Warszawski Festiwal Filmowy – top 10

Z dumą prezentujemy naszą listę 10 najlepszych filmów Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Liczymy po cichu, że choć część pozycji z tego dość eklektycznego zestawu trafi do polskich kin i uraduje szerszą widownię.

znajdźcie tę głupią sukę i wrzućcie ją do rzeki

10. Znajdźcie tę głupią sukę i wrzućcie ją do rzeki (reż. Ben Brand)

Czego spodziewać się po filmie o tak osobliwym tytule? Pierwsze skojarzenie sugeruje tanie kino eksploatacji, jednak to błędny trop. Kryje się pod nim świeży i wnikliwy dramat społeczny portretujący pokolenie młodzieży wychowanej w sieci. Historia inspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami z 2010 roku, kiedy to na YouTube opublikowano wideo, w którym widzimy nastolatkę wrzucającą do rzeki żywe szczeniaczki. Debiutujący reżyser Ben Brand przygląda się swoim bohaterom i szuka źródła ich bezrefleksyjnego zachowania. Co przy tym ważne, nie moralizuje, nie ocenia, nie przyszywa łatek. Czasem w nazbyt oczywisty sposób, za pomocą sztampowych chwytów sugeruje przyczyny, ale można to wybaczyć. Pragnienie by zaistnieć, zostać dostrzeżonym przez internautów, przysłania zdrowy rozsądek i pcha młodych ludzi ku czynom moralnie wątpliwym. Z drugiej strony mówi, że młodzież napędzana nienawiścią nie jest zdolna do obiektywnej oceny sytuacji i jedyną reakcją jest agresja, którą ze świata wirtualnego przenoszona jest także do realnego. Wnioski nie nastrajają optymistycznie, ale przy narastającej społecznej znieczulicy warto podejmować takie tematy w kinie. Film wyróżnia też przekonująca gra młodych aktorów i całkiem przyzwoita realizacja.

Grzegorz Narożny
Grzegorz Narożny
górnik

9. Górnik (reż. Hanna Slak)

Kino z byłej Jugosławii, zwłaszcza to wysyłane na Oscary, bardzo lubi się odwoływać do traumy wojny z lat 90. Nie inaczej jest w filmie Hanny Slak, tu jednak problem ludobójstwa Bośniaków jest schowany na drugi plan. Skupiamy się na walce o prawdę o masowych grobach niedobitków niemieckiej armii z ’45 roku i patologiach rządu oraz państwa słoweńskiego anno domini 2007. Tytułowy górnik to Mehmedalija Alić, ojciec dwójki dzieci, uchodźca z Bośni od 30 lat zamieszkały w Słowenii. Pewnego dnia zostaje zmuszony przez zapatrzonego tylko w zysk złego prezesa kopani do samodzielnej eksploracji dawno wyłączonego szybu węglowego i złożenia raportu o tym, że nic w środku nie znaleziono. Inna odpowiedź nie będzie akceptowana. Obraz nie jest pozbawiony wad, rozwój fabuły można bez większego problemu przewidzieć, poruszana tematyka i pomysły nie są zbyt oryginalne, a scenariusz lubi nam pewne rzeczy powiedzieć o ten raz za dużo. Mimo to „Górnik” pozostawia w widzu bardzo dobre wrażenie, nawet jednoznacznie negatywne postaci nie stają się komiczne, ciągłe mieszanie wątków współczesnych i historycznych stanowi ciekawą formę podkreślenia pewnej stałości mentalności, a trzeci akt, zwłaszcza scena protestu kolejarzy, to coś cudownego. WFF ponownie dał tylko wyróżnienie najlepszemu filmowi w konkursie głównym.

Marcin Prymas
Marcin Prymas
Pomiędzy słowami

8. Pomiędzy słowami (reż. Urszula Antoniak)

Samotność w wielkim mieście. Emigracja. Powrót ojca marnotrawnego. Problemy z tożsamością narodową. A to wszystko skąpane w czarno-białych kadrach. Trudno nie zachwycić się najnowszym obrazem Urszuli Antoniak. Mimo że poruszane są bardzo aktualne tematy, udało się uniknąć publicystycznego tonu. Reżyserka stworzyła uniwersalną historię o poszukiwaniu własnego miejsca w świecie. Nie wchodzi w polityczną narrację, a od strony czysto ludzkiej ukazuje dramat niedopasowania. Robi wrażenie subtelnością w kreśleniu bohaterów, jak i umiejętnością przekłucia balonika tam, gdzie patos zaczyna niebezpiecznie się rozrastać. Pozwala widzom na chłonięcie obrazu i przeżywanie razem z bohaterami ich problemów. Zamiast zbudowania ideologicznych zasieków, woli z empatią pochylić się nad człowiekiem samym w sobie. "Pomiędzy słowami" to film, który na pewno nigdy się nie zestarzeje.

Marcin Kempisty
Marcin Kempisty

PEŁNA RECENZJA FILMU

7. 2557 (reż. Roderick Warich)

Film, po którym nie miałem pojęcia czego się spodziewać. O osobie niemieckiego reżysera wiadomo tyle, co nic. Enigmatyczny opis sugerował, że będzie to coś w rodzaju wideopamiętnika młodej Tajki i portretu nocnego życia Bangkoku. Początkowo autoportret związanej z lokalnym gangsterem, zapatrzonej w smartfona siksy, nie zwiastuje nic specjalnie zajmującego. Szczęśliwie okazało się, że to wcale nie dresiarska wariacja na temat "Wszystkich nieprzespanych nocy", a oniryczny kryminał ukazany z oryginalnej perspektywy. Zrealizowany w formie pseudodokumentu z aktorami – naturszczykami prawdopodobnie grającymi samych siebie. Długie, kontemplacyjne ujęcia, mroczna ambientowa muzyka i lekko ezoteryczne motywy hipnotyzują oraz nadają całości melancholijnego tonu. Zaś realistyczna otoczka tworzy przy tym pełen napięcia thriller. Między wierszami dostajemy też komentarz na temat społecznej znieczulicy wśród wychowanej w sieci młodzieży, której nawet chmury podczas zachodu słońca kojarzą się z internetowymi memami. Pewien jestem, że seans podzieli widzów i wielu zirytowanych narracją zarzuci mu pustkę. Dla mnie to do tej pory największe pozytywne zaskoczenie festiwalu.

Grzegorz Narożny
Grzegorz Narożny

6. Niech ciała się opalają (reż. Helen Cattet, Bruno Forzani)

Od pierwszych sekund wiadomo, że mamy do czynienia z filmowym złotem. Szybko montowane zbliżenia zmęczą niewprawne oko, ale jest w nich czysto kinetycze doznanie. Niby jesteśmy na południu Francji, a jednak kryjówka w ruinach klasztoru przypomina bardziej Meksyk. Tym razem Cattet i Forzani bawią się bowiem w rewolwerowców. Autorzy "Gorzkiego" z wyraźną lubością odnoszą się do spaghetti westernu: sztuczki montażowe pożyczają od Sergio Leone, odzywa się kilka razy sam Mistrz Morricone (!). Dźwięk podbijają tak, że słychać nawet szelest skórzanej kurtki. Co prawda historię można streścić w 3 zdaniach, ale jak to jest sfilmowane, jak oni ogrywają przestrzeń i relację między bohaterami, jak podbijają napięcie kolorami. Istną petrardą jest napad na konwój: 6 skandalicznie krótkich ujęć, a dają jasny komunikat o brutalności i skuteczności bandziorów oraz łupie, o który toczy się gra. Tarantino ucz się!

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk

5. AlphaGo (reż. Greg Kohs)

Jeśli nigdy nie słyszeliście o grze w Go, możecie być zszokowani, że w Korei Południowej gra w nią 8 milionów ludzi. W Chinach gdzie zostało wymyślono należała do podstaw wychowania. Pojedynki na planszy z czarnymi i białym fasolkami rozgrywa się w Azji od ponad czterech tysięcy lat. Jako, że to gra na styku nauki i sportu została wykorzystana w celu zbadania jak kreatywna może być sztuczna inteligencja. Zaprojektowany przez DeepMind (londyński oddział Google) program na podstawie wgranych 10 tysięcy gier sam nauczył się zasad i strategii rządzących Go. Film Kohsa skupia się na pojedynku jaki AlphaGo rozegrał z wielokrotnym mistrzem świata tej dyscypliny Koreańczykiem Lee Sedolem, który w swoim kraju ma status gwiazdy. Wydarzenie było bardzo medialne, 5 partii jakie stoczyli rywale oglądało na żywo kilka milionów widzów. Przypomina się słynna batalia szachowa Deep Blue z arcymistrzem Garrym Kasparowem z roku 1997. Twórcom dokumentu udaje się doskonale oddać emocje towarzyszące starciu człowieka rywalizującego z maszyną. Wielkie doświadczenie i kreatywność z jakiej słynie Sedol kontra nieosiągalna dla ludzkiego umysłu siła obliczeniowa komputera. Kiedy dochodzi wreszcie do meczu film ogląda się na skraju fotela. Trzymać kciuki za pretendenta, ale i bezduszną machiną, a może za championa, który reprezentuje całą rasę ludzką? Gdzie kończy się człowieczeństwo skoro sztuczna inteligencja może grać w sposób, którego nikt jej nie nauczył? Czy w ogóle będzie można ją kontrolować skoro rozwija się tak szybko? Fenomenalna robota, więcej niż dokument sportowy. Zupełnie nieoczekiwanie stawia szereg filozoficznych pytań, które pozostają w głowie długo po seansie.

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk
djam

4. Djam (reż. Tony Gatlif)

Prezentowane w „Pokazach Specjalnych” najnowsze dzieło Tony’ego Gatlifa jest przepełnionym nadzieją hymnem do wolności. Tytułowa bohaterka wyraża siebie przede wszystkim poprzez ukochaną muzykę i taniec. Film poprowadzony niespiesznym tempem wędrówki do Stambułu co rusz przystaje, by zadziwić widza zmysłowymi tańcami brzucha i pięknem greckiej muzyki o tureckich korzeniach zwanej rembetiko, której mistrzynią była zmarła matka Djam. Obraz zawdzięcza swój niezwykły urok charyzmie bohaterki, której nie sposób nie polubić i która wnosi do filmu mnóstwo humoru. Z dużą gracją i niemal niezauważalnie reżyser wplata w swoje dzieło tak ważne tematy dla Grecji jak stosunki z Turcją, kryzys ekonomiczny i problem uchodźców. A wszystko między jednym a drugim dźwiękiem buzuki, między kieliszkiem ouzo a oliwką do zagryzienia.

Krystian Prusak
Krystian Prusak

3. Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach (reż. John Cameron Mitchell)

Reżyser, który chętnie w bezpruderyjny i bezkompromisowy sposób opowiada o młodzieńczej miłości, ekranizuje opowiadanie Neila Gaimana, artysty obdarzonego niepohamowaną wyobraźnią. Z takiej mieszanki powstała szalona komedia sci-fi, która wnika w środowisko młodych, brytyjskich buntowników za czasów świetności The Clash, Ramones czy Sex Pistols. Film stawia przeciwko sobie punkowy pazur i new age'owy odlot, co uwalnia lawinę zabawnych i jadących po bandzie sytuacji. Nie przypuszczałem, że tak mimozowata aktorka jak Elle Fanning jest w stanie wykrzesać z siebie trochę dzikiej energii, którą w duecie Alexem Sharpem momentami rozsadza ekran. Szkoda, że tak finezyjna opowieść, finalnie zmierza w zbyt oczywistym, wydeptanym kierunku. Polecam jednak wszystkim, którzy w czasach licealnych z Dezerterem w słuchawkach szukali miłości, racząc się jabolami na wagarach.

Grzegorz Narożny
Grzegorz Narożny
zasady wszystkiego

2. Zasady wszystkiego (reż. Kim Hiorthøy)

Jakże głodny wiedzy może być umysł młodego człowieka. 10-letnia Storm na naszych oczach próbuje zrozumieć otaczający ją świat, zadaje pytania, próbuje formułować na nie odpowiedzi, czy wreszcie, poszukuje zasad, według których wszystko dookoła funkcjonuje. Wszystko to pomaga dziewczynce poradzić sobie z tragedią, jaka spotkała jej rodzinę: ze śmiercią ojca. Czy to możliwe, że to był przypadek? Czemu w to wszystko zaplątana była akurat Linda, pilotka wycieczek? I dlaczego matka Storm pomaga swojemu terapeucie a nie odwrotnie? Czy światem może rządzić po prostu chaos? Reżyser „Zasad wszystkiego” nie daje nam łatwych odpowiedzi. Pokazuje świat takim, jakim znamy go na co dzień – świat, w którym pewne są tylko podatki i śmierć. A kostucha rodem z „Siódmej pieczęci” Bergmana na pewno nie da nam o tym zapomnieć. Całość opowiedziana jest z wykorzystaniem strumienia świadomości małej Storm, a szalony montaż próbuje nadążyć za jej myślami. Mimo bolesnego tematu reżyser nasyca filmowy esej niewymuszonym humorem i krzepiącą nadzieją. Chyba nie sposób przejść obok tego dzieła obojętnie.

Krystian Prusak
Krystian Prusak
zabicie świętego jelenia

1. Zabicie świętego jelenia (reż. Yorgos Lanthimos)

Źle się dzieje u państwa Murphy. Z pozoru ich losy odzwierciedlają mieszczańskie fantazje o dobrze sytuowanej rodzinie, w której każdy z członków może się w pełni realizować. Pozorna idylla wyprana jest jednak ze wszelkich głębszych emocji. Relacje, utkane z bezdusznego poczucia przywiązania, trzymają się razem tylko dzięki władzy, jaką głowa rodziny sprawuje nad resztą. Aż wyczekuje się momentu, w którym trybiki tej dobrze prosperującej maszyny ulegną korozji. Posłańcem Tanatosa okazuje się nastoletni Martin (Barry Keoghan), coraz bardziej odciskający piętno na życiu Stevena (Colin Farrell). Wraz z rozwojem fabuły okazuje się, że łączą ich mroczne wydarzenia z przeszłości, a młodszy bohater wciąż domaga się krwawego zadośćuczynienia. Świat przedstawiony w "Zabiciu świętego jelenia" przypomina zdesakralizowaną wersję księgi Hioba, gdzie Bóg już dawno umarł. Można również dopatrzeć się w filmie wielu nawiązań do antycznej tragedii, a zwłaszcza "Ifigenii w Aulidzie" Eurypidesa. Fatum ciąży nad głową Stevena i tylko ofiara jest w stanie uwolnić go od zemsty. Cienka jest w tym filmie granica pomiędzy banałem a geniuszem. Trudno ocenić, czy "Zabicie świętego jelenia" jest filmem wybitnym. Wprawdzie w trakcie seansu Lanthimos umiejętnie wwierca się w ludzką percepcję, chwyta prezentowaną przemocą za gardło i nie pozwala chociaż na chwilę odetchnąć od dusznego klimatu, niemniej jednak po czasie pozostaje wrażenie bycia oszukanym. Jak gdyby został zaprezentowany spektakl pełen kuglarskich sztuczek. Reżyser pieści inteligencję widza, na tacy podrzucając odniesienia do innych tekstów kultury. Ubiera się w szaty demiurga przyglądającego się z boku upadkowi ludzkości. Bezrefleksyjnie szermuje patosem. Rozpościera swą opowieść na ogromnej skali, nie przyjmując nawet do wiadomości, że może fałszować. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że ma się do czynienia z dziełem, które będzie jeszcze długo omawiane. Może i został zastosowany przez twórcę szantaż emocjonalny trudny do zaakceptowania, ale w tym przypadku warto poddać się syndromowi sztokholmskiemu.

Marcin Kempisty
Marcin Kempisty