Tallinn Black Nights Film Festival 2021 – TOP10

Przed tygodniem zakończyła się 25. edycja jednego z naszych ulubionych festiwali - talińskiego Black Nights. Podobnie jak w zeszłym roku Pełna Sala miała tam swojego człowieka, edycję online wydarzenia relacjonował nasz korespondent Marcin Prymas. Zapraszamy to zapoznania się z jego selekcją dziesięciu najlepszych tytułów, których nie wolno wam przegapić na krajowych festiwalach w najbliższych miesiącach.

10. Animals / Præy (reż. Nabil Ben Yadir)

Dramatyzacja i fabularyzacja wydarzeń z nocy na 22 na 23 kwietnia 2012 roku, kiedy 32-letni Jarfi został zamordowany przez czterech mężczyzn, których poznał tego samego wieczoru przed klubem gejowskim w Liege. Zostało to zakwalifikowane jako pierwsze belgijskie morderstwo na tle homofobicznym. Dla reżysera Nabila Ben Yadira ta głośna medialna sprawa stała się przyczynkiem do rozważań na temat brutalności siedzącej w ludziach.

Różne podejścia do przemocy i zwierzęcości drzemiących w nas stanowią dość powszechny temat w nowym kinie Beneluksu, by przywołać chociażby Znajdźcie tę głupią sukę i wrzućcie ją do rzeki (NASZ OPIS W TOP WFF 2017) portretujące to jak internetowy sprzeciw wobec przemocy wobec zwierząt zmienia się w jak najbardziej realny lincz, czy Feast które wykorzystuje wykład o kontrolowanym mutowaniu tulipanów do opowiedzenia o prawdziwej sprawie gdy trzech mężczyzn celowo zaraziło nieznajomego wirusem HIV.

Tym co przykuwa uwagę najbardziej w produkcji Ben Yadira jest strona formalna, film nie przez przypadek otrzymał nagrodę FIPRESCI podczas tegorocznego festiwalu Camerimage. Całość została nagrana w formacie 4:3, z kamerą niczym w produkcjach László Nemesa podążającą cały czas tuż przy głowie bohatera. Im więcej przemocy pojawia się tym częściej akcja zaczyna być pokazywana z perspektywy nagrań telefonów, co wypada zaskakująco organicznie.

9. The List of Those Who Love Me / Beni Sevenler Listesi, reż. Emre Erdoğdu

Jak możemy się określić w oderwaniu od innych ludzi? Czy możliwe, że uzależnienie od zewnętrznej aprecjacji jest bardziej niszczące niż to od narkotyków? Takie pytania zdaje się zadawać kolejny po zeszłorocznym When I’m Done Dying Nisan Dag (NASZA RECENZJA), świetny turecki film pokazywany na festiwalu w Tallinie.

Młody twórca Emre Erdoğdu czerpiąc inspirację ze wczesnej twórczości Martina Scorsese tworzy portret samotności w wielkim mieście. Główny bohater – Yilmaz jest prawdziwą gwiazdą, najbardziej znanym dilerem w najbardziej prestiżowej dzielnicy Stambułu. Codziennie bawi się z gwiazdami żywiąc się ich sympatią i bliskością. Gdy wielka policyjna akcja uderza w jego biznes w głowie pojawia się nachalna myśl – czy oni tak naprawdę mnie lubią? Czy ktokolwiek kocha mnie, teraz gdy nie jestem użyteczny?

The List of Those Who Love Me to obyczajowe kino wysokiej próby, które mimo postawienia na pierwszym planie postaci mocno oderwanej od codzienności większości populacji porusza uniwersalne tematy i wątpliwości. Erdoğdu skutecznie unika przesadnego rozbuchania swojego obrazu, skupiając się na jednej bardzo prostej historii i zamykając ją w około 70 minutach.

8. Other Cannibals / Altri Cannibali, reż. Francesco Sossai

O czym myślisz, kiedy nie myślisz o niczym? Takie słowa wypowiedziane podczas kolacji w przydrożnym barze otwierają  film wybrany najlepszym debiutem tegorocznego festiwalu w Tallinie. Mają być one zaczerpnięte z prawdziwej konwersacji, którą przed laty podsłuchał reżyser w podobnej, położonej w Dolomitach knajpie. Żywiołowa dyskusja, której były częścią była ziarnem, które zakiełkowało w głowie Francesco Sossaiego, by ostatecznie przerodzić się w scenariusz jego debiutu.

Rzecz opowiada o przyjaźni między mechanikiem Fausto (świetny naturszczyk Walter Giroldini, ziomek reżysera) a doktorantem filozofii Ivanem (Diego Pagotto, będący na co dzień asystentem przy wielu włoskich produkcjach). Obaj zdają się archetypami bohaterów z rosyjskiej prozy, Fausto zainspirowany został swoim imiennikiem z utworu Notatki z Fausta Puszkina, który przyzywa demona, bo mu się nudzi, z kolei Ivan niczym Raskolnikow u Dostojewskiego obudowuje rzeczywistość szkieletem filozoficznej teorii. Jak już wskazuje tytuł, tu tabu, którego naruszenie ma dać postaciom namiastkę niecodziennej boskości jest kanibalizm. Fascynacja smakiem ludzkiego mięsa, czymś nieznanym, zakazanym i przez to właśnie tak pociągającym.

Lecz to nie o fantazje wszak chodzi, a o coś dużo bardziej przyziemnego. Poszukiwanie furtki, drogi ucieczki od przygniatającej rutyny dnia codziennego. Próbę wyrwania się z okowów przeciętności, z realnej wersji Hanekowskiej rzeczywistości Benny’s Video czy Siódmego kontynentu. Wykorzystanie w głównych rolach nieprofesjonalnych aktorów dodaje całej opowieści pewien mockumentalny posmak, nie zawsze pewne, pozbawione lat praktyki aktorstwo nakłada na całą opowieść dodatkową warstwę, wszak może to po prostu efekt tego, że same postaci grają przed sobą wzajemnie? Udają kogoś kim nie są, by zwalczyć własne poczucie gorszości?

Inni kanibale to produkcja świetnie przemyślana, poruszająca tematy może nie odkrywcze, ale znajdująca własny głos i pozbawiona odtwórczości. Niestety w porównaniu do wszystkich innych tytułów na tej liście w oczy rzucają się ograniczenia formalne, monochromatyczne zdjęcia za które odpowiada debiutująca w pełnym metrażu Giulia Schelhas są najzwyczajniej w świecie mało ciekawe. Brakuje tu wizualnej koncepcji, próby wykorzystania obrazu do czegoś więcej niż tylko pokazania aktorów i ich przedstawienia scenariusza.

7. Killing the Enunuch Khan / Koshtan-e khajeh, reż. Abed Abest

Trudno w świeży sposób opowiadać o wojnach i dramatach na Bliskim Wschodzie. Trwające od wielu dekad walki, zraszające regularnie krwią niewinnych wyschnięte grunty tego regionu i przeplecione w wiecznym uścisku z krwawymi dyktaturami w kinie były już pokazywane nieskończoną liczbę razy. Początkujący twórca postanowił zamiast publicystycznego kina środka sięgnąć po głęboką i wystylizowaną alternatywę. Widz, który przed seansem nie zapozna się z opisami fabuły Zabójstwa Enunucha Khana prawdopodobnie będzie zagubiony, przygnieciony symbolami i tajemnicami. Nie ma w tym jednak nic złego, bo to właśnie nastrój onirycznego niepokoju, napędzanego gitarowymi brzmieniami i fantastycznymi wizjami stanowi główne narzędzie narracyjne Abesta.

Do zniszczonej posiadłości wbiega przerażony mężczyzna, z wielkiego i pustego salonu, którego ściany spływają dosłownym wodospadem krwi wynosi dziewczynkę w czerwonej sukience. To scena ze zwiastuna stanowiąca swoisty refren filmu. Twórca niemal całkowicie rezygnując z dialogów, a nawet interakcji między postaciami  właśnie w zagubieniu znajduje najsilniejszą metodę oddziaływania na widza.

Nie chcąc zdradzać zbyt wiele z zagadek, jakie czekają w tym fascynującym dziele, a także pragnąc uniknąć narzucania własnych interpretacji chciałbym sięgnąć po dwa, kontradyktoryjne opisy fabuły filmu, które można znaleźć w internecie. Pierwszy z nich zapowiada, że to opowieść o seryjnym mordercy, który pragnąc by całe miasto spłynęło krwią układa skomplikowany plan, zgodnie z którym ofiary będą zabijały kolejne ofiary. Z kolei Teheran Times obiecuje powieść o ojcu mieszkającym z dwiema córkami na pograniczu iracko-irańskim w trakcie wojny z lat 80. Pewnego dnia podczas nalotu bomba spada w ich ogródku. Który z tych, powstałych zanim którykolwiek z dziennikarzy mógł zobaczyć obraz, opisów jest prawdziwy? Może żaden? A może oba?

Szczególną uwagę mówiąc o Zabójstwie Enunucha Khana powinniśmy zwrócić na świetną pracę Hamida Khozouie Abayane, nadaje on wizji Abesta barw i kształtów równie przerażających co powalająco pięknych. Sporą rolę w wizualnej formie filmu odgrywa także architektoniczne wykształcenie samego reżysera, dzięki któremu to właśnie powracający regularnie neoklasycystyczna willa położona w zwiędniętym angielskim ogrodzie zdaje się być najważniejszym bohaterem opowieści.

6. Herd Immunity / Onbagandarl, reż. Adchilan Jerżanow

Nasz ulubiony kazachski reżyser ponownie powraca do westernowych inspiracji, którym dał już upust m.in. w  zeszłorocznej (także rywalizującej w tallińskim konkursie) Ulbolsyn – NASZA RECENJZA. Tym razem koncentrujemy się na siłach porządkowych Karatas. Te zaprzęgnięte zostały do walki z kolejną już zarazą (po tej sportretowanej w niezbyt udany sposób w 2016 roku). Pandemia COVID-19 pchnęła na pierwszą linię frontu Selkeu, lokalnego detektywa, zadłużonego u wszystkich, skorumpowanego spryciarza i pijaczka (chociaż te trzy ostatnie cechy nie są w tym świecie przesadnie wyróżniające).

Dzięki postępowi technologicznemu łapówki można płacić już przelewami na telefon, co znacząco ułatwia życie tak protagoniście, jak i ludziom chcącym uniknąć przesadnej upierdliwości ze strony „stróża prawa”. Sielanka zostanie jednak zaburzona, gdy interesy lokalnego gangstera przez przypadek przetną się z piętrowymi intrygami Selkeu próbującego zebrać z łapówek pieniądze na ucieczkę z tego zapomnianego przez bogów miejsca.

Jak zawsze u Jerżanowa czarny humor miesza się z melancholią, a krytyka społecznych patologii przeprowadzona zostaje z zachowaniem wielkiej miłości tak do swoich bohaterów, jak i w szerszym kontekście – całej ojczyzny. Nie zabrakło także komedii absurdu, związanej m.in.  tym że główny bohater prowadzi zespół taneczny, co zostaje wykorzystane do scen równie zdających się wyjętymi z innego porządku, jak i przy tym pasującymi idealnie do tego bizarnego świata.

5. The Gentiles / Las gentiles, reż. Santi Amodeo

Żyjemy w epoce depresji. Katastrofa klimatyczna, wykładniczy wzrost wymagań wobec młodych, nierówności ekonomiczne, przyspieszone tempo życia, dodatkowe oczekiwania i obowiązki nakładane na nas przez kulturę internetu. To wszystko znajduje swoje odzwierciedlenie w szybujących wskaźnikach samobójstw nastolatków, czy odsetkach studentów i nieletnich na stałe przyjmujących leki psychotropowe. Las Gentiles (pol. Gojki / Poganki), czyli szósty film andaluzyjskiego twórcy Santiego Amodeo (który poza scenariuszem odpowiadał także za oprawę muzyczną) w programie festiwalu w Sewilli, gdzie miał swoją światową premierę, reklamowany był jako „Przekleństwa niewinności ery instagrama”. Porównanie do filmu Sofii Coppoli nie jest tu bynajmniej przypadkowe, oba filmy opowiadają o młodych, pięknych i pochodzących z dobrych domów, dziewczynach, które w swoim nastolęctwie mierzą się z dojrzewaniem seksualnym połączonym z narastającymi zaburzeniami depresyjnymi.

Obserwujemy kilka tygodni z życia Any, siedemnastolatki, która staje się coraz bardziej zafascynowana swoją koleżanką z klasy Corrales. Może to jej piękne nogi? A może dzika energia i charyzma? Albo ten tajemniczy smutek wychodzący w najbardziej niespodziewanych momentach. Ta niepewność kolejnego dnia, czy ten w ogóle nadejdzie. Zwłaszcza, że nie wiadomo, czy żarty o samobójstwie są tylko żartami.

Amodeo stawia na niespieszną narrację, maluje sielski obraz sewilskiego lata i zabawy, na którym raz na jakiś czas pojawiają się różnego rodzaju aberracje. Czołowy hiszpański operator Alex Catalán (Póki trwa wojna, Stare grzechy mają długie cienie, Nawet deszcz), prywatnie przyjaciel reżysera, tworzy z lekka wypłowiały obraz zalanej upalnym, andaluzyjskim słońcem Sewilli, przywodzącej na myśl inne opowieści o niewinności utraconej, takie jak Za późno, by umrzeć młodo Domingi Sotomayor Castillo. Twórcy umiejętnie używają tu do narracji formy social mediów, wplatając w ujęcia posty facebookowe, czy instagramowe, co dodaje całości pewnej intermedialnej realności.

Chociaż reżyser na pomysł nakręcenia tego filmu wpadł zainspirowany artykułem o niesławnym samobójczym klastrze w walijskim Bridgend (który posłużył już za kanwę m.in. fatalnego filmu Jeppea Rønde Tajemnice Bridgend) to bardziej niż publicystyka interesowało go, podobnie jak wzmiankowaną Coppolę, uchwycenie pewnej delikatności wchodzenia w dorosłość.

4. Alice, Through the Looking: À la recherche d’un lapin perdu, reż. Adam Donen

Studentka filozofii Alicja (Saskia Axten) po maskowej imprezie ląduje w swojej sypialni z anonimowym mężczyzną, którego na swoje potrzeby nazwała Królikiem. Oboje w maskach Pussy Riot upojny seks przeplatają filozoficznymi dyskusjami na temat natury sztuki i polityki. Rano jednak Królik rozpływa się w powietrzu, a Alicja wyrusza przez postbrexitowski surrealny Londyn na poszukiwania swojego nowego przyjaciela. W atakującej feerią barw i formalnych szaleństw odysei poza tutejszymi wariacjami postaci z prozy Carrolla (zakrzywiający linie rzeczywistości Szalony kapelusznik, próżny acz pomocny zmieniający tożsamości Pan Gąsienica etc.) towarzyszyć widzowi i bohaterce będą dialogi gwiazd słoweńskiej filozofii: Slavoja Žižka, Alenki Zupancić i Mladena Dolara. Do tego całego koktajlu dochodzi jeszcze narracja samej Vanessy Redgrave.

Alice, Through the Looking stanowi pełnometrażowy filmowy debiut brytyjskiego artysty wizualnego i muzyka Adama Donena. Brytyjczyk w swojej twórczości łączy zainteresowania filozofią, polityką i różnymi formami narracji, na swoim koncie ma między innymi słuchowisko Nixon in Agony, utwór The Bernhard Suite, holograficzny dramat Tractatus Ilogico-Insanus, czy architektoniczną operę Europa. Te szerokie zainteresowania twórcze odbijają się na kształcie Alicji.

Proza Carrolla od zawsze była inspirująca dla artystów lubujących się w przekraczaniu klasycznych granic kina, by wspomnieć chociażby Coś z Alicji Jana Švankmajera. Film Donena wyrasta z aktualnej sytuacji politycznej i społecznej, jest Brytyjczyka skowyt nad sytuacją własnej ojczyzny. Dostaje się tak Brexitowi, jak i monarchii, mediom, czy społecznych cechom i przywarom wyspiarzy. To dzieło aktualne, wyrośnięte z aktualnych i świeżych emocji, ale za sprawą warstwy filozoficznych rozważań – od Marksa po Derridę – także wpisujące strachy dnia codziennego w szerszy kontekst.

3. Nr. 10, reż. Alex van Warmerdam

Stypa stypie nierówna – jednej pasują ponure barwy i łzy, innej wino, taniec i śmiech. Alex van Warmerdam w swoim stylu, pełnym czarnego humoru, surrealistycznego absurdu i erotycznego napięcia, rezygnuje z konwencjonalnej narracji, podważając sens zarówno integralności wiary, jak i teatralnych klisz składających się na życiowy spektakl. Biblijna tematyka miesza się w Nr. 10 z elementami fantastyki naukowej, Freudowskimi kompleksami i wycieczkami w głąb wspomnień. Holender tworzy wielowarstwowe tło dla intymnego portretu mężczyzny, który prawdopodobnie wyrusza w swą ostatnią podróż.


Wydobycie sylwetki protagonisty z grupy aktorów, którzy przygotowują się do wystawienia teatralnego przedstawienia, zajmuje kilka drobnych chwil. Pierwsze sekwencje wprowadzają zabawny nastrój rodem z Resnais’owskich adaptacji Ayckbourna (Życie Rileya), a reżyser-demiurg cierpliwie konstruuje relacje między swoimi kukiełkami, co rusz wprowadzając zalążki potencjalnego konfliktu. Nie inaczej jak w Ludziach z północy, przedstawia panoramę mikrospołeczności, opiera ją o szkielet w postaci fałszywego autorytetu (reżysera, ojca, księdza etc.), by ostatecznie sprawnym ruchem wyrwać dywan spod nóg, zburzyć fundament i zaprosić wszystkie postaci do gry, której zasady zmieniają się z każdym wykonanym ruchem. Nici łączące bohaterów, ich scenicznych awatarów oraz pełniących nad nimi pieczę architektów zaczynają skręcać się i przerywać – tożsamości upłynniają się, zmiany perspektywy sugerują nieodkryte dotąd boskie instancje, a krąg sztuki odzwierciedlającej rzeczywistość rozpoczyna swój spiralny ruch w przepaść.

Tomasz Poborca
Tomasz Poborca

2. January / Януари, reż. Andriej M. Pałunow

Dokumentantaliści wchodzący w kino fabularne to zawsze loteria, przyzwyczajeni do wyciskania siódmych potów dramaturgii z prawdziwych historii często popadają w przesadę, a tworzone przez nich obrazy stają się niezamierzenie śmieszne, chociażby przez liczbę okropności, które wciąż i wciąż spadają na bohaterkę. Andriej Pałunow zdając sobie sprawę z tej potencjalnej pokusy realizując swój fabularny debiut zdecydował się skierować uwagę z dala od realistycznych inspiracji.

Zima, w bliżej nieokreślonej przeszłości na bułgarskiej prowincji. Zacinający śnieg i zawieja otaczają odcinając od rzeczywistości drewnianą karczmę w której uwięzieni zostali niecodzienni wędrowcy – mężczyzna rozmawiający ze swoim krukiem, wiejski pop i dwóch gangsterów z lat 90. Wszyscy czekają na tajemniczego mężczyznę, który wedle słów karczmarza rano miał wyjść do lasu, lecz wszelkie dowody na to zatarła pogoda.

January stanowi kolejny po zeszłorocznym Lutym Kamena Kalewa, że warto polować na bułgarskie filmy z nazwami miesięcy w tytule. Obraz Pałunowa jest eklektycznym połączeniem popkulturowych inspiracji z ludowością i gatunkowością. Trudno tę produkcję sklasyfikować gatunkowo, albo opowiedzieć o jej fabule. Oczywiste skojarzenie założeń fabuły do Czekając na Godota Becketa i Nienawistnej ósemki Tarantino uzupełnione zostają szybko o Stockerowski horror wampiryczny, czy nawet Lśnienie Kinga.

W kategorii gatunkowego kina z artystycznym sznytem January jest bez dwóch zdań jedną z najlepszych i najciekawszy pozycji z selekcji tegorocznych premier i spodziewam się  jego przebojowej kariery na tegorocznych festiwalach.

1. Love Is a Dog From Hell reż. Khavn

Jeden z najbardziej nieokrzesanych twórców współczesnego arthouse’u powrócił ze swoim kolejnym nie-filmem. Chociaż w 2020 roku stworzona w duecie z legendą Nowego Kina Niemieckiego Alexandrem Kluge Orphea nie zdobyła w berlińskiej sekcji Encounters żadnej nagrody, to bez dwóch zdań wywołała ferment i jak mało który element ówczesnego programu podzieliła widownię. Prawdopodobnie najważniejszym w tym projekcie z punktu widzenia Khavna było poznanie się i rozpoczęcie współpracy z najdzikszą, najbardziej niezależną kinofilką niemieckiego aktorstwa – Lilith Stangenberg. Blondynka z zabójczą pasją w oczach, która, jak sama stwierdza w wywiadach, od wielu lat ogląda przynajmniej jeden film dziennie, przed laty miała na prośbę swojego agenta stworzyć listę nazwisk pięciu reżyserów, z którymi najbardziej chciałaby pracować. Znaleźli się na niej Lars von Trier, Park Chan-wook, Takashi Miike, Michael Haneke i właśnie Khavn de la Cruz. Ta wyliczanka daje nam pogląd na jej poglądy, zarówno na kino, jak i na świat, a gdy dodamy do tego jej przyjaźń z Julianem Radlmaierem, w którego Krwiopijcach zagrała jedną z głównych ról, to wszystko składa się w całość. Stangenberg na planie Orphei była niemal trzecią osobą reżyserską, wciąż podrzucając nowe pomysły na sceny i improwizując. Z kręconej na przedmieściach Manili punkowo-musicalowej reinterpretacji mitu o Orfeuszu i Eurydyce zrodziły się nie tylko świetny film i ważna dla krajobrazu współczesnej głębokiej alternatywy przyjaźń, lecz także bardzo interesujący album Lovesongs From Hell, gdzie aktorka pod pseudonimem Orphea jest wokalistką, a za warstwę muzyczną odpowiadał Khavn. Możecie go przesłuchać chociażby na Spotify (LINK).

Niemal dwa lata później opisany wyżej duet powraca z kolejną, jeszcze bardziej nieokiełznaną reinterpretacją tego samego mitu. Co ciekawe Love is a Dog From Hell powstawało równolegle z Orpheą, ale już bez udziału Klugego. Utwór biorący swój tytuł z wiersza Bukowskiego zainspirowany został słowami Dana Browna z jego powieści Inferno, gdzie Manila została określona jako „wrota piekieł”. Myśl ta zostaje pożeniona przez Khavna z Dantem, w tutejszej wariacji wrota te mają trzy wejścia: pożądanie, gniew i chciwość. Przez wszystkie je przeprowadzi nas Orphea, zła siostra bliźniaczka Orphei z poprzedniego filmu, która nie cofnie się przed niczym by odzyskać swojego Euridikia. To wszystko w rytm dziesięciu piekielnych piosenek nadających całości strukturę niemal romantycznego poematu dygresyjnego na dragach. Dodatkowo całość zostaje tym razem przyprawiona przebojami rosyjskiego i amerykańskiego rocka, oczywiście w wykonaniu samej Stangenberg. Ten przedziwny, fascynujący, lecz dla wielu także odrzucający, spektakl nagrany został za pomocą aż dziesięciu różnych rodzajów kamer, od nowoczesnych ultraHD po super8, co tylko dopełnia chaos, ale i energię całości.

Nie mogę zagwarantować, że pokochacie Love is a dog from hell tak samo żarliwie jak ja, ale bez dwóch zdań niczego podobnego nie znajdziecie.

Marcin Prymas
Marcin Prymas