Tyle było chwil – recenzja filmu „78 days” – Rotterdam 2024

Nie ma piękniejszych niespodzianek festiwalowych od debiutu, który zapowiada się na kolejną eksplorację modnych technicznych bzdurek odkopanych z lamusa albo następny osobisty eseistyczny pamiętnik, a okazuje się jednym z najlepszych seansów ostatnich miesięcy. A takim właśnie objawił się pierwszy film Emiliji Gašić – pokazywane w sekcji Bright Future MFF w Rotterdamie 78 days.

I cyk, kolejny zwój magnetycznej taśmy zapełniony wspomnieniami, mgnieniami piękna, zza których tylko wychylają się jakieś mniejsze lub większe życiowe dramaty. Logiką narracji rządzi tu przypadek: z jednej strony kamery nie może zabraknąć na szkolnych jasełkach albo urodzinach babci, ale z drugiej nie mniej ważne okazują się dziecięce zabawy czy nerwowy papieros mamy przy kuchennym oknie. Nie ma bardziej najntisowej soczewki od VHS-owych sprzętów. Wcześniej świat oglądało się monochromatycznie, w sepii, z szumem na twarzach i złamaniami w przypadkowych miejscach, a później z datą w rogu. Tak było, nie zmyślam.

Nie zmyśla też Emilija Gašić w debiutanckim dzienniku, posklejanym z inscenizacji jej dziecięcych wspomnień 78 days. Wraca pamięcią do wiosny 1999 r. Wiosny, w której wiatr może i wiał cieplejszy, ale lat zdecydowanie nie ubywało. Siostrzane trio wraz z rodzicami spędza popołudnia na zabawach i – jak to bywa w rodzinie – kłótniach w domu na jednej z serbskich wsi. Gdzieś pomiędzy słowami pojawia się widmo zbliżających się wydarzeń, a po kilku dniach spełnia się najgorszy scenariusz – NATO rozpoczyna tytułowe siedemdziesięcioośmiodniowe bombardowanie Jugosławii. Ojciec zostaje wysłany na front. I życie toczy się dalej. Wojna wychyla się w małych klinach między kolejnymi scenami nastoletniej codzienności. W przestrzeniach pozostawionych przez włosy, zbyt krótko obcięte maminymi nożyczkami, pierwsze samodzielnie usmażone naleśniki i chłopaka ze stolicy, który zawrócił w głowie zbyt wielu siostrom.

Rytm codzienności Sonji, Dragany i Tijany narzucają prędzej kolejne perturbacje w związku Kassandry i Luisa Davida czy przekręty Herminii z kultowej wenezuelskiej telenoweli. Audialną warstwę wypełniają serbskie przeboje ery dance. Wracam więc wspomnieniem do premierowego pokazu filmu, podczas którego jeden z widzów wyraził reżyserce swoją wątpliwość, czy aby jej ekranowa wizja nie jest za mało traumatyczna, porównując ją z opowieściami koleżanki. Dopełnieniem tej reminiscencji są powtarzające się jak mantra pytania o autobiograficzny charakter przedstawionych w filmie wydarzeń, jakby liczba inscenizowanych wspomnień miała świadczyć o afektywnym potencjale dzieła niczym procent cukru w cukrze. A kamera Inés Gowland, oddana w ręce bohaterek, owszem odwraca wzrok od wybuchów, jakby nie wiedziała, czy na pewno może, a przede wszystkim czy chce wtedy patrzeć. Czasem nie wyłącza się, bo ktoś nie pomyślał o zatrzymaniu nagrania. Czasem zagląda pod niestandardowym kątem, kiedy bohaterka kadru niekoniecznie zgadza się w nim znaleźć. Kamera otrzymuje swój własny rys: obserwatora, który rejestruje to, co małoletni wojeryzm obchodzi najbardziej. Daleko jej do Beksińskiego, prowadzącego tanatyczny album wideofoniczny, czy zatracającego w narracji własną podmiotowość Filipa Mosza.

Gašić porusza okiem kamery konsekwentnie, co oznacza w tym przypadku filmowanie dopasowane do osobowości bohaterki akurat trzymającej sprzęt, prawdziwe Hi8, miast komputerowego filtra symulakryzującego obraz. Gašić, której odpowiednikiem w ekranowym dzienniku zdaje się Tijana, najmłodsza z sióstr, wzorem wielu filmowców swojego pokolenia, retromaniaków, autoterapeutów i księgowych [choćby Philip Sotchyenko i jego udany debiut z zeszłego roku (NASZA RECENZJA)], powraca do dziecięcych lat przypadających na jeden z wielu burzliwych okresów w historii Półwyspu Bałkańskiego. Na co dzień rezydująca w Nowym Jorku reżyserka odrzuca jednak potencjalną rolę dziejowego urzędu skarbowego, nie wchodzi również w buty psychoanalitykom wszelkiej maści. Zakłada na uszy słuchawki, puszcza na walkmanie nostalgiczny evergreen Charliego Chaplina i przepisuje na magnetowid reminiscencyjne pasaże. Ubarwia, wymyśla, przestawia, jak akurat pasuje. Coś o dokuczliwych i troskliwych zarazem siostrach, o chłopaku ze stolicy, o koleżance, której przydzielało się w zabawie rolę cyrkowego klowna. Coś o zrywaniu jabłek i miłym dziadku zza płota. Coś o wiejskim proteście małych aktywistów przeciwko NATO. Coś o zamartwiającej się matce i o wpatrującym się w dal ojcu. O dniach, po których nic nie będzie tak, jak było.

Julia Palmowska
Julia Palmowska

78 days

Rok: 2024

Kraj produkcji: Serbia

Reżyseria: Emilija Gašić

Występują: Viktorija Vasiljević, Milica Gicić, Tamara Gajović i inni 

Ocena: 4/5

4/5