Dziś są twoje urodziny – recenzja filmu „Tótem” – Berlinale 2023

Od 12 stycznia staraniem Stowarzyszenia Nowe Horyzonty, w polskich kinach zobaczyć będzie można Totem, drugi pełnometrażowy film Lili Avilés, wschodzącej gwiazdy meksykańskiego kina. Rodzinny portret przedstawiany oczami młodej Sol objęliśmy patronatem medialnym. Na naszych łamach z Berlinale o tym tytule pisała Julia Palmowska.

O Tótemie Lili Avilés przez wiele festiwalowych dni mówiło się w kuluarach jako o jednym z głównych faworytów do Złotego Niedźwiedzia. Drugi film Meksykanki zdawał się godzić antynomiczne spojrzenia na kino, zadowalając z jednej strony wielbicieli czułych opowieści i emocjonalnej wspólnoty z bohaterami, z drugiej poszukiwaczy narracyjnych inwencji. Porównania do Alcarràs Carli Simón czy Aftersun Charlotte Wells zasłyszeć można było tak często, że przybrały w końcu wymiar egzegetycznych klisz destylujących jedynie fabularny aspekt dzieła, który go bez wątpienia nie wyróżnia. Film Avilés nie pozostaje jednak tylko kolejną elegijną pocztówką z dziecięcego świata z barwną rodzinną mozaiką w tle.

Aby pozostawić za sobą krytyczną gorycz, należy rozpocząć tak jak reżyserka od najgorszej sceny Tótemu, czyli jego otwarcia. Siedmioletnia Sol przesiaduje z mamą w publicznej toalecie. Fuzja infantylnego dowcipu z wrażliwością performowaną w sposób nader bezpośredni i penetrującymi  bohaterów zbliżeniami rodem z filmów Lukasa Dhonta odstręcza i męczy. Avilés szybko rezygnuje z takich manipulacyjnych metod, które odchodzą w niepamięć wraz z życzeniem, które w czasie samochodowej zabawy wypowiada Sol: „Życzę sobie, żeby tata nie umarł”. Tona, ojciec dziewczynki, to wielki nieobecny filmu – ktoś, o kim się nawet nie mówi, a na pytania o niego odpowiada zdawkowo i wymijająco. Niby wciąż żyje, ale już jakby transcendentnie czuwa nad domową rzeczywistością niczym postać Geraldine Chaplin w Nakarmić kruki Carlosa Saury. Avilés zamyka go w pokoju, do którego wchodzi jedynie zatrudniona przez rodzinę pielęgniarka. Dla sióstr i ojca Tony to tylko kolejny punkt sporu na domowej mapie, dla Sol – Wyspy Szczęśliwe, gdzie bardzo chciałaby dotrzeć, ale nikt jej nie pozwala. 

Reżyserka unika jednak tworzenia mitu wokół postaci i miejsca, prowadząc narrację w sposób niemalże dokumentalny, pozwalając kamerze Diega Tenorio na wstrząśnienia i dezorganizację, która wpasowuje się w fabularne przygotowywania do urodzinowego przyjęcia. Avilés raz po raz zakreśla epistemiczne różnice między dziećmi a dorosłymi, m.in. w scenie terapii prowadzonej przez dziadka Sol przy otwartych drzwiach. Pomieszczenie zdaje się w niej równocześnie małe i duże, w zależności od tego, czy Avilés przygląda się niezręcznie intymnej sytuacji, wprowadzając w nią obiektyw, czy nieśmiało podgląda ją zza drzwi. Domowy labirynt to w rękach reżyserki poręczne narzędzie narracyjne. Psychiczne stany jego mieszkańców są przecież wpisane w struktury ścian, układ mebli i dominację konkretnej jednostki w danym pokoju. Spirytualizacja przestrzeni zostaje zresztą tematem naprawdę udanego filmowego dowcipu. Jedna z sióstr Tomy zaprasza wtedy do domu szamankę wypędzającą z pomieszczenia złe duchy. Absurdalne zaangażowanie zostaje skomentowane przez nestora rodu, który w poincie sceny nazywa kobiety wariatkami. 

Dziecięca percepcja wiąże się ściśle z tytułowym totemem. Avilés kreśli Sol jako fascynatkę fauny, wprowadzając ją tym samym nieco w stereotyp rezolutnej małolaty, znawczyni ciekawostek podawanych na talerzu dorosłym jako alegorie domowej sytuacji. Jej bohaterka, zresztą znakomicie zagrana przez Naímę Sentíes, zazwyczaj dość apatyczna, ożywia się, kiedy tylko do rozmowy wprowadzony zostaje kontekst zwierzęcy. Szczególnie gdy w jednej scenie Avilés zestawia spełnienie małego marzenia o spotkaniu z ojcem w ich wspólny dzień urodzin, odwiedziny w jego pokoju i wręczenie Sol obrazu wypełnionego jej ulubionymi stworzeniami. Dzieło przekazane dziewczynce naznacza mementomoryczny charakter opowieści, zdaje się materializacją duchowego testamentu, jaki ojciec chce po sobie pozostawić.

Tótem unika wielu niebezpieczeństw, na które narażają go podejmowane wątki, w tym tego najważniejszego – narracyjnej miałkości i mdłej charakterologii. Avilés opowiada, fascynując się nie tym, co na ekranie widziane czy zasłyszane, ale metafizycznym związkom, które nadają rytm domowemu mikrokosmosowi – cyklowi życia, który rządzi światem tak ich, jak i otaczającej biosfery. Prawdziwy spektakl afektów i ukoronowanie pracy reżyserskiej Meksykanki stanowi scena lip syncu „Il dolce suono” z Łucji z Lammermooru Donizettiego w wykonaniu Sol – jej ostatniego prezentu urodzinowego dla ojca. W rękach niejednego współczesnego filmowca mogłaby być narzędziem prymitywnej manipulacji; Lila Avilés uwypukla nią podskórne lęki. Drżące niczym napięte mięśnie podczas dużego wysiłku fizycznego ruchy kamery odzwierciedlają kolektywną myśl, której nikt z ekranowych bohaterów nie chce powiedzieć na głos, a co dosadnie pointuje skupione w obiektywie spojrzenie głównej bohaterki w przedostatniej scenie filmu: takich pogrzebów się nie zapomina.

Julia Palmowska
Julia Palmowska

Tótem

Rok: 2023

Kraj produkcji: Meksyk

Reżyseria: Lila Avilés

Występują: Naíma Sentíes, Montserrat Marañon, Marisol Gasé, Saori Gurza i inni

Dystrybucja: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty

Ocena: 3,5/5

3,5/5