Ojciec – recenzja filmu „Syn”

Zacznę wyświechtanym stwierdzeniem, które znalazło się zapewne w każdej recenzji Syna: mianowicie jak bardzo po udanym Ojcu czekaliśmy na kolejny film Floriana Zellera. Wielkie nadzieje mają jednak to do siebie, że bardzo szybko mogą zamienić się w chichot losu: be careful what you wish for. Pierwsze doniesienia z Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji nie napawały optymizmem, ale płomień ułudy jeszcze się tlił. Polska premiera rozwiała jednak wszelkie wątpliwości. Co takiego się stało, że reżyser nie tylko nie przeskoczył zawieszonej przez siebie w 2020 roku poprzeczki, ale wręcz spadł na narracyjne dno?

Z racji scenicznego pierwowzoru epicentrum akcji filmu stanowi przestrzeń mieszkania prominentnego prawnika Petera (Hugh Jackman) i jego nowej partnerki Beth (Vanessa Kirby). Sielankę wspólnego życia przerywa była żona mężczyzny, Kate (Laura Dern), która pewnego dnia bez zapowiedzi pojawia się przed jego drzwiami i oznajmia, że ich nastoletni syn, Nicholas (Zen McGrath), ma poważne problemy. Od miesiąca wagaruje, często wpada w nastroje przygnębienia, a co najgorsze: nie chce wyjawić przyczyny zmiany swojego zachowania. Kobieta nie potrafi dłużej sama sobie z tym radzić. Chłopak prosi ojca o możliwość zamieszkania w jego apartamencie, twierdząc, że zmiana otoczenia jest tym, czego właśnie potrzebuje. Wspólne mieszkanie nie tylko jednak nie eliminuje kłopotów, ale nastręcza nowych, będąc pretekstem do ukazania jednostki dotkniętej chorobą w środowisku osób kompletnie nieradzących sobie z nowym ciężarem. 

Autor podjął się karkołomnej próby sportretowania depresji we wszystkich jej odcieniach i stadiach, starając się uchwycić rozdźwięk między utratą kontroli nad swoimi stanami emocjonalnymi, a co za tym idzie własnym życiem, a niezrozumieniem, pobłażliwością, bezsilnością, ignorancją czy wręcz wyparciem ze strony krewnych. Za dużo jest tu jednak nieuzasadnionej zabawy w diagnozowanie, szukania przyczyn załamania nerwowego w rozwodzie i przerzucania całej odpowiedzialności za grzechy świata na figurę głowy rodziny. Do tego stopnia, żeby finalnie przypatrzeć się ojcu samego Petera, ostoi szczerości dysponującej jedynie pogardliwymi radami typu: fucking get over it. Reżyser zamiast skupić się na sednie choroby, leczeniu, bawi się także w nostalgiczne, przedłużone i mocno tendencyjne retrospekcje, szukając w przeszłości mitologicznej Arkadii oraz konfrontując ją z obecnym stanem rzeczy. Nic z tego nie wynika – ani w znaczeniu terapeutycznym, ani poznawczym. 

Zeller twierdzi, że o ile jego poprzedni obraz [NASZA RECENZJA] opierał się na osobistych doświadczeniach związanych z chorobą matki, o tyle w tym bazuje jedynie na znajomości emocji, a nie konkretnych wydarzeniach z życia. Czuć to o tyle, że poruszanie się w tak skomplikowanej medycznie, a jednocześnie delikatnej życiowo materii wymaga albo filtra własnych przeżyć, albo wiedzy klinicznej, żeby nosiło znamiona autentyczności. Autor nie rozumie swoich bohaterów, przez co skazuje ich na powtarzanie tych samych, donikąd nieprowadzących zachowań. Przez to też postaci jawią się jako papierowe i jałowe. Co gorsza, nawet aktorzy pokroju Laury Dern i Hugh Jackmana nie potrafili wydobyć z nich czegoś namacalnego, jedynie Vanessa Kirby obroniła swój talent. I Anthony Hopkins, będący, mimo zaledwie pięciu antenowych minut, najlepszą częścią projektu.

Wszystko to ubrane jest w szatę nieznośnej wręcz łopatologii i uderzania w moralizatorskie tony. W Ojcu zabiegi narracyjne perfekcyjne oddawały zarówno złożoność, jak i podłość demencji, redukując dokuczliwość teatralnej stylistyki do minimum. Tamten film żył, przerażał, pozwalał odczuć na własnej skórze zamęt wynikający z systematycznie dziurawionej pamięci, mieszającej przeszłość z teraźniejszością, operującej przypadkowymi, dostępnymi w danej chwili wspomnieniami, traktując je jako pewnik. Przede wszystkim jednak stanowił wyżyny scenopisarskiej konstrukcji. Syn to jego całkowite przeciwieństwo. Brak pomysłu na siebie jest odczuwalny na każdym kroku, przez co film Zellera pozostaje lata świetlne za chociażby pełnometrażowym debiutem Juraja Leroticia, Bezpieczne miejsce [NASZA RECENZJA]. W opowieści o nieuchwytnym, niedefiniowalnym kształcie wody, reżyser zmierzył się z własną traumą, pustką i poczuciem braku kontroli. Ubierając całość w formalne niuanse oraz ciszę pokazał, że można mówić o tematach granicznych, nie nadając im karykaturalnego, grożącego banałem charakteru. Być może to kwestia własnych przeżyć, być może artyzmu i świadomości narzędzi narracyjnych, ale to właśnie jego dzieło wybrzmiewa szczerością i zapada w pamięć w najdrobniejszych szczegółach.

Zeller spina film znaczeniową klamrą, próbując dać swoim postaciom jakąś formę wyzwolenia. Operowanie odkupieńczym fantazmatem wybrzmiewa jednak następną fałszywą nutą. Adaptacja kolejnej sztuki francuskiego prozaika i dramaturga grzęźnie w pretensji, przesadzie oraz taniej płaczliwości niczym Wieloryb [NASZA RECENZJA] Darrena Aronofskiego. Im bardziej twórca dociska emocjonalny pedał, tym większy niesmak pozostawia. Brakuje tutaj bowiem tej mistycznej prawdy, która powoduje, że i za reżyserem i za postaciami pójdziemy w ogień. Onanistyczna wręcz potrzeba wywołania u widza wzruszenia największego kalibru niweluje to, czym ten film być powinien – prostą opowieścią o bezradności, w której nie ma winnych.

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

Syn
Tytuł oryginalny:
The Son

Rok: 2022

Kraj produkcji: USA, Francja, Wielka Brytania

Reżyseria: Florian Zeller

Występują: Hugh Jackman, Laura Dern, Vanessa Kirby, Anthony Hopkins

Dystrybucja: United International Pictures Sp z o.o.

Ocena: 1/5

1/5