Zupa wszystko – recenzja filmu „Na miejscu” – Berlinale 2023

Czym byłby dziś ten mityczny Zachód, gdyby nie tabuny gastarbeiterów wykonujących zawody, na które większość Belgów, Niemców czy Francuzów nie ma ochoty? Dzieje Starego Kontynentu to historia ciągłej fluktuacji ludów, narodów i społeczności. Prób uchwycenia zróżnicowania etnicznego było w europejskim kinie aż nadto, zarówno tych mniej, jak i bardziej udanych. Wyobcowanie, gettoizacja, pospolity rasizm i systemowe wykluczenie stały się kliszą, poza którą niewielu współczesnych twórców potrafi wyjść. Tym bardziej cieszy, gdy na festiwalowym poletku wyrastają takie głosy jak belgijski reżyser Bas Devos, autor Hellhole i Ghost Tropic, prezentowanych kolejno na Berlinale oraz w Cannes miejskich portretów wypełnionych bohaterami z doświadczeniem imigracji.

W swoim najnowszym dziele, prezentowanym w sekcji Encounters tegorocznej edycji MFF w Berlinie Na miejscu, uwagę zwraca przede wszystkim na mniejszość z południowo-wschodniej części kontynentu. „Dużo myślałem o zagranicznych pracownikach w Europie i zdałem sobie sprawę, że w Brukseli istnieje ogromna społeczność rumuńska, licząca ponad 43 000 osób […]. Ich względna niewidzialność wydawała mi się dziwna, ponieważ wielu Rumunów pracuje w szpitalach i na budowach: stanowią dosłownie fundamenty naszego społeczeństwa” – mówił w rozmowie z „Cineuropą”. Devos nie fetyszyzuje jednak heroicznego wysiłku imigrantów, często harujących na dwa lub trzy etaty; film otwiera scena spijania resztki piwa z puszki po zakończonej zmianie, a wolne tempo prowadzenia narracji bynajmniej nie wyraża kapitalistycznego pędu.

Stefan (w tej roli Stefan Gota), główny bohater Na miejscu, jest kimś w rodzaju syntezy wytrawnego flanera z typowym miejskim powsinogą. Cierpi na bezsenność, więc krąży po Brukseli i jej obrzeżach, kontemplując otaczający go świat i jednocześnie próbując choć na chwilę się z niego wyrwać. Ukojenie znajduje równie często na rozgrzanej letnim słońcem betonozie, jak i pośród drzew oraz ogródków działkowych. Poznajemy go w momencie, gdy z racji zakończenia prac na budowie może wrócić do rodzinnej Rumunii na zasłużony, czterotygodniowy urlop. Wizja odpoczynku wcale nie napawa go jednak optymizmem – samochód, którym zamierza pojechać do kraju, wciąż znajduje się w naprawie, a ilość warzyw w lodówce, zagrożonych zmarnowaniem, przyprawia o ból głowy. Równolegle reżyser przedstawia Shuxiu (Liyo Gong) – briolożkę, łączącą pracę na uniwersytecie i badania terenowe z pomaganiem cioci prowadzącej chiński bar o dumnej nazwie „La Longue Marche”, z szyldem czerwonym jak książeczka przewodniczącego Mao. Rytm jej życiu nadaje siedzenie z nosem w mchu, przyglądanie się komórkom pod mikroskopem i obsługa dostawców rozwożących jedzenie.

here 2

Konieczność zużycia wszystkich produktów, które w trakcie dłuższej nieobecności bohatera w mieszkaniu mogą w najlepszym wypadku obleźć pleśnią, przypomina trochę strukturę samej opowieści. Eklektyczna zupa z resztek przygotowana przez Stefana z jednej strony pełni funkcję oczyszczającą, umożliwiającą mu wyjazd do domu bez wyrzutów sumienia związanych z marnowaniem jedzenia. Z drugiej zaś ma rolę swatki – wypełniony po brzegi gar jest nie-do-przejedzenia dla jednej osoby, więc roznosi, a wręcz wpycha ją: znajomemu pracującemu po nocach w restauracji, mechanikom naprawiającym mu samochód, siostrze dyżurującej w szpitalu, by wreszcie trafić do Shuxiu. Film Devosa składa się na podobną mozaikę: kolejne ujęcia protagonisty wałęsającego się po okolicy, domykającego bieżące sprawy przed wyjazdem zestawione zostają z intensywną zielenią lipcowego lasu, kroplami deszczu na rozpalonym asfalcie, prozą codzienności oraz poetyką przypadkowości.

Szczególnego wdzięku tej z pozoru prostej miłosnej historii o równie intensywnym i pociągającym, co nieoczekiwanym pierwszym kontakcie wzrokowym, nadaje fraktura obrazu. To efekt kolejnej współpracy Devosa z Grimmem Vandekerckhovem, autorem zdjęć do Ghost Tropic: nocnej tułaczki po belgijskich ulicach. Analogowe mrowienie szesnastki i ingerencja w punkty ostrości z jednej strony wprowadzają w letni skwar, z drugiej zdają się symbolizować przemęczenie z niedospania i przepracowania. Na miejscu to sprawne połączenie botanicznego romansu z metaforą kiełkowania, kina drogi o miejskich włóczęgach oraz nienachalnej komedii absurdu w znakomitym wydaniu. Jedna z najlepszych pozycji tegorocznego Berlinale, przyjemny powiew ciepła w szaroburej, lutowej rzeczywistości stolicy Niemiec.

Michał Konarski
Michał Konarski
Na miejscu / Here plakat

Na miejscu

Tytuł oryginalny: Here

Rok:
2023

Kraj produkcji: Belgia

Reżyseria: Bas Devos

Występują: Stefan Gota, Liyo Gong

Ocena: 4/5

4/5