Być albo nie być – recenzja filmu – „Dream Scenario”

Norweski reżyser Kristoffer Borgli kuje żelazo póki gorące. Jego zaledwie drugi film, Dream Scenario, dostał kredyt zaufania od studia A24 i międzynarodową obsadę z Nicolasem Cage’em na czele. Obraz pokazywany przedpremierowo w Polsce na American Film Festival oraz w trakcie toruńskiego Camerimage próbuje być kąśliwą satyrą na nasza czasy, ale czy z tych prób cokolwiek wynika?

Zanim napisy początkowe wyświetlą się na ekranie, Dream Scenario będzie już funkcjonować w zbiorowej świadomości jako metafora kariery Nicolasa Cage’a. Jego aktorska metoda, zwana Rage Cage, wychwalana między innymi przez Ethana Hawke’a jako prawdziwie nowa wartość scenicznego fachu, zbyt często przybierała formę nieznośnej karykatury, stawiając gwiazdę lat 90. w pozycji przedmiotu drwin. I choć uczyniła go ona jednym z najciekawszych, najbardziej charakterystycznych artystów branży filmowej, zapewniając rzeszę wiernych fanów, to momenty w których wybiera minimalizm na rzecz przerysowania, są nie mniej ciekawe. Bowiem mimo wywrotowej fabuły filmu Norwega, będącej przecież idealnym polem dla aktorskich fikołków, hollywoodzki syn marnotrawny gra niemal bezszelestnie i smakuje niczym wino, które wspaniale się zestarzało.

Oto Paul Matthews (Nicolas Cage), profesor biologii ewolucyjnej, pewnego dnia z przyczyn zupełnie niewyjaśnionych, zaczyna pojawiać się w snach zarówno znanych mu, jak i obcych ludzi. Nie pełni tam, co prawda, roli superbohatera ratującego śniącego z koszmarnej sytuacji – wręcz przeciwnie – stoi i biernie przygląda się biegowi wydarzeń – to jednak wystarczy, żeby znaleźć się w centrum uwagi nie tylko lokalnej, uniwersyteckiej społeczności, ale także agencji reklamowych szukających sposobu na zmonetyzowanie owego fenomenu. Paul poddaje się biegowi wydarzeń zupełnie niczym inny cageowski bohater, Michael Williams z Red Rock West Johna Dahla (1993) – niby jest w środku, ale cały czas obok, przyjmując zachcianki losu jako rolę, którą po prostu trzeba odegrać. Ma ona zresztą pewne profity – w końcu do tej pory niewidzialny, starzejący się, nudny wykładowca, którego pomysły badawcze zapożyczały sprytniejsze koleżanki po fachu, dostaje swoje pięć minut i jest wysłuchiwany. Powiedzmy. Tak naprawdę przecież w dalszym ciągu nikogo nie obchodzi książka, którą od lat chce napisać, ani przedmiot jego naukowej misji, czyli ewolucja mrówek. Stający się z dnia na dzień przedmiotem kultu ludzi, którym media społecznościowe dawno zastąpiły prawdziwe życie, zasmakuje także złych stron sławy – w tym tego najgorszego momentu, upadku ze szczytu: zmiany obsesji w hejt, a koniec końców cancellingu.  

Jest w Paulu trochę każdego z nas – krów, które dużo ryczą, a mało mleka dają, wiecznych marzycieli snujących wielkie plany o urojonych projektach mających zapewnić nam może nie miejsce na kartach historii, ale poczucie jakiegokolwiek sensu w obliczu marności komórek zmierzającej nieuchronnie w jednym kierunku. Ludzi lubiących oszukiwać tak samo otoczenie, jak i siebie, żeby tylko przetrwać kolejny dzień. Jednocześnie czas na podjęcie działań jest zawsze niewłaściwy, wiatr nigdy nie wieje w plecy, a piankę sukcesu spijają zawsze inni, nigdy my. Bierny Paul ze snów, to bierny Paul w życiu. Człowiek, który smak niegdysiejszej ambicji zamienił na bezpieczną, niewymagającą ryzyka rutynę. Podołanie wyobrażeniom i idealnemu ja, niemającemu żadnego pokrycia w rzeczywistości, kończy się smutnym zastąpieniem erekcji w towarzystwie młodej, atrakcyjnej kobiety  nerwowymi pierdnięciami. Tyle z życia. Nasz bohater ma przy tym doskonałą świadomość krótkotrwałości viralowej sławy, której stał się przypadkowym obiektem, a w zasadzie ofiarą. Bycie żywą reklamą Sprite’a, mającą zapewnić zysk ze sprzedaży produktu korporacji, to dalej nie poziom prestiżowej, naukowej publikacji, o której mężczyzna zawsze marzył. Jak jednak wiadomo, wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma: jakość niezmierzona lajeczkami i szerami, też ma dziwnie gorzki smak. Czy pozostaje zatem coś innego, niż granie w rytm marketingowych briefów?   

Czy wyciągnięty ze scenariuszowego generatora motyw strącenia bohatera z piedestału ma być wyłącznie ilustracją obecnych trendów, gdzie „dzięki” internetowi z tą samą szybkością zostaje się tak bohaterem, jak personą non grata? Czy może także symbolizować gotowość Paula do podjęcia działań? Jeśli tak, czemu Norweg nadaje temu wyłącznie negatywną konotację traktując swojego bohatera jak niesforne dziecko wymagające kary, nie zrozumienia? Tych nieścisłości jest więcej i nie pomaga maskowanie ich humorem niezręcznie naśladującym psychoanalityczne żarty Woody’ego Allena. Borgli powiela problemy swojego pełnometrażowego, fabularnego debiutu, Chorej na siebie [2022; NASZA RECENZJA]. Wychodzi od niegłupiego, intrygującego pomysłu, rozdaje kilka dobrych kart, a potem kończy mu się paliwo. Satyra na współczesnego człowieka, uwięzionego w ciągłym niespełnieniu sztucznie generowanym już nie tylko przez społeczeństwo, ale także przez rynek, z każdą kolejną minutą zamienia się w jedzenie z mikrofalówki: ciepłe na zewnątrz i zimne w środku.

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

Dream Scenario
Tytuł oryginalny:
Dream Scenario

Rok: 2023

Kraj produkcji: USA

Reżyseria: Kristoffer Borgli

Występują: Nicolas Cage, Julianne Nicholson, Dylan Gelula, Michael Cera

Dystrybucja: Gutek Film

Ocena: 3/5

3/5