Moje noce są piękniejsze niż wasze dni – recenzja filmu „Długa podróż dnia ku nocy”

Świat marzeń sennych, od zawsze fascynował psychologów i stanowił inspirację dla filmowców. Zarówno kino rozrywkowe, jak i artystyczne regularnie sięga po narrację opartą na oniryzmie, zaburzającą porządek czasoprzestrzenny i ciągłość przyczynowo-skutkową. W końcu żadne inne medium nie jest w stanie tak dokładnie odzwierciedlić poetyki snu. Młody chiński reżyser, Bi Gan korzystając z dorobku mistrzów, rewolucjonizuje i zabierając nas w “Długą podróż dnia ku nocy” zaciera granice, między tym co rzeczywiste, a tym co wyśnione.

Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, któremu w festiwalowym ciągu nie zdarzyło się zmrużyć oka w kinie. To ten stan, kiedy wydaje się, że nadal śledzimy filmowe wydarzenia, a jednak fabuła miesza się z podświadomością i majakami sennymi, tworząc w głowie lekko zremiksowaną, wzbogaconą o własne wspomnienia. wersję oglądanego obrazu? Jeśli podobne uczucie nie jest Wam obce, koniecznie powinniście zapoznać się z opisywanym tytułem.

Bi Gan zajął się reżyserią dzięki seansowi “Stalkera” Andrieja Tarkowskiego, po którym zdał sobie sprawę, że kino ma do zaoferowania znacznie więcej niż sztampowe hollywoodzkie superprodukcje. I faktycznie duch rosyjskiego twórcy, jest w jego twórczości mocno odczuwalny. Już w  debiucie ”Kaili Blues” dominuje bogata symbolika i  nielinearna fragmentaryczna narracja oparta na powrocie do rodzinnego miasta.  W  “Długiej podróży dnia ku nocy”, choć powtarza motyw konfrontacji bohatera z przeszłością, idzie kilka kroków dalej, wydawałoby się całkowicie porzucając ciąg przyczynowo-skutkowy, a swoje dzieło tka z fragmentów uciekających wspomnień. Choć nie jest to do końca prawdą, bo istotą filmu jest wyraźny podział na dwie części, zupełnie różne formalnie i uzupełniające się wzajemnie.

Pierwsza to reminiscencje, powrót protagonisty – Luo Hongwu do Kaili, ze względu na śmierć ojca. Bohater balansujący na granicy jawy i snu przypomina sobie o dawnej miłości, która zdaje się być powiązana z tajemniczą śmiercią jego przyjaciela zwanego Kocurem. Poetycko snute z offu opowieści sugerują, że zatracił on całkowicie poczucie czasu, lawirując między teraźniejszością, retrospekcjami i futurospekcjami. Czy nosząca imię gwiazdy popu, ukochana Wan Qiwen, przybierająca postać femme fatale w zielonej sukni istnieje naprawdę, czy jest projekcją marzenia sennego? Luo prowadzi śledztwo, mające doprowadzić go do rozwiązania zagadki, ale od początku widzimy, że leży ono zupełnie poza kręgiem zainteresowań reżysera. Neo-noirowa estetyka potęguje jedynie poczucie rozwarstwienia świata przedstawionego i zatopienia bohatera w egzystencjalnym marazmie. Widać tu echa zarówno hichcockowskiego “Zawrotu głowy”, jak i dzieł Alaina Resnais’go

Taka forma opowiadania historii może skonfundować, czy nawet nomen omen uśpić widza, szczególnie przyzwyczajonego do klasycznego prowadzenia fabuły. Bi za pomocą rwanego montażu, zlepia ze sobą ciąg wspomnień, często wyróżniając w kadrze jedynie szczegóły pełniące rolę symboli. Zabieg, który wcześniej opanowali do perfekcji chociażby Wong Kar-Wai, czy Apichatpong Weerasethakul. 

Gdy swobodne dryfowanie przez umysł protagonisty zaczyna lekko kołysać i rozmywać percepcję widza, w drugiej godzinie następuje prawdziwe tąpnięcie.  Lou odwiedza kino i zakłada trójwymiarowe okulary, a my w tym momencie (jak informowała plansza na początku filmu) powinniśmy zrobić to samo. Wtedy chwilowo zaciera się granica między twórcą, a odbiorcą i zaczyna się najprawdziwsza magia srebrnego ekranu. Wjeżdża plansza tytułowa(!), co wskazuje na to, że właściwa podróż dopiero się zaczyna. Faktycznie, mur oddzielający jawę i sen zostaje permanentnie zburzony, a dalszą akcję obserwujemy w olśniewającym mastershocie, zrealizowanym w prawdopodobnie najbardziej zasadnym użyciu technologii 3D w historii kina. Nie służy tu ono zwielokrotnieniu wrażenia wywołanego przez wyszukane efekty specjalne, a zwiększeniu immersji w wejściu razem z bohaterem w stan eksterioryzacji. Zaczyna się prawdziwe out-of-body experience, a mgliste wspomnienia zastępuje jedność miejsca i czasu. Tym samym sen staje się nie tylko atrakcyjniejszy, ale i bardziej klarowny od serii wcześniejszych wspomnień, które w nowym kontekście zyskują na znaczeniu, gdyż otrzymujemy narzędzia do odczytania symboli .  

Niesamowite wrażenie robi warstwa operatorska, gdyż według reżysera prawie godzinne ujęcie, wzorem “Rosyjskiej arki”, czy “Victorii”  nie było markowane. Zostało przez niego zaakceptowane w sumie dopiero za ósmym podejściem. A trzeba przyznać, że dzieje się tam dużo. Rozgrywka w ping-ponga, przejażdżka skuterem, zjazd wyciągiem, bilard, to tylko niektóre z atrakcji, podczas których miałem na plecach ciarki. Tak sugestywnie jak Bi Gan, nie śni nawet sam David Lynch. To sen, z którego najchętniej nigdy bym się nie obudził.

 
Grzegorz Narożny
Grzegorz Narożny
Długa podróż dnia ku nocy plakat

Długa podróż dnia ku nocy

Tytuł oryginalny: „Di qiu zui hou de ye wan”

Rok: 2018

Gatunek: surrealistyczny, dramat, kryminał

Kraj produkcji: Chiny

Reżyser: Bi Gan

Występują: Wei Tang, Jue Huang, Sylvia Chang

Ocena: 4,5/5