Poczwarka i motyl – recenzja filmu „W żółtym kokonie” – Nowe Horyzonty 2023

Każdej festiwalowej premierze filmu wchodzącego w dialog z istniejącą i uformowaną już poetyką towarzyszą bezkresne dysputy o zjadaniu własnego ogona i lenistwie twórczym. Zwłaszcza w przypadku slow cinema: autor z Azji momentalnie porównany zostanie do Apichatponga Weerasethakula, a Europejczyk zestawiony z Theo Angelopoulosem. Chyba, że nakręcą w czerni i bieli – wtedy pierwszy będzie kontynuatorem dziedzictwa Lava Diaza, a drugi nowym Belą Tarrem. Podobne dyskusje nie ominęły oczywiście W żółtym kokonie, nagrodzonego w Cannes Złotą Kamerą dla najlepszego debiutu trzygodzinnego studium przeszłości autorstwa Phạm Thiên Ana. Kolejnego sukcesu funduszy stypendialnych organizowanych przez największe europejskie festiwale filmowe.

Punktem wyjścia w utworze Wietnamczyka jest śmierć – Thien (Le Phong Vu) w wypadku motocyklowym traci szwagierkę, co zmusza go nie tylko do wyprawienia pochówku, zaopiekowania się jej pięcioletnim synkiem, ale też podróży na rodzinną prowincję w celu odnalezienia brata, który przed laty zniknął bez śladu. Powrót na stare śmieci i próba rozliczenia z przeszłością – motyw chętnie podnoszony w debiutach – służy jednak znacznie szerszej refleksji niż sama ekshumacja traum i wspomnień. Ân umyślnie tka historię niczym biblijną przypowieść, topiąc ją w gąszczu metafor, alegorii, inwokacji i symboli. Obok wątku obyczajowego kontynuuje społeczny i religijny w formie komentarza na temat różnic pomiędzy miastem a wsią, nowoczesnym stylem życia a konwenansami, wojną a pokojem, zinstytucjonalizowaną wiarą a lokalnymi wierzeniami. Kino drogi zdaje się właściwą etykietką, bo Thien znajduje się w ciągłej podróży, nawet jeśli nie samochodem lub skuterem, to w głąb własnej pamięci.

Choć trudno przymknąć oko na fabularną kliszę, W żółtym kokonie nie jest kolejnym dramatem spod znaku „zagubiony facet w średnim wieku dostaje pod opiekę dzieciaka, by razem przezwyciężać trudności losu”. Reżyser (i jednocześnie montażysta) stosuje iście poetycki sposób opowiadania, w którym, dzieląc akcję na osobne tomy, na wiarę każe przyjąć powinowactwo następujących po sobie scen i sekwencji. Wraz z upływem czasu postępuje rozproszenie narracji w parnych krajobrazach górzystego bezkresu, podkreślające różnicę w usposobieniu pomiędzy mieszkańcami metropolii i prowincji. Do manipulacji tempem wydarzeń wykorzystano także operatora – gdy potrzeba dynamiki przemyka po planie, zmieniając punkty widzenia, innym razem zastyga na długie minuty w wojerystycznej pozie. Ruch kamery Đinh Duy Hưnga jest powiązany z ruchem postaci, używa przestrzeni kadru do podglądactwa, uwypuklenia przeżyć i emocji. Obok słów fabułę równolegle rozwijają obrazy: przepełniony hostessami mundialowy klub kibica, czyste wnętrza strefy wellness, mokre ulice miast i zabłocone wiejskie dróżki, dewocjonalia, bar karaoke, wnętrza świątyń czy balkony z pocztówkowymi widokami.


By spuścić zasłonę milczenia na porównania z Weerasethakulem, Malickiem, Tarkowskim czy Angelopoulosem, warto przypomnieć jeden tytuł, z którym obraz Âna tworzy niezwykle satysfakcjonujący rym. To prezentowana podczas 16. edycji festiwalu Pięć Smaków Pamięć ziemi w reżyserii Kim Quy Bui, bliska medytacji, kontemplacyjna krytyka urynkowienia śmierci. Poza ojczyzną i tematyką umierania oba utwory łączy komentarz nad problemami deklaratywnie ateistycznego Wietnamu z ogromnym zróżnicowaniem religijnym. Ich źródeł obaj filmowcy upatrują w postępującej urbanizacji i nasilającej się polaryzacji, w wyniku których miasta umacniają się w zinstytucjonalizowanych kościołach lub popadają w sekularyzm, a wieś dalej kultywuje autochtoniczne wierzenia, starając się je zaadaptować do nowych warunków. Nad bohaterami W żółtym kokonie i Pamięci ziemi unoszą się te same widma – kolonialnego wyzysku, wyniszczających wojen, tekturowej imitacji czerwonego sztandaru oraz otwarcia się na wpływy wolnego rynku. Prześladują ich te same demony, choć inaczej nazwane. Bui i Ân potwierdzają mimo to, że Wietnamczycy mają świetne poczucie humoru.

Zarzuty o powtarzalność należy jednak wziąć na poważnie, bo forsowanie konkretnych estetyk czy wrażliwości przez producentów, wytwórnie, agentów sprzedaży i festiwale jest przecież nagminną praktyką. Łukasz Mańkowski i Marcin Krasnowolski, prowadzący podcast Pięciu Smaków „Azja kręci”, w jednym z odcinków słusznie zauważyli, że europejskie fundusze pozwalające rozwijać swoje projekty azjatyckim twórcom zazwyczaj poszukują historii pasujących pod pewien określony klucz. Uniwersalizując problematykę w celu sprzedania filmu zachodniemu widzowi, zatraca się lokalność tamtejszych kinematografii.  I tak też, rozwijane w ramach stypendium The Hubert Bals Fund, W żółtym kokonie koprodukowali m.in. Jeremy Chua, wcześniej finansujący chociażby Kołysankę do bolesnej tajemnicy Lava Diaza, oraz Marie Dubas, pracująca przy prezentowanym przed dwoma laty na Nowych Horyzontach Smaku Lê Bảo. 

Ân, korzystając ze ścieżek wydeptanych przez wujków po fachu, świadomie lub nie, pożyczył od nich przy okazji kilka pomysłów inscenizacyjnych. Ale to nie szkodzi, bo w swoim debiucie popisał się dojrzałością w recyklingu arthouse’owych schematów godną canneńskiej Złotej Kamery. Nawet jeśli oniryczno-transowa otoczka trąci komuś odgrzewanym kotletem w sosie z magicznego realizmu, wietnamski twórca serwuje go na świeżo, z glutaminianem sodu i bez zbędnej napinki; stawiając raczej Wielkie Pytania, aniżeli udzielając Wielkich Odpowiedzi.

Michał Konarski
Michał Konarski

W żółtym kokonie

Tytuł oryginalny:
Inside the Yellow Cocoon Shell

Rok: 2023

Kraj produkcji: Wietnam, Francja, Singapur, Hiszpania

Reżyseria: Phạm Thiên Ân

Występują: Le Phong Vu, Nguyen Thinh, Nguyen Thi Truc Quynh i inni.

Dystrybucja: Brak

Ocena: 4/5

4/5