W dziesięciu dotychczasowych odcinkach Projektu: Klasyka opisaliśmy łącznie 116 filmów. Cechą wspólną większości z nich (za wyjątkiem niektórych pozycji z roku 1921) był metraż: aby dostać się na naszą listę, film musiał trwał co najmniej godzinę. Postanowiliśmy zatem, że zanim zainaugurujemy drugą edycję Projektu, przyjrzymy się dziełom wykluczonym z poprzednich odsłon przez kryterium czasu trwania. W niniejszym odcinku bonusowym zebraliśmy 10 filmów trwających mniej niż 60 minut, a pochodzących z lat opisywanych przez nas w zeszłym roku. Na liście dostrzegalna jest dominacja krótkometrażowej animacji (zajmuje aż połowę zestawienia), ale swoją obecność silnie zaznaczyły też dokumenty, zwłaszcza polskie (3 filmy, w tym jedyny średni metraż w dziesiątce). Najsilniej reprezentowanymi rocznikami – po 3 pozycje – okazały się 1971 i 1981. Znalazło się też jedno miejsce dla obrazu z XXI wieku.
POPRZEDNIE ODCINKI SERII:
10. SŁUŻĄCA DO WSZYSTKIEGO / BONNE À TOUT FAIRE
(1981, reż. Jean-Luc Godard)
Godard nakręcił ten krótki obrazek podczas wizyty w amerykańskim studio Zoetrope w San Francisco, gdzie Francis Ford Coppola kończył realizację Tego od serca. W prowokacyjnym stylu zestawia wysokobudżetowy świat przemysłu filmowego z myślą Karola Marksa i analizą malarstwa Cézanne’a: „pierwszego artysty, który zaczął od zera – nie był już malarzem, ale człowiekiem, który malował”. Nic dziwnego, że postimpresjonista stał się kilka lat później bohaterem filmu Straubów Paul Cézanne im Gespräch mit Joachim Gasquet.
Zakulisowa wycieczka przedstawia inscenizację Nowo narodzonego Georges’a de La Toura w formie tableau vivant, a w roli diegetycznego reżysera występuje nikt inny jak Andriej Konczałowski. Chociażby dla widoku barokowego malarstwa przeniesionego na rzeczywistość planu zdjęciowego warto poświęcić kilka minut na seans. Francuz zapowiada tym samym estetykę Pasji, swojego kolejnego pełnego metrażu, w którym rozwinie relacje chrześcijańskiej wiary i ikonografii, ożywionej sztuki oraz kondycji ludzkiej w zindustrializowanym świecie. To w Zoetrope Studio spotkał zresztą Jerzego Radziwiłowicza, także „wygnańca” i późniejszego alter-ego. Papież Nowej Fali wspomina to spotkanie w Scenariuszu filmu Pasja.
9. DŻABERSMOK / ŽVAHLAV ANEB ŠATIČKY SLAMĚNÉHO HUBERTA (1971, reż. Jan Švankmajer)
Zanim do swojej interpretacji purnonsensownego wiersza Lewisa Carrolla o tytule Jabberwocky przystąpił Terry Gilliam, sześć lat wcześniej, w czternastominutowej formie zaadaptował go mistrz czechosłowackiej animacji, Jan Švankmajer. Czech, do nadania swojemu dziełu ojczystego stempla, posłużył się powieścią dziecięcą Anička skřítek a Slaměný Hubert Vítězslava Nezvala, do której nawiązanie znajduje się w oryginalnym tytule filmu.
Dżabersmok Švankmajera utrzymany jest w surrealistycznym stylu typowym dla twórcy Małego Otika. Używając animacji poklatkowej i dynamicznego montażu pomiędzy sekwencjami, czeski reżyser dokonał dekonstrukcji wiktoriańskiego modelu wychowania. Klapsy, lalki, pastelowe tapety na ścianach, koń na biegunach, strój marynarski czy inne symbole pompatyczności oraz eklektyzmu epoki potęgują poczucie absurdu. Film swoją oficjalną premierę miał w roku 1994 podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Karlowych Warach.
8. CRAC (1981, reż. Frédéric Back)
Kanadyjczyk Frédéric Back w trakcie swojej kariery podpisał jako reżyser zaledwie dziewięć krótkometrażowych animacji. Nie przeszkodziło mu to jednak w osiągnięciu artystycznego sukcesu – aż cztery z nich zostały nominowane do Oscara, z czego dwa odniosły zwycięstwo: znajdujące się w naszym zestawieniu Crac oraz L’homme qui plantait des arbres z 1987 (pozostałe to: Tout rien z 1980 i Le fleuve aux grandes eaux z 1993).
Crac zaskakuje pomysłem wyjściowym: oto dzieje wielopokoleniowej rodziny oraz przemiany społeczno-gospodarcze XX-wiecznego Quebecu opowiedziane zostają z perspektywy… bujanego krzesła. Obserwowanie wraz z nim cyklu przemian życia i natury umożliwia niezwykłe, niecodzienne, uciekające od sztampy widzenie tych procesów (interesujące wydaje się spojrzenie na film z perspektywy współczesnej humanistyki i studiów nad rzeczami). Bohatera nie omija historia (jest świadkiem m.in. rewolucji lat 60.) i stopniowa modernizacja Quebecu. Funkcjonuje na prawach metafory jako symbol odrzucenia tego, co niepotrzebne, zużyte, nieprzystające do czasów. Krzesło to figura zarówno nienadążania za biegiem współczesności, jak i nośnik dziedzictwa oraz wspomnienie przeszłości (obecność tematów ludowości i tradycji zaznacza się zresztą w filmie od samego początku: nie tylko w „obserwacji” obyczajowości, ale też w warstwie dźwiękowej). I nawet jeśli finalnie Crac popada nieco w konserwatywne tony, to pozostaje w tym subtelny, nienachalny i kojący. Warto poświęcić kwadrans na tę olśniewającą wizualnie, wieloletnią odyseję najsympatniejszego krzesła bujanego w historii kina.
7. JUNKOPIA (1981, reż. Chris Marker, John Chapman, Frank Simeone)
Chris Marker, przedstawiciel eksperymentatorów z „lewobrzeża” Francuskiej Nowej Fali, scenarzysta, dokumentalista, fotograf i artysta multimedialny, był w trakcie zdjęć do swojego słynnego eseistycznego dziennika podróży – Bez słońca (1983). Podczas zbierania materiałów do segmentu hołdującego Zawrotowi głowy Alfreda Hitchcocka (1958) natrafił na obrzeżach San Francisco na szczególnie intrygujące miejsce. Na terenach podmokłych miasteczka Emeryville rdzewiały zastygnięte, smagane przez bryzę martwe natury. Owe rzeźby z odzysku nieznanego autorstwa można było zobaczyć wcześniej na taśmie filmowej chociażby w jednej scenie z Harold i Maude Hala Ashby’ego (1971).
Nakręconą we współpracy z Johnem Chapmanem i Frankiem Simeone’em „Śmieciopię” najprościej opisać jako dokument postapokaliptyczny, bliski poetyce późniejszych Rekolekcji na temat mroku Wernera Herzoga (1992), w których reżyser pokazywał nam zgliszczowe pejzaże wyjałowionej Ziemi niczym migawki z obcej planety. Junkopię otwiera uderzający widok małego samolotu śmigłowego w nietypowym położeniu, uwiarygodniony jego dokładnymi współrzędnymi geograficznymi. Następnie film ewoluuje w ciąg pozbawionych komentarza obrazów przedziwnych konstrukcji (często z motywami zwierzęcymi), okraszony niepokojącym ambientem dźwięków bitego szkła czy przesterowanych zakłóceń radiowych. Przechodzimy od przestrzeni, zdawałoby się, całkowicie opuszczonych przez człowieka do paradoksalnie jeszcze bardziej alienującej bliskości przejeżdżających autostradą samochodów i strzelistych biurowców, obojętnych wobec przedziwnej sztuki z odpadów.
Dzieło Markera być może nie wyróżnia się dziś w takim stopniu, jak niegdyś, w obliczu niezliczonych, podobnych koncepcyjnie instalacji i innych dzieł sztuki poświęconych degradacji środowiska oraz nieodwracalnym skutkom ludzkiego marnotrawstwa na błękitnej planecie, ale pozostaje filmem niebagatelnym, tworzącym osobliwy obraz śladów obecności gatunku, którego wkrótce może zabraknąć – jeśli nie z powodu wciąż bardzo realnej w 1981 grozy wojny nuklearnej, to jednak bez wątpienia w wyniku własnych, destrukcyjnych dla środowiska działań.
6. NARODZINY STATKU (1961, reż. Jan Łomnicki)
Polska szkoła dokumentu bez dwóch zdań przez wiele lat była, a może wciąż jest, ścisłą światową czołówką. Pierwszym istotnym nurtem powojennego artystycznego non-fiction była „czarna seria”, która w kontrze do socrealistycznych narracji prezentowała problemy codzienne społeczeństwa końca lat 50. U progu kolejnej dekady Kazimierz Karabasz i jego uczniowie dokonali kolejnego przełomu, rezygnując z komentarza głosowego czy zaprzęgając bardziej wyrafinowane techniki doświetlania. Na przełomie zainteresowań i form obu tych legendarnych nurtów w 1961 roku Jan Łomnicki, pamiętany aktualnie głównie za sprawą serialowego Domu czy wojennej Akcji pod Arsenałem, stworzył swoje największe dzieło.
Dziewięciominutowe Narodziny statku są artystyczną impresją na temat pracy stoczniowców. Obserwujemy powstawanie w stoczni szczecińskiej drobnicowca motorowego typu B-54 MS Phenian, który co ciekawe służył potem aż do 1986, stając się najbardziej długowiecznym z tej linii. Film możemy podzielić na dwie części, pierwsza z nich portretuje sam akt twórczy, filmowanych w neo-ekspresjonistyczny sposób robotników, a raczej ich cienie, którzy jawią się niby senne mary nawiedzające tajemnicze korytarze i wydające przerażające miarowe metaliczne dźwięki. Gdy statek jest już niemal ukończony, następuje krótkie interludium, w którym odgłosy młotów zostają zastąpione muzyką klasyczną, a obraz przejmuje natura. Praca ucichła, a na ekranie władzę obejmują mewy. Druga połowa nie jest już świętem robotników, dzika natura industrialnej konstrukcji zostaje okiełznana. Wszystko, co prawdziwe, zagłusza orkiestra, doki jeszcze przed chwilą opustoszałe teraz zalewa fala gości, a ci, którzy wykonali całą pracę, paląc, obserwują celebrację z miejsca tak odległego, że nie da się tam zrozumieć mów delegatów.
Łomnicki, który zaczynał, tworząc w nurcie socrealistycznym, w swoim magnum opus wykorzystując karabaszowskie przywiązanie do dźwięku, ale i obrazu – Narodziny statku pod względem formalnym są prawdopodobnie najbardziej powalającym z polskich krótkich dokumentów – a także odrzucając narratora, tworzy jednak film w dużej mierze merytorycznie zbliżony raczej do „czarnej serii”. Nagrodzony w Krakowie (drugie miejsce za Muzykantami Karabasza, ex aequo z Dwoma obliczami Boga Hoffmana i Skórzewskiego), a także wielu zagranicznych festiwalach, obraz stanowi niemy akt oskarżenia wobec oderwania się elit od losu robotników. W metaforyczny i ahistoryczny sposób w 2022 roku Narodziny statku zdają się być także niezwykle aktualne w kluczu ekologicznym i kolonialnym. Człowiek zdobywając i okiełznując to, co dzikie i imponujące, pozbawia obiekt swojej zdobyczy tego wszystkiego, co było wielkie. Bo koniec końców Phenian skończy jako złom, dzika dżungla jako kauczuk i wyjałowione pole uprawne, a na świecie pozostanie tylko to, po co nam się nie chciało schylić – mewy.
5. SZKOŁA PODSTAWOWA (1971, reż. Tomasz Zygadło)
Debiutancki film zmarłego w 2011 r. Tomasza Zygadły stał się jednym z tych, które dokonały przełomu w polskim filmie dokumentalnym (razem z dziełami takich twórców, jak Krzysztof Kieślowski czy Wojciech Wiszniewski), który od początku lat 70. zaczął coraz mocniej angażować się w sprawy społeczne. Te pozornie niewinne „obrazki z życia” stawały się bardziej lub mniej zawoalowaną krytyką systemu komunistycznego, lub postaw ludzi, którym przyszło w nim żyć. Nie inaczej jest w tej błyskotliwej miniaturze, która w zaledwie 16 minutach, z pomocą minimalnych środków, potrafi sporo powiedzieć nie tylko o ukazywanych młodych ludziach czy tamtejszej szkole, ale i o ówczesnym polskim społeczeństwie jako takim. Jak się zresztą okazuje po latach, film ma bardziej uniwersalny wymiar i niespecjalnie się zestarzał.
Ceniony dokumentalista, u początku swojej drogi twórczej, oddaje głos dzieciom. Odpowiadają one na zadane przez filmowca pytania, ale kamera podgląda je również podczas osobistych rozmów, wreszcie towarzyszy w oficjalnych wystąpieniach na forum szkoły (wstrząsająca dziś scena samosądu klasowego nad jednym z uczniów).
Wypowiedzi młodych ludzi zadziwiają niekiedy elokwencją, ale też obnażają nowomowę, którą nasiąknięta była tamta rzeczywistość. Używane przez uczniów utarte formułki, gotowość sprostania powszechnym oczekiwaniom czy widoczny konformizm ukazują, jak szkoła staje się instytucją – jak to ktoś ujął – „mającą na celu wpasowanie nowego pokolenia w określone ramy”. Można się zastanawiać, czy w tym zakresie tak wiele się zmieniło przez te 50 lat, zwłaszcza patrząc na próby kształtowania edukacji w naszym kraju przez obecnego ministra.
Sam Zygadło, który w całej swojej karierze zrealizował dwadzieścia filmów dokumentalnych i ponad dwadzieścia spektakli teatru telewizji, a ponadto reżyserował sztuki teatralne, filmy fabularne i występował jako aktor, powrócił do bohaterów swojego filmu w 2006 roku, 38-minutowym dokumentem „Szkoła podstawowa czyli wykształciuchy”.
Omawiany tu film, jak i kilka innych realizacji tego reżysera, obejrzeć możecie na platformie Dokument Cyfrowo: http://www.dokumentcyfrowo.pl/kategorie/portret/szkola-podstawowa.html
4. USŁYSZCIE MÓJ KRZYK (1991, reż. Maciej Drygas)
Jedynym w naszym zestawieniu filmem średniometrażowym okazało się Usłyszcie mój krzyk Macieja Drygasa. Dokument zainspirowało zaledwie 7-sekundowe nagranie archiwalne, na którym widać samospalenie Ryszarda Siwca, księgowego z Przemyśla, który chciał w ten sposób zaprotestować przeciw inwazji na Czechosłowację i wszelkiej niesprawiedliwości w bloku wschodnim. Owo wydarzenie, jak dowiadujemy się z filmu, przeszło wówczas praktycznie bez echa, jedna z przepytywanych osób orzekła nawet, że nie zawracała sobie głowy tym „incydentem”. Drygas dotarłszy do archiwum, dowiaduje się, że akta sądowe zniszczono w 1989 roku, a pozostaje tam jedynie kwitek z informacją, że „toczyła się sprawa o rozpowszechnianie w dniu 8 września 1968 na Stadionie Dziesięciolecia przez Ryszarda Siwca ulotek zawierających fałszywe wiadomości o sytuacji polityczno-społecznej w Polsce”. W akcie zgonu natomiast wpisano „wypadek”. Wymazano tym samym ów dramatyczny czyn, którego patriotycznie usposobiony obywatel dokonał podczas dożynek na stadionie wypełnionym 100 tysiącami ludzi.
Drygas utrzymuje swój film w czerni i bieli, a powagę zdarzeń podkreśla dodatkowo minorowymi kompozycjami. Są one jednak rozbijane wielokrotnie przez ludowe melodie, podobne towarzyszyły wszak historycznemu zajściu. Znalezione w kronikach fragmenty o tym, jak malowniczo prezentują się tancerze na płycie Stadionu, zostają zestawione z krótkimi wspomnieniom tych, którzy ratowali lub choć zauważyli „żywą pochodnię”. Słowa „taniec zawsze towarzyszył żniwnym obrzędom, tańczyć musiał każdy. Nawet ten, który nie umiał, wszak nadszedł czas wesela po długiej pracy” zderzono z dosadnym opisem obrażeń, jakich doznał Siwiec. W tym kluczu Drygas dobiera też wypowiedzi o tym, jakim człowiekiem był wcześniej i co doprowadziło do tak radykalnego kroku. Żona, córka, przyjaciele dają odpowiedni kontekst do zrozumienia tego czynu, ksiądz Tischner dodaje kilka słów o moralnym wymiarze takiej decyzji, zaś głosy osób postronnych, acz będących świadkami samospalenia, udowodniły, że znieczulenie i apatia wpisały się w rodzimą wersję Homo sovieticusa.
3. THE MAKER (2011, reż. Christopher Kezelos)
The Maker to trwająca niespełna sześć minut, niezwykle dopracowana animacja poklatkowa autorstwa Christophera Kezelosa, stworzona w australijskim studio Zealous Creative. Autor ten od lat odnajduje się w krótkich formach i nie porzuca, odchodzącej już nieco do lamusa techniki, czego owocem są dzieła takie jak Zero, Allure czy film, który zajął trzecie miejsce naszego zestawienia.
Film ten to niezwykle prosta, chwytająca za serce historia lalki, która ożywa i przytłoczona samotnością postanawia stworzyć sobie podobnego do siebie towarzysza. Można traktować to jako nawiązanie do biblijnego stworzenia Ewy, czy po prostu do rodzicielstwa. Niestety okazuje się, że nie wystarczy połączyć tych samych elementów, aby powstało drugie życie, trzeba w nie również wtłoczyć iskrę życia. W roli tej życiodajnej energii objawia się tu muzyka, która zresztą obok znakomitej animacji jest jedną z najmocniejszych stron tego dzieła.
The Maker nie zdobył żadnej z międzynarodowych nagród dla najlepszych filmów animowanych, ale przynajmniej w Polsce osiągnął status kultowego. Na poparcie tej tezy mogą służyć jego oceny z portalu Filmweb, gdzie oceniło go już ponad 33 tysiące użytkowników (dla porównania tylko 2,7 tysiąca na o wiele popularniejszym IMDB), a ze średnią 7,9/10 ma on od lat pewną pozycję w topie 500, zdominowanym przez produkcje pełnometrażowe.
2. ANAMORFOZA / DE ARTIFICIALI PERSPECTIVA
(1991, reż. Stephen Quay, Timothy Quay)
Anamorfoza, w słownikowych definicjach, określana jest jako celowa deformacja obrazu, która może pokazać obraz niezdeformowany. Bracia Quay, w swoim eklektycznym stylu, mieszając różne techniki animacji i montażu, dokonali próby wytłumaczenia tego, znanego od kilku wieków pojęcia. Używając przekształceń obrazu i narracji z offu, przybliżają anamorficzne koncepcje powstałe na przestrzeni ostatnich setek lat, m.in. na podstawie obrazu Hansa Holbeina Ambasadorowie.
Pod warstwę wideo podłożony jest głos Witolda Schejbala, polskiego aktora, który współpracował z brytyjskimi artystami również przy innym projekcie z 1991 – krótkometrażowej animacji Grzebień. Anamorfoza braci Quay od czasu swojej premiery co jakiś czas gości na festiwalach filmowych i muzealnych wystawach.
W 2010 roku na ukazała się książka Trzynasty miesiąc. Kino braci Quay (pod red. Kuby Mikurdy i Adriany Prodeus; Korporacja Ha!art & Era Nowe Horyzonty) wydana na 10. edycję MFF Era Nowe Horyzonty we Wrocławiu.
1. JAK DZIAŁA JAMNICZEK (1971, reż. Julian Józef Antonisz)
Niewiele w polskim kinie tak wyrazistych indywidualności twórczych, co Julian Józef Antonisz. Ten pochodzący z Nowego Sącza artysta był jednym z najważniejszych eksperymentatorów w rodzimej animacji, pionierem metody non-camerowej, polegającej na rysowaniu i wydrapywaniu kadrów bezpośrednio na taśmie filmowej. Większość jego dzieł, od debiutanckiej Fobii (1967) po słynny cykl Polska Kronika Non-Camerowa z lat 80., powstała z użyciem tej techniki, często łączonej w kolażową formę z animacją poklatkową lub wstawkami aktorskimi (w niektórych filmach twórcy, np. Kilku sposobach na przedłużenie sobie życia, wystąpił sam Kazimierz Opaliński). Z roku 1971 pochodzi bodaj najsłynniejszy obraz w dorobku Antonisza – Jak działa jamniczek.
Film ten można traktować jako esencję specyficznego stylu jego autora. Ekstrawaganckiej warstwie wizualnej – karykaturalnej kresce, dynamicznie zmieniającym się kształtom, umownie traktowanej przestrzeni – towarzyszy równie oryginalna sfera dźwiękowa. Obok świetnej muzyki autorstwa samego Antonisza, kluczowy jest tu nieoczywisty dobór lektora (jeden ze znaków rozpoznawczych reżysera, np. narracja dziecka w Jak to się dzieje, pyta Agnisia, że na ekranie widzimy misia). W Jamniczku komentarz czyta pensjonariuszka krakowskiego domu starców, popełniająca błędy, gubiąca rytm, męcząca się z co trudniejszymi wyrazami. Zadania nie ułatwia jej tekst, naszpikowany absurdalną inwencją autora, np. nazwami fikcyjnych maszyn („elektrokapuściocha”), do których przyrównany zostaje biologiczny mechanizm działania jamniczka. Relacja natury i techniki to jeden z tematów filmu – Antonisz lubuje się w projektowaniu złożonych z trybików i kół zębatych wnętrzności opisywanych zwierząt („wszystko, co żyje, ma w środku jakąś kiszkę”), a w pewnym momencie, jak gdyby mimochodem, prezentuje swój pomysł na cichobieżny silnik mięśniowy. Sednem Jak działa jamniczek pozostaje jednak przedziwny paradoks: w tej groteskowej parodii filmu oświatowego można wysłyszeć całkiem serio traktowane ekologiczne przesłanie – przyroda to skomplikowany i bezcenny mechanizm, więc „nie niszczmy jamniczka”. Trudno wskazać bardziej niebanalny apel o wrażliwość wobec natury.
Filmy z miejsc 11-25:
11. AMBULANS (1961, reż. Janusz Morgenstern)
12. KOCIA ZUPA (2001, reż. Tatsuo Sato)
13. PANTA RHEI (1951, reż. Bert Haanstra)
14. MĘSKA SPRAWA (2001, reż. Sławomir Fabicki)
15. LA LUNA (2011, reż. Enrico Casarosa)
16. HÄRLIG ÄR JORDEN (1991, reż. Roy Andersson)
17. BORO IN THE BOX (2011, reż. Bertrand Mandico)
18. KORKOCIĄG (1991, reż. Marek Piwowski)
19. EROTYK (1991, reż. Jerzy Skolimowski)
20. PODRÓŻE DOSTOJEWSKIEGO (1991, reż. Paweł Pawlkowski)
21. GRZEBIEŃ (1991, reż. Stephen Quay i Timothy Quay)
22. DREAM WORK (2001, reż. Peter Tscherkassky)
23. BOBBY YEAH (2011, reż. Robert Morgan)
24. SIEDMIU ŻYDÓW Z MOJEJ KLASY (1991, reż. Marcel Łoziński)
25. CARNE (1991, reż. Gaspar Noé)