Być jak Val Kilmer – recenzja filmu „Val”

Przez 40 lat Val Kilmer, gwiazda amerykańskiego kina lat 80. i 90., nie rozstawał się z kamerą, dokumentując swoje życie prywatne i zawodowe. Powstałe w ten sposób odpryski przeszłości z tkanką teraźniejszości wymieszali zręcznie Ting Poo i Leo Scott, montażyści debiutujący w reżyserskiej roli. Obraz mający premierę na zeszłorocznym festiwalu w Cannes mógł zatrzymać się na sentymentalnej podróży w czasie i nie wychodzić poza poprawne, biograficzne ramy. Ambicja Kilmera nie pozwoliłaby mu jednak spać, gdyby nie dał publiczności czegoś więcej: wielowymiarowego, uniwersalnego portretu człowieka, złożonego z biologicznej kruchości sprzężonej z psychiczną wielkością, przemijania i nierównego boksowania się z rzeczywistością, w pewnym momencie niemającej już niczego do zaoferowania.

Kilmer to przede wszystkim Iceman z Top Gun (1986) Tony’ego Scotta, Jim Morrison z The Doors (1991) Olivera Stone’a, Człowiek-nietoperz z Batman Forever (1995) Joela Schumachera, Chris Shiherlis z Gorączki (1995) Michaela Manna, płk John Henry Patterson z Ducha i mroku (1996) Stephena Hopkinsa oraz Simon Templar, czyli Święty (1997) Phillipa Noyce’a. Niestety, jego aktorska kariera przyniosła więcej rozczarowań niż sukcesów (zagrał w sumie w ponad stu produkcjach) i mimo rozpoznawalności i charyzmy nigdy nie doczekał się ról na miarę hollywoodzkich gigantów, które nie zmyłyby go z mapy filmowego świata i zapewniłyby angaże również wtedy, kiedy łaskotane czasem ciało straciło sprężystość i muskulaturę, a włosy przykryła siwizna. „Były” gwiazdor śmieje się z VHS-owej taśmy z plotek dotyczących jego trudnego charakteru, z którego mogły wynikać problemy z angażami. Skonfrontowane z wypowiedziami z planów, krytykującymi pracę reżyserów, a wręcz narzucającymi im twórczy kierunek, nie wydają się wyssane z palca. W końcu aktor sam zaprasza nas do oglądania tych migawek, z jednej strony łechtając swoje ego, z drugiej rozważając możliwość popełnienia błędu, a może nawet posypując głowę popiołem. Nie o szukanie dziejowej prawdy czy ocenianie temperamentu tu jednak chodzi. Kryzys z 2008 roku, zmuszający do sprzedaży znacznej części majątku, a następnie choroba nowotworowa, odsunęły go na długi czas w cień, świat zaś nie był skory do upomnienia się o nieposkromionego przystojniaka.  

Pozbawiony głosu (jak twierdzi nie wskutek raka, a chemioterapii i radioterapii), przekazuje narrację swojemu synowi, Jackowi. Odtąd prowadzeni będziemy kolażem przeplatających się bezustannie wizualnych zapisków przeszłości i teraźniejszości, opatrzonych komentarzem pełnym miłości do rodziny, sztuki, życia, ale też tęsknoty za czasem, który minął bezpowrotnie. Radosne wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to dzięki posiadanej kamerze oraz bujnej wyobraźni rodziła się miłość do ruchomych obrazów, mieszają się z pierwszym zadanym przez los ciosem – niespodziewaną śmiercią młodszego brata, Wesleya, inicjatora twórczych zabaw. Jednocześnie szkolne występy aktorskie, dające atencję i śmiech publiczności, budują świadomość co do wyboru drogi zawodowej. Potem jest legendarna Szkoła Juilliarda w Nowym Jorku i kształtowanie warsztatu. Rodzą się pierwsze pytania o naturę aktorstwa. Zafascynowany Szekspirem Kilmer, pragnie autentyczności zarówno we wchodzeniu w rolę, jak i w jej odbiorze. Wierzy w moc iluzji i kreacji, dających możliwość ujrzenia przez sztukę samego siebie. Nauce oddaje się bezgranicznie, z pasją, będąc pewnym swoich umiejętności i talentu. Zaczyna także pisać własne utwory sceniczne, a spełnienie wynikające z tworzenia tekstów, wypełnia kolejny obszar satysfakcji i umacnia ego. Ciepłe i radosne przebitki z okresu formowania się artystycznej postawy i sukcesów, które na niej wyrosły, ścierają się z ciałem pogryzionym czasem i chorobą. Dziś pozostała jedynie gorycz odcinania kuponów od sławy i życia naskórkiem sukcesów młodości. Wspomnienia z dzieciństwa pomagają przetrwać bezsilność i poczuć choć przez chwilę tamten wiatr we włosach. 

Ting Poo i Leo Scott, podobnie jak Bogna Kowalczyk w Boylesque [NASZA RECENZJA], nie zamierzają w snutej przez siebie opowieści zatrzymywać się na warstwie biograficznej. Ich portret Vala Kilmera staje się kopalnią znaczeniowych warstw. Pierwsza z nich dotyczy artysty, jego credo, powinności i miejsca na świecie. Zawiera w sobie filozoficzne pytanie, gdzie kończy się człowiek, a zaczyna performer. Ile daje z siebie publiczności, a ile de facto bierze. W tym aspekcie mamy do czynienia po trosze z traktatem o prawdzie i iluzji oraz granicach własnego „ja” względem granic odgrywanej roli. Druga przygląda się artystycznemu ego, manii wielkości, często przegrywającej z warunkami zewnętrznymi. Rodząca się z tego starcia frustracja, pogłębia poczucie niedopasowania i ucieczki we własne, jedynie słuszne rejestry. Kilmerowi nie można przy tym odmówić cech właściwych dla prawdziwego artysty: ambicji, perfekcjonizmu, niepokorności, kwestionowania wszystkiego dookoła, również kompetencji przełożonych. Ta butność i brak pokory być może nie wyszły mu na dobre, a być może pozwoliły zachować to, co wiele osób traci za sprawą zawodowych kompromisów. Jednocześnie brak zasobów własnych, mogących urzeczywistnić reżyserskie plany, zostawia gorzki posmak niespełnionych marzeń. Jest w końcu warstwa malująca uniwersalny obraz człowieka – jego bezsilności wobec przemijania, na stałe wpisanego w cykl życia. Niewidzialna walka między słabością ciała wobec czasu i chorób a szaleńczą potrzebą trwania na posterunku, doświadczania, przetwarzania i tworzenia, dopełnia wymiar egzystencji.

Marzeniem Vala Kilmera ciągle pozostaje zrobienie filmu wielkiego, który stałby się klasykiem i wszedł do kanonu. Szanse na realizację tego pomysłu na polu fabularnym nie są zapewne zbyt duże, natomiast jego biografia, będąca mariażem wizualnych powidoków i życzeniowych proroctw, składa się na wielowarstwowy traktat o poszukiwaniu utraconego czasu, z tlącą się iskierką nadziei, że jeszcze nie wszystko skończone, jeszcze jest szansa na powrót do świetności. Wybarwiona formalnymi atrakcjami opowieść maluje od nowa portret kogoś, kogo wydawałoby się, że znamy od dekad. A jednak – intrygujący, wierny swoim wartościom, bezkompromisowy, nawet w obliczu utraty pozycji na podium, mimo faktograficznego i emocjonalnego obnażenia, Val pozostaje tajemnicą, której odkrycie nie jest potrzebne dla zrozumienia jednostki w całym spektrum jej piękna, witalności i bólu.

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

Val
Tytuł oryginalny:  Val

Rok: 2021

Kraj produkcji: USA

Reżyseria: Leo Scott, Ting Poo

Występują: Val Kilmer, Jack Kilmer

Dystrybucja: A24

Ocena: 3,5/5

3,5/5