Eat the Rich – recenzja filmu „Saltburn” – Camerimage 2023

Obiecująca. Młoda. Kobieta., fabularny debiut Emerald Fennell, będący jednym z ciekawszych głosów zrodzonych przez ruch metoo, znalazł się w topkach rocznych niemal wszystkich krytyków i kinofilów. Wysmakowane kino zemsty, perfekcyjnie wyważone między przykuwającymi uwagę narracyjnymi fajerwerkami a dramaturgicznym ciężarem, Akademia doceniła Oscarem za scenariusz oryginalny. W swoim kolejnym filmie, Saltburn, brytyjska reżyserka znowu dokonuje wendety, tym razem o podłożu klasowym, bawiąc się neobarokową konwencją.

Oliver (Barry Keoghan) właśnie rozpoczyna studia na Oxfordzie. Rok akademicki nie jawi się jednak w różowych barwach i to wcale nie przez natłok i poziom zajęć. Chłopak odstaje od reszty statusem społecznym, przez rówieśników przezywany jest stypendystą, a jedyna traktująca go jak człowieka osoba –  Michael (Ewan Mitchell) – wygląda, jakby uciekła z planu Zemsty frajerów. Nawiedzony kujon co chwilę przypomina naszemu bohaterowi o ich outsiderskim statusie, a co za tym idzie konieczności trzymania się razem. Oli nie jest jednak zainteresowany ochłapami ze stołu, celuje znacznie wyżej – w będącego w centrum uwagi, rozdającego towarzyskie karty, pochodzącego z obrzydliwie bogatej rodziny adonisa, Felixa (Jacob Elordi). Nieoczekiwaną przepustką do przestąpienia progów towarzyskiej śmietanki staje się wyświadczona niechcący gwiazdorowi przysługa. Awans ten oczywiście nie wszystkim się podoba. Farleigh (Archie Madekwe), najlepszy przyjaciel bogacza, niczym Freddie (Philip Seymour Hoffman) z Utalentowanego pana Ripleya (1999) Anthony’ego Minghelli od razu wyczuwa pismo nosem. Felix jednak, poruszony historią oczytanego biedaka, zaprasza go do spędzenia wakacji w jego rodzinnej willi w Saltburn.

Posiadłość, a w zasadzie zamek, robi piorunujące wrażenie: marmury, złoto, dzieła sztuki, korty tenisowe, labirynt z żywopłotów, cuda wianki. A pośród tego zblazowana rodzina Cottonów: matka Elspeth (Rosamund Pike), ojciec James dzierżący honorowy tytuł „Sir” (Richard E. Grant) i cierpiąca na zaburzenia odżywiania córka Venetia (znana z serialu Rozmowy z przyjaciółmi Alison Oliver). Wszyscy zachowują się, jakby nie wiedzieli co dalej robić z pieniędzmi – ile w końcu można po próżnicy wylegiwać się na tarasie wielkości bloku mieszkalnego i urządzać imprezy dla równie nadzianych znajomych? Z całego tego obrazka Felix wygląda najzdrowiej, zachowując dystans do fortuny i stawiając na relację z nowym przyjacielem. Początkowa niezgrabność Olivera wobec otaczającego go przepychu szybko zaczyna nabierać kształtu taktyki. W końcu każdy z gości Saltburn chciałby ugrać coś dla siebie – choćby najmniejszy kawałek tortu. Co wcale nie jest takie łatwe, bo mimo że bogacze nie grzeszą inteligencją, to jednak jest ich czwórka i wydreptywanie drogi do celu – czymkolwiek by on nie był – będzie czasochłonne.

Skojarzenia ze wspomnianym już thrillerem autorstwa Minghelli o zakompleksionym Tomie Ripleyu, gotowym na wszystko, byleby tylko wyciąć własną tożsamość i wspiąć się jak najwyżej po szczeblach elitarnej drabiny, nasuwają się od pierwszych scen. Fennell udaje jednak, że ma więcej dystansu, choć jej ambicje na komentarz społeczny są zbyt mocno wyczuwalne. Podobnie jak chęć zadowolenia widza. Nie uświadczymy tu w końcu siłowania się z materią, konfrontowania widza z niewygodnymi treściami, a jedynie operujące humorem zagrywki pod publiczkę. Swojemu bohaterowi daje jedynie inną motywację, mającą z założenia być twistem, który zwali nas z nóg. W praktyce jest on dość prymitywny i nieciekawy, a co najważniejsze, nie ratuje opowieści, toczącej się od pierwszych scen po równi pochyłej. Psychologiczną grę zastępuje kampową zabawą, która do pewnego stopnia działa, przynajmniej dla tych, którzy nie mają większych potrzeb. Gruba krecha jest oczywiście wpisana w konwencję, ale nie zostawia żadnego miejsca dla widza: kawa na ławę, napisy końcowe i cześć. Stereotypowe postaci, wpadające w oklepane karykatury, mające być środowiskową reprezentacją, są mdłe niczym rozgotowany makaron. Brakuje im charakteru, ale także konsekwencji i spójności. Zapowiadające się groźnie rozgrywki Olivera, próbującego zmanipulować każdego mieszkańca Saltburn, szybko rozpływają się w powietrzu. Motyw homoerotycznej fascynacji mający dezorientować widza też jest dość zgraną kartą i jedyny odruch, jaki wywołuje, to ziewanie. Struktura opowieści wygląda zatem miejscami jak pierwszy scenariuszowy draft, czekający na sito poprawek, szczególnie w obszarze dialogów.  

Fennell chciałaby być komentatorką społecznego życia przynajmniej na miarę Rubena Östlunda i poszydzić z bogaczy, jak robił to w swoim ostatnim dziele, W trójkącie [NASZA RECENZJA]. Brakuje jej jednak błyskotliwości i zmysłu obserwatorskiego, żeby powiedzieć coś ponad to, co wiemy od zarania dziejów. Dlatego nie jest w stanie uraczyć nas niczym ponad humorem sytuacyjnym (który pozwala zapomnieć o czasie pozostałym do końca seansu), garścią wyświechtanych komunałów, zgrabną formą (szkoda kamery Linusa Sandgrena na takie dyrdymały) i w większości młodą obsadą z rozpędzającymi się intensywnie karierami. Keoghan, alternatywny symbol atrakcyjności, z silnym vibem nieoczywistości na miarę Johna Malkovicha, idealnie pasującym do ról psychopatów, trzyma uwagę widza i karmi obietnicami czegoś więcej. Te jednak pozostają niespełnione.

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

Saltburn
Tytuł oryginalny:
Saltburn

Rok: 2023

Kraj produkcji:
USA, Wielka Brytania

Reżyseria: Emerald Fennell

Występują: Barry Keoghan, Jacob Elordi, Rosamund Pike, Richard E. Grant, Alison Oliver

Ocena: 2/5

2/5