Kasandra Kartagińska – recenzja filmu „Mé el Aïn” – Berlinale 2024

Tunezyjskie kino w ostatnich latach skupia się na rozdrapywaniu traumy islamistycznego zwrotu wśród młodych, który nastąpił w reakcji na tzw. Arabską wiosnę. Swoje trzy grosze do tego tematycznego nurtu dodaje debiutująca w pełnym metrażu Meryam Joobeur za sprawą rywalizującego w konkursie głównym Berlinale Mé el Aïn. Czy są to narodziny nowego artystycznego głosu Tunisu na miarę Kaouther Ben Hanii?

Mieszkająca w Montrealu Joobeur do stworzenia długiej formy przygotowywała się od lat. Już w 2016 roku, kiedy brała udział w prestiżowym Berlinale Talents oficjalnie pracowała nad dwoma pełnymi metrażami. Jej poświęcone losom rodaków, którzy wstąpili do rebelianckiej armii Kurdystanu, Roman Ruins na etapie developmentu otrzymało zresztą kilka prestiżowych grantów i dofinansowań. Ostatecznie jednak projekt ten, wciąż pozostaje w fazie… projektu, a Tunezyjka do stolicy Niemiec powraca z rozwinięciem swojego nominowanego do Oscara shorta Braterstwo.

Podobnie jak w tamtej produkcji fabuła koncentruje się wokół pary w średnim wieku, mieszkającej na prowincji i granej przez Mohameda Grayaâ (m.in. świetny Ashkal) i Salhę Nasraoui (występującą głównie w teatrze). Podczas gdy oryginał koncentrował się na postaci ojca, jego niepokojach i trudnej relacji z synem, który powrócił z wojny w Syrii wraz z ubraną w nikab milczącą żoną, tym razem w centrum uwagi znajduje się matka. Czerpiąc ze współczesnej mody afrykańskiego kina emigranckiego, pokazanej m.in. w Omenie Balojiego [NASZA RECENZJA] i Atlantyku Mati Diop, istotną rolę w Mé el Aïn odgrywają nocne mary protagonistki, w symboliczny sposób niczym grecki chór jednocześnie komentatywne i profetyczne. To z jednej strony sposób egzotyzacji ojczystej kultury, tak by stała się teoretycznie ciekawsza dla „zachodniego” widza, ale także element głębszej mody tunezyjskiej kinematografii na wykorzystywanie elementów fantastycznych do pogłębienia społecznego komentarza. Mag ognia odgrywał centralną rolę we wspomnianym Ashkalu, a elementy baśniowe łącznie z lataniem protagonisty w powietrzu stanowiły część Behind the Mountains Mohameda Ben Attii [Orizzonti 2023; NASZA RECENZJA].

Tak jak w wybitnym fabularyzowanym dokumencie Cztery córki wspomnianej w nagłówku Ben Hanii [NASZA RECENZJA] fabuła skupia się na matce, której dziecko zachłyśnięte post rewolucyjnym nastrojem Tunezji znalazło rozwiązanie społecznych problemów w religijnym fanatyzmie. Inaczej niż w nominowanej do Oscara produkcji nie skupiamy się jednak na krzywdzie jednostek oraz tym, co doprowadziło młodych do neofitii, miast tego kamera pojawia się po powrocie. Dlaczego czarna owca znalazła drogę do domu, czy w milczącym błaganiu syna marnotrawnego o przebaczenie nie ma drugiego dna, i w końcu skąd się wzięła jego małżonka. Czy stanowi dowód win? Czarnego diabła wodzącego ku fanatyzmowi? A może jednak wyrzut sumienia wiodący ku przemianie?

Na uwagę i pochwałę zasługuje praca stałego partnera producentki Marii Gracii Turegon – operatora Vincenta Gonneville’a. Quebeczczyk powraca, by rozwinąć swoje obrazy z Braterstwa, i ponownie stanowi najsilniejszy element całej machiny produkcyjnej. W jego obiektywie nadmorskie wybrzeże dawnej Fenicji jawi się niby odcięta poza czasem kraina magicznej wiejskiej stabilności, zaburzona obecnością intruzów z innej rzeczywistości. Także chwile ujęcia na syryjskie wydarzenia w scenach retrospekcji wspaniale gatunkowo odwzorowują emocje chwili, od fetyszyzacji kina wojennego na miarę serii Call of Duty, po coś między horrorem psychologicznym a twardą pornografią.

Joobeur w pełnym metrażu łagodzi ton swojego poprzedniego filmu. Bractwo Islamskie nie stanowi już bandy napalonych i wyzbytych moralności pedofili,  zamiast tego staje się grupą ludzi, którym wiara przysłoniła ziemski kompas etyczny. Oddając więcej miejsca emocjom i pobudkom matki, jednocześnie o wszelkie zło oskarżona została bliżej nieokreślona „emocja wydarzeń” a także pozostające na drugim planie zdegenerowane jednostki. Mé el Aïn nie sili się na snucie recept i wniosków, a jedynie w subiektywny sposób prezentuje rodzinny trójkąt emocji i niedopowiedzeń.

O ile trudno traktować debiut Meryam Joobeur jako coś więcej niż wtórny głos wpisujący się w modę regionalnej kinematografii, to nie sposób nie oddać filmowi jego warsztatowej sprawności. Poza wspomnianym już operatorem, na pochwałę zasługuje odpowiedzialny za muzykę Peter Venne (Dwudzieste stulecie) oraz wcielający się w marnotrawnego potomka Malek Mechergui. Mé el Aïn stanowi przykład mainstreamu współczesnej kinematografii Maghrebu – jednocześnie nadreprezentowanej na prestiżowych festiwalach i zbyt mało obecnej w krajowych dystrybucjach. 

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Who Do I Belong To

Tytuł oryginalny:
Mé el Aïn

Rok: 2024

Kraj produkcji: Tunezja, Francja, Kanada

Reżyseria: Meryam Joobeur

Występują: Salha Nasraoui, Mohamed Hassine Grayaa, Malek Mechergui i inni

Ocena: 2,5/5

2,5/5