Zniknięcie Romea i Julii – recenzja filmu „100 sezonów” – Nowe Horyzonty 2023

Giovanni Bucchieri, człowiek orkiestra, interdyscyplinarny szwedzki artysta, w swoim pełnometrażowym debiucie 100 sezonów, mającym światową premierę na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Rotterdamie, a polską w sekcji Odkrycia na Nowych Horyzontach, sięga do własnych, zatopionych na taśmach VHS wspomnień rozdrapując mityczny stracony czas. Miesza gatunki i porządek dat, realizm przeplata z poetyką fantazmatu, dekonstruując piętno pierwszego uczucia, szukając w nim odkupienia i spokoju dla zagubionej duszy.

Życie Giovanniego wypełnia ciężar przeszłości. Na ścianach mieszkania zbudowanego z psychotropów tańczą sączące się z rzutnika wspomnienia czasu twórczego ferworu rozsadzającego neurony i miłości pielęgnującej trzewia. Symbiozę palców i klawiszy rodzącą niegdyś symfonie przykryły fałszywe nuty: ta sama ręka, ten sam instrument, inny dźwięk. Leki trzymają w końcu w cuglach nie tylko wahania nastroju, ale także twórczą ekspresję. „Moje serce nigdy się nie zatrzyma. Nigdy nie umrę” – przekonuje młody Giovanni, przyglądając się temu bezradnie leżącemu na łóżku. Kiedyś rozchwytywany muzyk należący do lokalnej awangardy, dziś spłukany, dryfujący na marginesie społecznego statusu żywy cień, biorący ekspresowe pożyczki na tak irracjonalne zakupy jak czapka Gucci na prawie 500 Euro. O dziwo w świecie artystycznej bohemy takie ekskluzywne kamuflaże pozostają niezdemaskowane, a nawet mogą przynieść propozycję pracy na starych śmieciach. Świat znowu się kręci, nabiera kolorów, mania woła o odstawienie leków – jak w tym ferworze nie ulec pokusie?  

Analogowe ziarno wydobywa z młodzieńczych lat zapach beztroski: trawy i kwiatów, ogrzewa słońcem. „Co za lato!” – krzyczy Giovanni, trzymając w ramionach swoją miłość, młodziutką Louise (Louise Peterhoff), uwodzącą niewinnymi spojrzeniami i uśmiechami. Szczęście, relikt przeszłości, zakłócają pojedyncze łzy, zwiastuny nadciągającej burzy. Do jej dzisiejszego dnia nie pasuje nic, łącznie z mężem posiadającym status „byłego” i córką, traktowaną jak kserokopię własnych błędów, przed którymi trzeba chronić, nawet za cenę zdrowej relacji i bliskości. Ta ostatnia jest w końcu zasobem nieodnawialnym, limitowanym dla każdego z nas inaczej już przy narodzinach. Dawniej popularna aktorka, dziś dzierży stery reżyserskiego okrętu wystawiając swoją pierwszą teatralną sztukę, współczesną wersję Romea i Julii, mobbingując aktorów oraz zabierając głos bohaterom poprzez podnoszenie dźwięku do progu zagłuszającego padające ze sceny kwestie. „To jedno z najgorszych dzieł Szekspira” – mówi dyrektorowi teatru, wypierając swój osobisty ból i życiową rolę Julii, rozdzieloną z ukochanym nie wojną zwaśnionych rodów, a ciężarem życia. Tańczące za młodu ciało, dziś wyprane z ciepła, dotyku i jakichkolwiek pragnień, ogląda się za siebie nie rzadziej, niż ciało Giovanniego. Czy to jeszcze ludzie, czy już duchy?

Debiut szwedzkiego artysty to swoista mozaika czasu przeszłego, teraźniejszego i fantazmatów. Te ostatnie znajdują kształt w imitacji filmu kostiumowego, z jednej strony dając bohaterom możliwość życzeniowego dialogu, z drugiej portretując dramatyczny charakter ich relacji, stopniowo gubiącej się w początkach choroby. Mimo mnogości narracyjnych piruetów Bucchieri w swoim pierwszym tańcu nie myli kroków. Tam, gdzie mógłby potknąć się o afektywny szantaż, zachowuje pion – a przede wszystkim smak. Ogromna w tym zasługa znajomości emocji: ekstremalne obnażenie, dzielenie się z widzem żywą tkanką swojego życia – a raczej martwym naskórkiem, który nie chce się złuszczyć i odpaść – to zabieg ryzykowny, podatny na autotematyczne przerysowania, ale także opłacalny ze względu na ładunek szczerości. Twórca nie bez powodu wykorzystuje historię najbardziej znanych kochanków wszech czasów. To do Romea i Julii w aranżacji Birgit Cullberg tańczył jako nastolatek razem z Louise w Królewskim Balecie Szwedzkim. Dziś motyw ten służy mu z jednej strony do wiwisekcji natury pierwszego uczucia, noszonego przez resztę życia, z drugiej stanowi jedyny punkt zaczepienia w codzienności raz po raz wymykającej się spod kontroli.

100 sezonów jest zatem filmem o miłości, ale także o godzeniu się z przemijalnością. I o czasie, do którego nie ma powrotu. W tym aspekcie w swej strukturze przywodzi na myśl chociażby Zapaśnika (2008) Darrena Aronofsky’ego czy Sound of Metal (2019) Dariusa Mardera; wybrzmiewa podobną chropowatością, hiperbolizowaną dokumentalnymi powidokami. Osobistego wymiaru nadaje mu także warstwa dźwiękowa, której reżyser, wraz ze Stefanem Levinem, jest współautorem. Dynamiczny montaż Roberta Krantza i Magnusa Svenssona wyzwala od dłużyzn, oddaje charakter obrazowanej przestrzeni: od melancholii po obłęd, zachowując jednocześnie poetyckość i eteryczność Zniknięcia mojej matki (2018) Beniamino Barresa [NASZA RECENZJA] – dzieląc z filmem Włocha także wspólne rejestry znaczeniowe. Last, but not least, to spektakl dwóch aktorów, Giovanniego Bucchieri i Louise Peterhoff, charyzmatycznych artystów, gubiących się w codzienności i odnajdujących w twórczej materii – ciągle głodnych, nienasyconych, ścierających tak samo ze światem, słabością własnej egzystencji, jak i cieniem dawnego uczucia, którego nie zastąpiło nic innego i którego nie da się odtworzyć.

Filmowa materia, której Bucchieri od studenckich lat powierza swoje życie, staje się zatem swoistą autoterapią. Kiedy rzeczywistość wymyka się spod kontroli, pocieszenia, a może odpowiedzi na pytania szuka w przeszłości. Te jednak nie chcą przyjść – czas się zamknął. Szwedzki debiutant podobnie jak Joe Wright w Pokucie (2007), Alice Rohrwacher w La chimerze (2023) czy w końcu Charlotte Wells w Aftersun [NASZA RECENZJA] realizmem magicznym próbuje choć na chwilę odczarować decyzję losu. Ostatnie spotkanie głodnym duszom nie przynosi jednak odkupienia czy spokoju. Bagaż życiowej empirii ciąży za bardzo, żeby mogła go uratować nawet wyobraźnia.

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

100 sezonów
Tytuł oryginalny:
100 årstider

Rok: 2023

Kraj produkcji: Szwecja

Reżyseria: Giovanni Bucchieri

Występują: Giovanni Bucchieri, Louise Peterhoff

Ocena: 4/5

4/5