Czas na koniec tegorocznych nowohoryzontowych podsumowań – dzielimy się naszym redakcyjnym zestawieniem 25 najlepszych filmów pokazywanych w ramach wrocławskiego festiwalu. Na liście znalazły się zarówno nowości – z konkursu głównego, sekcji Mistrzynie, Mistrzowie, Pokazów Galowych oraz Odkryć – jak i klasyka prezentowana w ramach retrospektyw. Z każdego przeglądu twórcy wybraliśmy po jednym, najlepszym naszym zdaniem, dziele. Tak też, w poniższym zestawieniu znajdziecie m.in. botaniczny romans o zupie z resztek, malarską przeprawę przez walkę z depresją, bulimiczną krytykę brytyjskiej klasy wyższej, transowy eksperyment o reinkarnacji czy historię zbira-mizogina wykorzystującego wiejską wspólnotę.
10. CLUB ZERO /🇬🇧 (reż. Jessica Hausner)
Do gorącej dyskusji o postępującej konsumpcyjności społeczeństwa masowego, nierównościach społecznych, które jak tu urosną, to tam spadną, czy realizacji ludzkiego potencjału w obecnych czasach właśnie dołączył wyrazisty głos – Jessica Hausner z tragikomicznym Club Zero.
Oto Chinka Godarda, ale zamiast skreślać nazwiska Goethego czy Racine’a, bohaterowie usuwają z diety kolejne grupy produktów, aż nie pozostanie nic. Zamiast czystości ideologicznej żądamy czystości żołądkowej! Hausner, wraz ze współscenarzystką Géraldine Bajard, dokonują – zdawałoby się – niemożliwego i w jednym dziele mierzą krytycznym okiem zarówno młodych z ich skłonnością do popadania w skrajności czy ślepą wiarą w idee, jak i rodziców skupionych w relacji z dorastającymi dziećmi bardziej na sobie niż pociechach. Podążanie za nowinkami i wychowanie w kolejnych pokoleniach potencjału do zaburzeń nie-tylko-odżywiania przypisują po części im, systemowi edukacji i społecznej tkance.
Club Zero jest filmem miejscami eleganckim, a gdzie indziej do bólu obrzydliwym. Jego seansowi wywoływanym afektom najbliżej do lektury pierwszego rozdziału Guattareuzjańskiego Anty-Edypa, złożonego z definicji, których lingwistyczna swada drapie cały zestaw kubków smakowych. Hausner sprawnie porusza się po gamie tematów bez wątpienia wielokrotnie, lecz z różnym skutkiem, przez kino eksploatowanym, tworząc wciąż oryginalny thriller psychologiczny, którego filmowe walory ani na moment nie ustępują fabularnemu samograjowi.
9. TÓTEM (reż. Lila Avilés)
O Tótemie Lili Avilés przez wiele festiwalowych dni podczas Berlinale mówiło się w kuluarach jako o jednym z głównych faworytów do Złotego Niedźwiedzia. Drugi film Meksykanki zdawał się godzić antynomiczne spojrzenia na kino, zadowalając z jednej strony wielbicieli czułych opowieści i emocjonalnej wspólnoty z bohaterami, z drugiej poszukiwaczy narracyjnych inwencji. Porównania do Alcarràs Carli Simón czy Aftersun Charlotte Wells zasłyszeć można było tak często, że przybrały w końcu wymiar egzegetycznych klisz destylujących jedynie fabularny aspekt dzieła, który go bez wątpienia nie wyróżnia. Film Avilés nie pozostaje jednak tylko kolejną elegijną pocztówką z dziecięcego świata z barwną rodzinną mozaiką w tle.
Aby pozostawić za sobą krytyczną gorycz, należy rozpocząć tak jak reżyserka od najgorszej sceny Tótemu, czyli jego otwarcia. Siedmioletnia Sol przesiaduje z mamą w publicznej toalecie. Fuzja infantylnego dowcipu z wrażliwością performowaną w sposób nader bezpośredni i penetrującymi bohaterów zbliżeniami rodem z filmów Lukasa Dhonta odstręcza i męczy. Avilés szybko rezygnuje z takich manipulacyjnych metod, które odchodzą w niepamięć wraz z życzeniem, które w czasie samochodowej zabawy wypowiada Sol: „Życzę sobie, żeby tata nie umarł”. Tona, ojciec dziewczynki, to wielki nieobecny filmu – ktoś, o kim się nawet nie mówi, a na pytania o niego odpowiada zdawkowo i wymijająco. Niby wciąż żyje, ale już jakby transcendentnie czuwa nad domową rzeczywistością niczym postać w Nakarmić kruki Carlosa Saury. Avilés zamyka go w pokoju, do którego wchodzi jedynie zatrudniona przez rodzinę pielęgniarka. Dla sióstr i ojca Tony to tylko kolejny punkt sporu na domowej mapie, dla Sol – Wyspy Szczęśliwe, gdzie bardzo chciałaby dotrzeć, ale nikt jej nie pozwala.
Reżyserka unika jednak tworzenia mitu wokół postaci i miejsca, prowadząc narrację w sposób niemalże dokumentalny, pozwalając kamerze Diega Tenorio na wstrząśnienia i dezorganizację, która wpasowuje się w fabularne przygotowywania do urodzinowego przyjęcia.
8. SAMSARA (reż. Lois Patiño)
Choć stosowanie nieszablonowych zabiegów formalnych w celu pogłębienia transowych doznań i głębszej kontemplacji obrazu stanowi esencję kina nowohoryzontowego, nie spotkałem się jeszcze z tak intensywnym, a jednocześnie tak odrębnym audiowizualnym doświadczeniem, jakie serwuje widzowi Lois Patiño w kluczowej sekwencji swojego nowego filmu. Samsara pada na podatny, wrocławski grunt, gdzie po Nagrodzie Specjalnej Jury w Berlinie ma też spore szanse być filmem należycie docenionym w konkursie.
Na początek warto podkreślić, że dzieło twórcy Czerwonego księżyca nie ma wiele wspólnego z popularnym filmem Rona Fricke’a z 2011 roku o takim samym tytule. Wędrówka dusz tym razem nie jest podróżą okiem zachwyconego Europejczyka przez piękne pocztówkowe lokacje. Chociaż Patiño także szuka łącznika między kulturami, należy przygotować się na doznanie z jednej strony bardziej introspektywne, a z drugiej z dokumentalistyczną precyzją wnikające w rytualną rutynę społeczności młodych laotańskich mnichów.
We wspomnianym na początku kilkunastominutowym interludium, dzielącym film mniej więcej na pół podejmuje bezpośrednią interakcję z widzem, wprost zapraszając do pomocy w rytuale przejścia Mon. W tym celu za pomocą odpowiedniej planszy z tekstem sugeruje zamknąć oczy i dać się ponieść wędrówce w akompaniamencie kakofonii rozmaitych dźwięków, a w końcu feerii barw migoczących rytmicznie pod powiekami. Kolektywna medytacja na sali kinowej to obok sekwencji 3D w Długiej podróży dnia ku nocy (2018) [NASZA RECENZJA] najbardziej transcendentne filmowe doświadczenie w moim życiu i dowód na to, że tylko seans kinowy zapewni pełny odbiór filmu, choć jest to tak intensywne, że widzowie wrażliwi na światło stroboskopowe mogą poczuć dyskomfort mimo zamkniętych oczu. Zasadne wydaje się pytanie, czy poza immersyjną sekwencją Samsara broni się sama w sobie? Na pewno bez niej seans nie byłby tak intensywny, jednak działa ona doskonale w służbie przyjętej narracji.
7. KWIATY LUDZKIEGO CIAŁA / (reż. Helena Wittmann)
Leitmotiv Kwiatów ludzkiego ciała stanowią perypetie załogi niewielkiego jachtu płynącego z Marsylii przez Aubagne do Sidi Bel Abbès, gdzie do czasu algierskiego zwycięstwa w wojnie o niepodległość znajdowała się siedziba strażników francuskiego kolonializmu. Kierowana przez Idę (w tej roli znakomita Angeliki Papoulia) załoga składa się z Vlada z Chorwacji, Farouka z Algierii, Falco z Niemiec, Mauro z Portugali i Carlosa z Brazylii, sierot po legionach szukających ucieczki w matriarchalnej wspólnocie na morzu. Rytm ich dniom nadaje odpalanie papierosa od papierosa, zaczytywanie się w Marguerite Duras, kontemplacja krajobrazów, sporządzanie zielników i obsługa łodzi.
Względna afabularność Kwiatów ludzkiego ciała stanowi o wyjątkowości tego projektu. Poza Piękną pracą Claire Denis, z zakończeniem której Wittmann wchodzi w bardzo ciekawy dialog, traumy legionistów eksplorował chociażby Giacomo Abbruzzese w Disco Boyu, również wyświetlanym na tegorocznych Nowych Horyzontach. Niemiecka reżyserka nie zmusza swoich bohaterów do śpiewania „Non, je ne regrette rien” podczas biegów sprawnościowych jak właśnie Abbruzzese. Rozmycie pamięci ukazuje audialnie i wizualnie, tworząc iście medytacyjną, immersyjną pocztówkę ze śródziemnomorskiego tygla kultur.
6. JEJ DOM W MOCY SNU (reż. Scott Barley)
Estetycznych korzeni Jej domu w mocy snu możemy poszukiwać zarówno u amerykańskich celuloidowych strukturalistów, jak i kluczowych niemieckich malarzy poprzednich wieków, Anselma Kiefera i Caspara Davida Friedricha. Z niepokojącym rygorem formalnym Scott Barley kreśli na taśmie mgliste pejzaże nieokreśloności – przedstawia górskie wodospady wijące się niczym ciała kochanków i odkrywa wieczorne zmarszczki barwionych słońcem chmur, podobne raczej do opróżnianej z płynów żyły niż romantycznej wizji Verne’a z Zielonego promienia. Jeśli kino kiedykolwiek było bliskie uchwycenia Burke’owskiej wzniosłości, to właśnie tutaj. Kwestia tego, czy Jerzy Skolimowski inspirował się tym utworem podczas realizacji nocnej sekwencji IO w równym stopniu, co Nocą myśliwego Charlesa Laughtona, pozostaje zagadką.
5. W ŻÓŁTYM KOKONIE 🇻🇳/🇫🇷 (reż. Phạm Thiên Ân)
Punktem wyjścia w utworze Wietnamczyka jest śmierć – Thien (Le Phong Vu) w wypadku motocyklowym traci szwagierkę, co zmusza go nie tylko do wyprawienia pochówku, zaopiekowania się jej pięcioletnim synkiem, ale też podróży na rodzinną prowincję w celu odnalezienia brata, który przed laty zniknął bez śladu. Powrót na stare śmieci i próba rozliczenia z przeszłością – motyw chętnie podnoszony w debiutach – służy jednak znacznie szerszej refleksji niż sama ekshumacja traum i wspomnień. Ân umyślnie tka historię niczym biblijną przypowieść, topiąc ją w gąszczu metafor, alegorii, inwokacji i symboli. Obok wątku obyczajowego kontynuuje społeczny i religijny w formie komentarza na temat różnic pomiędzy miastem a wsią, nowoczesnym stylem życia a konwenansami, wojną a pokojem, zinstytucjonalizowaną wiarą a lokalnymi wierzeniami. Kino drogi zdaje się właściwą etykietką, bo Thien znajduje się w ciągłej podróży, nawet jeśli nie samochodem lub skuterem, to w głąb własnej pamięci.
Choć trudno przymknąć oko na fabularną kliszę, W żółtym kokonie nie jest kolejnym dramatem spod znaku „zagubiony facet w średnim wieku dostaje pod opiekę dzieciaka, by razem przezwyciężać trudności losu”. Reżyser (i jednocześnie montażysta) stosuje iście poetycki sposób opowiadania, w którym, dzieląc akcję na osobne tomy, na wiarę każe przyjąć powinowactwo następujących po sobie scen i sekwencji. Wraz z upływem czasu postępuje rozproszenie narracji w parnych krajobrazach górzystego bezkresu, podkreślające różnicę w usposobieniu pomiędzy mieszkańcami metropolii i prowincji. Do manipulacji tempem wydarzeń wykorzystano także operatora – gdy potrzeba dynamiki przemyka po planie, zmieniając punkty widzenia, innym razem zastyga na długie minuty w wojerystycznej pozie. Ruch kamery Đinh Duy Hưnga jest powiązany z ruchem postaci, używa przestrzeni kadru do podglądactwa, uwypuklenia przeżyć i emocji. Obok słów fabułę równolegle rozwijają obrazy: przepełniony hostessami mundialowy klub kibica, czyste wnętrza strefy wellness, mokre ulice miast i zabłocone wiejskie dróżki, dewocjonalia, bar karaoke, wnętrza świątyń czy balkony z pocztówkowymi widokami.
4. NA MIEJSCU (reż. Bas Devos)
Czym byłby dziś ten mityczny Zachód, gdyby nie tabuny gastarbeiterów wykonujących zawody, na które większość Belgów, Niemców czy Francuzów nie ma ochoty? Dzieje Starego Kontynentu to historia ciągłej fluktuacji ludów, narodów i społeczności. Prób uchwycenia zróżnicowania etnicznego było w europejskim kinie aż nadto, zarówno tych mniej, jak i bardziej udanych. Wyobcowanie, gettoizacja, pospolity rasizm i systemowe wykluczenie stały się kliszą, poza którą niewielu współczesnych twórców potrafi wyjść. Tym bardziej cieszy, gdy na festiwalowym poletku wyrastają takie głosy jak belgijski reżyser Bas Devos, autor Hellhole i Ghost Tropic, prezentowanych kolejno na Berlinale oraz w Cannes miejskich portretów wypełnionych bohaterami z doświadczeniem imigracji.
W swoim najnowszym dziele, prezentowanym w sekcji Encounters tegorocznej edycji MFF w Berlinie Here, uwagę zwraca przede wszystkim na mniejszość z południowo-wschodniej części kontynentu. „Dużo myślałem o zagranicznych pracownikach w Europie i zdałem sobie sprawę, że w Brukseli istnieje ogromna społeczność rumuńska, licząca ponad 43 000 osób […]. Ich względna niewidzialność wydawała mi się dziwna, ponieważ wielu Rumunów pracuje w szpitalach i na budowach: stanowią dosłownie fundamenty naszego społeczeństwa” – mówił w rozmowie z „Cineuropą”. Devos nie fetyszyzuje jednak heroicznego wysiłku imigrantów, często harujących na dwa lub trzy etaty; film otwiera scena spijania resztki piwa z puszki po zakończonej zmianie, a wolne tempo prowadzenia narracji bynajmniej nie wyraża kapitalistycznego pędu.
3. CZŁOWIEK, KTÓRY KŁAMIE 🇫🇷 (reż. Alain Robbe-Grillet)
Okupiony cielesną katuszą orgazm to z kolei świadectwo nowej – jakże aktualnej – kultury mobilności i figuratywnej elastyczności. To zapowiedź chimerycznej architektury „à l’état naissant” – w ciągłym stanie narodzin, w zamkniętym cyklu inscenizacji – jaka charakteryzuje realizowany na oczach widza Trans-Europ-Express (nowofalową ripostę na Imieniny Henrietty Duviviera) czy Człowieka, który kłamie. Protagonista ostatniego utworu manipuluje nie tylko obywatelami okupowanej wioski i urodziwymi mieszkankami marniejącego dworku, ale także kinowym odbiorcą. Nazwalibyśmy go niewiarygodnym gawędziarzem, gdyby przyjąć, że w opisywanym świecie w ogóle istnieje uchwytna i statyczna prawda, niczym drogocenny artefakt czekająca na zwinne dłonie łotrzyka. Trudna to zresztą rola hazardzisty z niepełną talią tożsamości w dłoni i zasłużenie Jean-Louis Trintignant zdobył za nią nagrodę w Berlinie i przychylność reżysera, z którym współpracował wielokrotnie.
2. ZŁE ŻYCIE / ŻYCIE ZŁE (reż. João Canijo)
Dyptyk João Canijo, którym w zagadkowy sposób obsadzono dwie sekcje berlińskiego festiwalu, nie schodził z ust dziennikarzy na długo przed premierą – poza intrygującym ćwiczeniem narracyjnym w postaci lustrzanego obrazu właścicieli domu wypoczynkowego i jego pensjonariuszy oferuje polifoniczną kantatę kobiecych smutków. Między pokojami nawiedzonego melancholią gościńca wielogłosy neurotycznych matek i zagubionych córek nieudolnie grają w chowanego. Błąkają się po korytarzach, szepcząc „co będzie, to będzie” do dziurek od klucza, które strzegą sekretów przed napastliwością kinowego podglądacza.
Wnętrzom rodzinnego pensjonatu w obiektywie Portugalczyka blisko do Godardowskich hoteli z lat 80., gdzie ambiwalencja ścieżki dźwiękowej bezustannie wskazywała na motyw komunikacyjnej impotencji. Z kolei aranżacja przestrzeni wokół budynku kieruje skojarzenia w stronę komedii Tatiego, bo komponowane nad basenem obrazy noszą to samo piętno absurdu co wypełniony dziwactwami ogródek z Mojego wujaszka. Poza nieoczywistym humorem – apogeum stanowi zabawny ukłon w stronę niedawno wspomnianego na naszych łamach João Césara Monteiro (LINK) – objawiającym się w drobnych gestach, dwuznacznych spojrzeniach i zanieczyszczeniu krajobrazu dźwiękowego kakofonią kłótni, Canijo oferuje widzom porowatą panoramę familijnych długów. Na wyrwanych kartkach z wieczystych ksiąg domowych animozji kryją się bowiem żale wyczekujące przyłapania na gorącym uczynku; w trakcie wzniecania pożaru, którego nieuchronność od początku filmu zapowiadają jęczące w oddali strażackie syreny.
Jeśli Mal Viver przedstawia matrycę niezdolnych do zabliźniania się ran matriarchatu otaczającego hotelik opieką, a przed szereg wychodzi historia Demeter à rebours, bo nieczułej na powrót ukochanej Persefony, to Viver Mal dowodzi tego, że mitycznym kanonem greckich tragedii zapełnić można też drugi i trzeci, a nawet czwarty plan tej dramatycznej telenoweli. W rodzinnej dynamice każdego z epizodów pobrzmiewają echa najstarszych przekazów o zdradzie, władzy i traktowaniu członków familii za świetne naczynia dla ejakulatów.
1. DROGA DO MIASTA (reż. Satyajit Ray)
Trylogia Apu stanowi opowieść o życiu tytułowego bohatera od lat dziecięcych (Droga do miasta) przez dojrzewanie (Nieugięty) po dorosłość (Świat Apu). Pierwszy film rozgrywa się w scenerii bengalskiej wsi, wśród bujnej roślinności oblewanej monsunowym deszczem. Naturalne piękno przyrody kontrapunktuje dramatyczną sytuację żyjącej w rozpadającym się domu rodziny Apu. Chłopcu jednak gorycz biedy nie odbiera magii dziecięcego poznawania świata ani niewinnej radości zabaw z siostrą czy chwil spędzonych w towarzystwie starej ciotki. Ray, za Bibhutibhushanem Banerjim, autorem powieściowego pierwowzoru, perfekcyjnie odmierza stężenie subiektywnej idylli w tej obiektywnie tragicznej opowieści, z czasem coraz silniej przełamując ją kolejnymi trudnymi lekcjami na temat życia, jakie Apu czerpie z otaczającego go świata.
Filmy z miejsc 11-25:
11. PO ZACHODNIEJ STRONIE TORÓW / (reż. Wang Bing)
12. LA CHIMERA // (reż. Alice Rohrwacher)
13. EUREKA (reż. Lisandro Alonso)
14. RUCH RZECZY (reż. Manuela Serra)
15. OPADAJĄCE LIŚCIE (reż. Aki Kaurismäki)
16. TYGRYSICA 🇲🇾 (reż. Amanda Nell Eu)
17. GDZIE JEST TA ULICA? ALBO BEZ PRZED I PO (reż. João Pedro Rodrigues, João Rui Guerra da Mata)
18. SAINT OMER (reż. Alice Diop)
19. ROMANS (reż. Catherine Breillat)
20. ŚWIATŁO W TROPIKACH (reż. Paula Gaitán)
21. PRZETRWANIE (reż. Rolf De Heer)
22. ORLANDO – MOJA POLITYCZNA BIOGRAFIA (reż. Paul B. Preciado)
23. IMAGO (reż. Olga Chajdas)
24. XAVIER (reż. Manuel Mozos)
25. LA PALISIADA (reż. Philip Sotnychenko)