Zaopiekuj się mną – recenzja filmu „Matecznik”

Polskie kino fabularne nie miało w tym roku szczęścia. Mimo podejmowanych licznie prób walki z materią grzęzło w kliszach, przestylizowaniu i dosłowności. W zasadzie poza IO Jerzego Skolimowskiego próżno było szukać u twórców świeżości, metafor, artystycznej jakości oraz wielowymiarowości skłaniającej do interpretacyjnych poszukiwań. Cieszy zatem, że impas przełamał twórca młody, Grzegorz Mołda, oferując dzieło naznaczone „innością”, badające obszar roli społecznej, ubrane w sterylną formę zawężającą przestrzeń bohaterów i konstruującą jej antagonistyczny wymiar.

Pierwsza jest przestrzeń – czysta, zimna, symboliczna. Przy stole siedzi młody chłopak Karol (Michał Zieliński) oraz kobieta Marta (Agnieszka Kryst). Charakter ich relacji nie jest oczywisty. Może być rodzicielski, może stanowić metaforyczną reprezentację wychowania. Wiemy tylko, że mieszkanie nosi status „treningowego”. Rytm dnia wyznaczają określone regulaminem czynności, mające ukształtować pożądane społecznie cechy, przede wszystkim posłuszeństwo, oraz nauczyć czynności domowych: gotowania, sprzątania, opieki nad dzieckiem. A także prasowania. „Ludzie dzielą się na prasujących i nieprasujących. Ci nieprasujący mają tendencję do zaniedbywania podstawowych czynności życiowych. Od nieprasowania do bezczynności droga wcale nie jest daleka” – przekonuje kobieta. Walidację stanowi szkolny system naród i kar – plusów i minusów otrzymywanych w zależności od jakości wypełnionego zadania. Obowiązujący w mieszkaniu bezwzględny porządek buduje duszny dystans między postaciami i wyznacza granicę przedmiotowości Karola. Demonstracja przez Martę własnego ułożenia jako przykładu poprawnego zachowania powoduje szybkie przyswajanie wzorców przez podopiecznego i łechta nauczycielskie ego. Kiedy jednak kurs empatii wchodzi za mocno i młody mężczyzna, zamiast poświęcać czas kobiecie, woli spędzać go z elektroniczną lalką substytuującą dla celów edukacyjnych dziecko (symbolizujące nowy etap życia), pojawia się zazdrość i próba odzyskania dotychczasowego wpływu poprzez fizyczne, przymusowe zawłaszczenie przestrzeni.

Chłodne kadry o niemal szpitalnej fakturze autorstwa Constanze Schmitt, zawężając pole widzenia, ograniczają poznanie i sugerują umowność przedstawionej materii. Mimo że relacja bohaterów ma ściśle określony i teleologiczny charakter, Mołda po mistrzowsku rozrzuca interpretacyjne tropy, nie narzucając konkretnych odpowiedzi. Z każdą następną odsłoniętą kartą nie zacieśnia różnorodności utkanej materii – wręcz przeciwnie, pozwala na zabawę domysłami. Przestrzeń sama w sobie ma tu antagonistyczny charakter. Wyznacza ramy sztucznego konstruktu, ograniczającego swobodę nie tylko ciała, ale też myśli. Jest gniazdem, więzieniem i jednocześnie biernym świadkiem wydarzeń, od zautomatyzowanego procesu nauczania, przez utratę kontroli, po walkę o wolność; obszarem opieki, stopniowo ulegającym emocjonalnej patologii. Wzajemna zależność przypomina tę z Fabuli Rasy Edwarda Stachury: „Jest więzienie. W celi jest więzień, na wieży strażniczej jest strażnik. Ci dwaj są jedną osobą. Więzień jest jednocześnie swoim własnym strażnikiem, strażnik jest jednocześnie swoim własnym więźniem. Ale ci dwaj, więzień i strażnik, nie widzą, że każdy z nich jest jednocześnie jednym i drugim”. W zbierającej toksyczności prym wiodą niespełnione uczucia macierzyńskie Marty oraz silna potrzeba kontroli wynikająca z niedojrzałości do budowania relacji opartych na symetrii, nie manifestacji wpływów.

Mołda wrzucając nas w klaustrofobiczną fakturę obrazu, wrzuca nas również w unikalny, filmowy język, będący obietnicą twórcy dojrzałego, świadomego audiowizualnej materii i narracyjnego oręża. Tka kino jakościowymi rejestrami zbliżone do Jagody Szelc, Kuby Czekaja czy Urszuli Antoniak. Fabularna symbolika, automatyka zachowań bohaterów sprzężona z ich emocjonalnym odklejeniem oraz końcowa wolta przywodzą co prawda na myśl Kła (2009) Yórgosa Lánthimosa, ale polski reżyser nie jest w swoim dziele tak prowokacyjny i bezkompromisowy – bardziej głaszcze nas po głowie, niż gryzie niepokornymi myślami, zostawiającymi na skórze trwałe ślady. Obserwacja ta mogłaby stanowić znamiona zarzutu, gdyby nie dana nam w zamian poetyka obrazu, wykluczająca ekspresyjne przebodźcowanie. Miękka niczym puch, wspaniale pokolorowana klisza Schmitt koresponduje z erotycznym i estetycznym wymiarem skóry i ciała. Seksualny podtekst jest tu przecież na wyciągnięcie ręki, a zapalnik w postaci przywołania wspomnienia z dzieciństwa, sprzęgający fizyczną rozkosz z emocjonalną lepkością, jest nie bez znaczenia dla zrozumienia postaci Marty. Noszony przez nią bagaż utraconego czasu i swobody, manifestuje się powielaniem znajomych wzorców. Wystudiowane pozy oraz pozbawiona emocji niczym maska twarz przywodzą na myśl bezrefleksyjnego cyborga wysłanego z przyszłości, a przecież w poszukującym akceptacji spojrzeniu tkwi tęsknota za czymś prawdziwym, niewykalkulowanym – potrzeba bycia kochanym i zaopiekowanym. W obliczu obowiązków nie można jednak pozwolić sobie na spontaniczność – w końcu mogłoby to doprowadzić do „zaniedbywania podstawowych czynności życiowych”. A „dyscyplina, to podstawa!”

Czym zatem jest Matecznik? Czy metaforą relacji matki i dziecka, mogącej przybrać toksyczny kształt przez nie w porę odciętą pępowinę? Przygotowaniem do opuszczenia gniazda czy wymagającą poświęceń i siły walką o niezależność? Tresurowy, a jednocześnie jałowy emocjonalnie charakter relacji Karola i Marty, w gruncie rzeczy balansuje między potrzebą bliskości a nieumiejętnością jej uzyskania, rekompensującą się chociażby seksualnym popędem. To także dekonstrukcja autorytetu opartego na przymusie jako nieautentycznego, niewpływającego prawdziwie na postawę, pękającego przy pierwszym możliwym swobodnym ruchu. Film Mołdy powiela również pytanie, które Philip Zimbardo stawiał w eksperymencie stanfordzkim: jak rola społeczna wpływa na postawę? Władza nad drugim człowiekiem, również ta rodzicielska, czyni przysłowiową okazję do ekspansji swoich wpływów, zawłaszczenia kolejnych obszarów życia, w celu jak najdłuższego utrzymania kontroli nad rzeczywistością, która przecież prędzej czy później będzie musiała ulec redefinicji. Wybrzmiewają tu także echa filozoficznego traktatu o wolności i niewoli jako elementach tego samego kontinuum. I choć Matecznik nie wyważa kinematograficznych drzwi, to funkcjonuje jako kino wielopłaszczyznowe, ciekawe w treści i formie, bogate w dyskursywne przyczynki, a przede wszystkim wyróżniające się smakiem konceptu na tle szarej masy polskich produkcji.  

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

Matecznik
Tytuł oryginalny:
Matecznik

Rok: 2022

Kraj produkcji: Polska

Reżyseria: Grzegorz Mołda

Występują: Agnieszka Kryst, Michał Zieliński

Dystrybucja: Galapagos Films

Ocena: 3,5/5

3,5/5