Efekt Toyoty – recenzja filmu „The Paragon” – Rotterdam 2024

W ostatnich latach kino zapadło na multiwersozę. Choroba ta stanowiąca hollywoodzki odpowiednik COVID-19 dopadła m.in. Oscary, które postanowiły z jakiegoś powodu pokłonić się aktorskiej wersji To nie wypanda, blockbustery w postaci wszelkich Spider-Manów, Doktorów Strangów, czy w końcu telewizję, (Dark). Nic dziwnego, że temat równoległych uniwersów dotarł także do kina niezależnego, a ciekawą zabawę tym tropem proponuje nam nowozelandzki The Paragon pokazywany w sekcji Bright Future Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Rotterdamie.

Życie Dutcha (Benedict Wall) zawaliło się przed rokiem, gdy potrącony przez srebrną Toyotę i porzucony przy drodze umarł na sześć minut. Chociaż jego funkcje życiowe zostały przywrócone, to noga nigdy nie odzyskała sprawności, jego (średnio udana, ale zawsze) kariera tenistyty się zakończyła, a małżeństwo nie przetrwało starcia ze zranioną psychiką. Teraz pragnie tylko zemsty na drogowym mordercy, a desperacja pcha go pod skrzydła ubranego na czarno medium – Lyry (Florence Noble). Zostaje uczniem dziwnej kobiety i szybko przekonuje się, że cały kształt świata, w który dotychczas wierzył był tylko złudzeniem. Wymiarów tak naprawdę jest dziesięć, a podróże między planami czasu, tak by poprzez małe zmiany w przeszłości modulować przyszłość, to kwestia jedynie wprawy i skupienia.

Najlepszym skrótowym podsumowaniem The Paragon byłoby określenie go mianem połączenia pierwszego sezonu Life is Strange z wczesnym, ojczystym kinem Taiki Waititiego (Co robimy w ukryciu, Dzikie łowy). Z kultowej już gry francuskiego Dontnod zaczerpnięta została przyziemna obyczajowa warstwa. Pokazanie w jaki sposób drobne wydarzenia z przeszłości kreują dziś, że coś co może nam się wydawać jednoznacznie złe i nieuczciwe w szerszej perspektywie okazuje się pozytywne i konieczne. Z wampirzych i myśliwskich satyr z kolei przybyła tu inwazja absurdalnego humoru, gagów, montypythonowskiego budowania dowcipów tak, by z każdym powtórzeniem bawiły coraz bardziej, ale także ciepło i poczucie potrzeby rodziny.

Ten niewielki projekcik, stworzony za zaledwie dwadzieściapięćtysięcy dolarów przez reżysera, który dokąd robił jedynie shorty i reklamy i z pomysłu, który zapewne narodził się przy kolejnym już skręcie, stanowi prawdziwą celebrację energii i kreatywności niezależnego kina. Michael Duignan nie tylko wyreżyserował całość i napisał samodzielnie oryginalny scenariusz, ale także stanął za kamerą i na koniec zmontował film. Główna producentka The Paragon Lissy Turner odpowiadała także za kostiumy, a producentami wykonawczymi zostali aktorzy Benedict Wall i Jessica Grace Smith.

Kreatywną energię widać zwłaszcza w aspektach fantastycznych. Sprytnie używane filtry i dysrupcje obrazu w genialny sposób nadają mocy i wyjątkowości scenom międzywymiarowych eskapad. A przeszywane suknie, bluzy i celofaneowe folie jednocześnie są zabawne, jak i zabójczo stylowe i pasujące do tego całego fabulowanego szaleństwa. Przywodzi to na myśl starania magów z BBC we wczesnych sezonach Doktora Who? Co ciekawe serial ten pełnił ważna rolę w innej niezależnej nowozelandzkiej komedii, która była pokazywana na tegorocznej edycji IFFR – Head South Jonathana Ogilvie [NASZA RECENZJA] – czyżby był to jakiś klucz do dzisiejszego kina Kiwi?

The Paragon stanowi idealne festiwalowe Nocne Szaleństwo i posiada potencjał na wielokrotne powtarzanie w gronie znajomych. Polujcie na tę niepozorną perłę i pamiętajcie, że zemsta to naprawdę kosmiczne przeżycie. A ja tymczasem z ekscytacją będę wypatrywał kolejnych projektów Michaela Duignana.

Marcin Prymas
Marcin Prymas

The Paragon

Rok: 2023

Kraj produkcji: Nowa Zelandia

Reżyseria: Michael Duignan

Występują: Benedict Wall, Florence, Michelle Ang i inni

Ocena: 3,5/5

3,5/5