No good deed goes unpunished – recenzja filmu „Une femme respectable” – Camerimage 2023

Na porannym, niedzielnym seansie Une femme respectable Bernarda Émonda, mającym miejsce podczas festiwalu Camerimage, nie było tłumów. Trudno się dziwić – kameralnemu tytułowi zaszkodziła przede wszystkim odbywająca się w tym samym czasie w sali obok projekcja Ferrari Michaela Manna, na której gościem specjalnym był sam Adam Driver. Jako że obraz quebeckiego reżysera miał tylko jeden pokaz w trakcie toruńskiego święta kina, nie dane mu było dotrzeć do szerszej publiczności. A szkoda, bo to jedna z najciekawszych propozycji w jego tegorocznym programie.

Akcja filmu rozpoczyna się pod koniec 1930 roku, w mieście Trois-Rivières w prowincji Quebec. Rose Lemay (Hélène Florent) jest zamożną, dystyngowaną kobietą, której mąż Paul (Martin Dubreuil) przed laty odszedł do kochanki, Mary (Marilou Morin). Pewnego dnia zjawiają się u niej ksiądz (Paul Savoie) i notariusz (Normand Canac-Marquis), oznajmiając, że niewierny mężczyzna pragnie przebaczenia. Kobieta z trudem ukrywa bulwersację tym pomysłem oraz podejrzenia co do jego prawdziwej natury. W końcu jednak przystaje na spotkanie. Okazuje się, że nowa rodzina Paula żyje w skrajnej nędzy, a partnerka jest śmiertelnie chora na gruźlicę. Rose, poruszona przede wszystkim sytuacją niewinnych dzieci, na początku oferuje wsparcie finansowe. Z czasem jednak jej hojność rozpędza się do irracjonalnego wymiaru, kiedy to po śmierci Mary bierze do siebie Paula i jego trzy córki: Claire (Juliette Maxyme Proulx), Thérèsę (Justine Grégoire) i Juliette (Thalie Rhainds), załatwiając im jednocześnie edukację w prywatnej szkole. Stawia jednak warunki: mąż marnotrawny będzie szanował jej granice i porzuci próby odnowienia intymnej relacji. Na wodzy ma też trzymać uzależnienie od alkoholu.

W nowym domu dziewczynki nie tylko pierwszy raz spotykają się z luksusem materialnym: pięknie wystrojonymi wnętrzami, osobnymi, wygodnymi łóżkami i wartościowo zastawionym stołem, ale także z opiekuńczą cierpliwością, spokojem oraz szacunkiem. Rose, sama nie będąca matką, traktuje je jak własne dzieci, nie obwiniając za grzechy matki i ojca. W swojej intuicyjnej, macierzyńskiej miłości zdarzają jej się chwilowe nieporadności, niewynikające jednak ze złej woli, a z zagubienia w nowej roli, której za wszelką cenę chce podołać. Paul zaś szybko zaczyna korzystać z komfortowej sytuacji, wszak okazja czyni złodzieja. Układ, w którym musi niewiele, a w zasadzie nic, włączając w to opiekę nad potomstwem, nęci bezkarnością. Im więcej pochowanych po szufladach butelek z alkoholem, powrotów w środku nocy i podrywania zaprzyjaźnionych z domem kobiet, tym surowsze spojrzenia wymierza mu Rose. Dalej jednak nie idą za nimi czyny.

Émond portretuje sytuację swoich bohaterów na przestrzeni zimowych miesięcy. Otaczająca ich śnieżna biel koresponduje z relacyjnym chłodem i kontrastuje z czernią powściągliwych strojów oraz półmrokiem odwiedzanych przez kamerę pomieszczeń. Wnętrze wielkiego, do tej pory niemal pustego domu staje się swoistym bohaterem filmu, niemym świadkiem dramatu ludzkiej samotności. Martwica murów wypełnionych wyszukanymi detalami i pamiątkami po nieżyjących krewnych jest lustrzanym odbiciem stanu Rose, zawieszonej między pragnieniami a możliwościami ich urzeczywistnienia. Une femme respectable to jeden ze wspaniałych przykładów kina z obrazem będącym równorzędnym narzędziem narracyjnym wobec treści. Nicolas Canniccioni, znany chociażby z pracy nad How to Have Sex w reżyserii Molly Manning Walker, znajduje aptekarski balans między światłem a cieniem, zostawiając nas z jednymi z najlepszych zdjęć tego roku. Jego wrażliwe oko uwodzi ładunkiem nieoczywistości, kadrami zawieszonymi na drobnych spojrzeniach, skrywajacych pierwotne instynkty.

Z dopracowanej w najdrobniejszym szczególe formie wyłania się dychotomiczny charakter postaci, różniących się niemal wszystkim, od pochodzenia, po charakter. Rose wywodzi się z zamożnej rodziny, dzięki czemu odebrała odpowiednią edukację i nabrała manier. Jej życie naznaczone jest silnym poczuciem obowiązku i postępowaniem według norm społecznych, nawet jeśli są niezgodne z jej potrzebami. Pod fasadowym chłodem skrywa społeczne deficyty, kompleksy i lęk przed oceną, przekładające się, w akompaniamencie temperamentu, na kapryśne libido. Paul urodził się w rodzinie robotniczej, nie umie utrzymać pieniędzy, ma naturę kierującego się impulsami, głodnego wrażeń romantyka. Jego miłość do Mary była prawdziwa, paląca trzewia, zostawiająca za sobą tęsknotę. Fizyczne pożądanie, jakie czuje do trzymającej go na długość kija żony, rozbijające się za każdym razem o jej chłodne, gorzkie „nie”, upadla, ale też czyni sytuację nad wyraz klarowną i nierokującą. Kto tu jednak jest katem, kto ofiarą? Émond trafnie portretuje obustronność tego układu, wskazując na taką samą winę każdej ze stron. Rose nie odcina się od niezdrowej sytuacji, nie tylko przez konwenans, ale także dlatego bo daje jej ona jakąś formę kontroli. Wpuszczając Paula i jego córki do domu, ma go „na oku”. Potencjalnych rywalek pozbywa się w białych rękawiczkach. Jednocześnie materialnymi darowiznami substytuuje uczucia, na które czeka mężczyzna. Jest jak przysłowiowy pies ogrodnika – nie daje, bo zanurzenie się w bliskości jest poza jej zasięgiem, ale nie pozwala też na to nikomu innemu. Paul zaś potrzeby (nie tylko seksualne) ma – i to dość spore – i prędzej czy później znajdzie sposób, żeby je zaspokoić. Postać Rose rymuje się z Felicią, bohaterką Maestro Bradleya Coopera [NASZA RECENZJA], zupełnie przypadkowo wyświetlanego także podczas tegorocznej edycji toruńskiego festiwalu. Obydwie kobiety żyją w mydlanej bańce, karmiąc się ułudą, nie potrafiąc pogodzić z prawdą i odejść, krzywdząc przede wszystkim siebie. Ich siła jest ich słabością.

Jakość tego kameralnego tytułu ma swoje korzenie w opowiadaniu Toute la vie, le cœur en peine autorstwa Luigiego Pirandello, włoskiego dramaturga i powieściopisarza, którego dzieła ekranizowane były przez twórców z całego świata, żeby wspomnieć rodzimy Wir (1983) Henryka Jacka Schoena. Wbrew sugestiom konsultantów quebecki twórca zdecydował się nie przekładać materiału źródłowego na współczesne realia i język, trzymając się ram czasowych wyznaczonych przez pierwowzór, tłumacząc to broniącym się samodzielnie uniwersalizmem narracji. Trudno się z nim nie zgodzić: Une femme respectable, mimo osadzenia na początku lat 30. ubiegłego wieku, ma kształt trafnego, ponadczasowego portretu relatywizmu ludzkiej natury. Tam, gdzie Bergman mówi, że „Nie ma ani dobra, ani zła. Działamy tylko według naszych potrzeb” (Tam, gdzie rosną poziomki), Émond zwraca uwagę także na możliwości i emocjonalne zasoby. Jego najnowsze dzieło wybrzmiewa swoistym traktatem filozoficznym o wolności wyboru i tym, że zawsze jest ona czymś limitowana: tradycją, konwenansem, opinią publiczną, pochodzeniem, wychowaniem czy własną naturą: brakami, potrzebami, pragnieniami – czyli rzeczami wiążącymi ręce w każdej epoce i szerokości geograficznej.

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

Une femme respectable
Tytuł oryginalny:
Une femme respectable

Rok: 2023

Kraj produkcji: Kanada

Reżyseria: Bernard Émond

Występują: Hélène Florent, Martin Dubreuil, Paul Savoie, Normand Canac-Marquis, Juliette Maxyme Proulx

Ocena: 4/5

4/5