Ciężki deszcz – recenzja filmu „Wyrwa”

Bartosz Konopka po pełnej sukcesów karierze dokumentalisty, zwieńczonej m.in. zasłużoną nominacją do Oscara za Królika po berlińsku i nagrodą dla najlepszego non-fiction na Berlinale za Balladę o kozie, w ostatniej dekadzie ze zmiennym szczęściem próbuje zaistnieć jako twórca fabularnego kina psychologicznego. Do emblematycznego dla swoich czasów Lęku wysokości (2011) oraz równie ambitnej, co rozczarowującej Krwi Boga dołącza teraz Wyrwa, adaptacja głośnej powieści Wojciecha Chmielarza. Czy jest to sukces, na który wciąż czeka Konopka na drugim etapie swojej drogi twórczej?

Zagubienie. Samotność. Zdezorientowany mężczyzna w średnim wieku wychodzi z budynku, a zza węgła wylewają się dzieci, zaraz go otoczą. To nie Ethan Mars z Heavy Rain Davida Cage’a po utracie już drugiego syna przez własną nieuwagę, a Maciej Tomski (Tomasz Kot), bierny korpoludek średniego szczebla, którego życie właśnie się zawaliło. Niczym u protagonisty klasycznego noir w głowie kotłują mu się monologi i jedno pytanie: „Jak mam powiedzieć córce, że zabiłem jej matkę?”. Wykorzystując swoje doświadczenie w chłodno przyjętych przez krytykę serialach kryminalnych (W głębi lasu, Nieobecni, Skazana, Zachowaj spokój) Konopka wspólnie z autorem scenariusza, Marcinem Ciastoniem (Hiacynt), dziergają szal wielotematycznej opowieści.

Zatem po pierwsze mamy tu, oczywiście, kryminał. Historię mężczyzny, którego życie zawala się wskutek tragicznego wypadku okazującego się mieć drugie dno. Tajemnicze maile, spotkania i konfrontacje. To wszystko stanowi jednak jedynie marketingowy haczyk na widzów. Kluczową rolę odgrywa tu warstwa psychologiczna, poznawanie samego siebie poprzez spoglądanie w przeszłość, w relację, którą się zniszczyło. Ciągłe powracanie do symbolicznej sceny wypadku od razu przywołuje skojarzenie z Okruchami życia Claude’a Sauteta, jednak inaczej niż w arcydziele z 1970 roku, tu ofiara nie dostaje szansy na rachunek sumienia. Grana przez Karolinę Gruszkę Janina nie zostaje obdarzona podmiotowością, a miast tego w patriarchalnej rzeczywistości jest tylko powidokiem w oczach mężczyzn, którzy otaczali ją za życia. Świdrujące wyrzuty sumienia Macieja, niczym Lovecraftowskie Cthulhu pchają go ku otchłani szaleństwa i rezygnacji. W tym aspekcie Wyrwa jawi się niczym pełnometrażowa adaptacja fragmentu z utworu FML Kartky’ego: „A chciała się tylko pojawić w napisach / A ma dosyć życia za życia / I nie wiem, co robić, gdy wszystko za trudne / A twoje życie to burdel / Już lepiej tego nie ujmę i syp mi ziemi na trumnę”. To oczywiście nie koniec historii zaszytych w tym filmie. W drugiej połowie całość zmienia się w komicznie poważne buddy movie, w którym fajtłapowaty Warszawiak i wypalony aktor-alkoholik (Grzegorz Damięcki) stają do walki z dresiarsko-mafijnym układem rządzącym mazurską wsią, by uratować dobrą i niewinną dziewczynę (Marta Stalmierska) przed komiksowo zdegenerowanym Ułanem (Konrad Eleryk) i jego bandą.

Niestety Wyrwa nie uwolniła się od największej bolączki fabularnych prób Konopki, czyli powalającej dawki patosu. Niemal wszystko tu jest poważne i dramatyczne, bez odrobiny miejsca na wypuszczenie powietrza. Scenariusz Ciastonia, który już w Hiacyncie pokazał, że absurdu się nie boi (wystarczy przywołać slasherowego mordercę – SB-ka), w wielu scenach daje materiał pod wprowadzenie zdrowego humoru, ale duet Konopka i operator Piotr Niemyjski spieszą z dementorską interwencją i większą liczbą ciemnych filtrów. To rozczarowujące, bo temu całemu wielowarstwowemu obrazowi najbliżej tematycznie i emocjonalnie do Trzech bilbordów za Ebbing, Missouri Martina McDonagha. Tam jednak właśnie wyjątkowo mroczne i ciężkie dowcipy oraz gagi dawały przestrzeń na urealnienie i wybrzmienie bólu.  

Ciekawym, acz całkowicie niewykorzystanym tu konceptem jest zderzenie w filmie postaci z całkowicie różnych porządków, co potęguje to, że aktorzy są prowadzeni jakby niezależnie od siebie, w innych kluczach. Tomasz Kot, który już dawno nie wypadał na ekranie tak nieprzekonująco, jako Maciej stanowi bizarne połączenie fajtłapowatego Marka Stasiaka (granego przez niego w niesławnym Wyjeździe integracyjnym) ze wspomnianym już na wstępie Ethanem Marsem. Zderzony z nim zostaje Grzegorz Damięcki (swoją drogą najlepszy element całej obsady), którego Kamil Wojnar jawi się niczym Alan Wake napisany przez Jerzego Pilcha. W pijackich monologach, takich jak: „Nie jestem żadnym celebrytą, jestem aktorem, kurwa, teatralnym. Nagrody prestiżowe mam! Muszę się napić” i całej konstrukcji postaci niezwykle autentycznie wybrzmiewa dramat złamanej kapitalistyczną rzeczywistością jednostki, której ostatni płomyk nadziei na przyszłość został zgaszony kołami tira. Nad nimi (niemal dosłownie) powiewa efemeryczna zjawa, oderwana od rzeczywistości fizycznej – Nina Karoliny Gruszki. Jej wściekle rude włosy i nadnaturalna poświata kontrastują z otaczającą wszystko burością skandynawskiego kryminału. A w cały ten tygiel jeszcze wrzucono piekielnie charyzmatyczny duet „wiejski” Stalmierska-Eleryk, który wspaniale by się odnalazł w pobocznym wątku Plebanii czy innego małomiasteczkowego dramatu.

Ostatecznie Wyrwa jest produkcją wzbudzającą głównie ambiwalencję. Z jednej strony to jakby kapsuła czasu siermiężności polskiej kinematografii końca pierwszej dekady tego wieku. Czasu powrotu do słuchania się autorytetów epoki Kina Moralnego Niepokoju, z ciężkim buciorem powagi i iście bergmanowskimi ambicjami przy dość banalnym psychologizowaniu. Z drugiej jednak jest to ostatecznie bardzo sprawnie skonstruowane kino środka, wypełniające niszę między artystycznymi aspiracjami a mainstreamową przystępnością. Jestem przekonany, że niezależnie od wyniku kasowego w kinach, film ten znajdzie swoje drugie życie, może nawet międzynarodowe, kiedy już trafi do streamingów.

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Wyrwa

Rok: 2023

Kraj produkcji: Polska

Reżyseria: Bartosz Konopka

Występują: Tomasz Kot, Grzegorz Damięcki, Marta Stalmierska i inni

Dystrybucja: Kino Świat

Ocena: 3/5

3/5