Nieznośna lekkość bytu – recenzja filmu „Roving Woman”

Choć Roving Woman, fabularny debiut Michała Chmielewskiego, miał premierę na festiwalu Tribeca w Nowym Jorku, fakturą i rytmem narracji leży zdecydowanie bliżej selekcji Sundance. Niespieszne tempo idealnie wpisuje się w paradoks łączący lekkość z ciężarem, błahość z czymś znamiennym, wszechobecnym i diagnostycznym. Oparty na tekście współtworzonym z Leną Górą, coraz jaśniej świecącą gwiazdą, wymyka się konwencjom rodzimego kina, powielaniu w kółko tych samych tematów i odmierzonej co do linijki strukturze scenariusza.

Przybierająca kształt wody fabuła jest wtórna wobec kontemplacyjnego ładunku obrazu. Oto Sarę (Lena Góra) wyrzuca z domu jej narzeczony po trwającym zaledwie – albo i aż – pół roku związku. Perspektywa czasu i stylu przywiązania są tu niezmiernie ważne, choć wydają się zgrabnie wtapiać w bezszelestne tło. Stojąca przed drzwiami kalifornijskiej posiadłości młoda kobieta próbuje bezskutecznie uzyskać odpowiedź na pytanie, co się właściwie stało. Zderzona z komunikacyjną ścianą, ubrana w brokatową sukienkę, przyjmuje ciężar porażki. Korzystając z pierwszej możliwej podwózki, wyrusza przed siebie w poszukiwaniu nowego miejsca – zarówno czysto fizycznego w postaci dachu nad głową, jak i psychicznego, dającego poczucie bezpieczeństwa. Tak zaczyna się kino drogi o początkowo niejasnej destynacji. Wszyscy jednak potrzebujemy celu, do którego moglibyśmy dążyć, nadającego działaniom poszukiwanego sensu. Dla Sary w pewnym momencie zacznie go wyznaczać skradziony samochód i odnalezione w nim nagrania piosenek i miłosnych wyznań właściciela Gregory’ego (John Hawkes) do niejakiej Mimi. Kiedy nie ma się nic, każdy punkt zaczepienia jest dobry. Uzbrojona w wyobrażenia o autorze, kierowana przekonaniem o pokrewieństwie dusz dziewczyna przemierza amerykańskie pustkowia, żeby poznać cierpiącego romantyka.

Góra i Chmielewski wyśmienicie wyczuwają zeitgeist. Niczym Joachim Trier w Najgorszym człowieku na świecie [2021; NASZA RECENZJA] przyglądają się współczesnemu człowiekowi w jego zawieszeniu, zagubieniu, miejscu pozbawionym odpowiedzi, ale również pytań. Ich obraz może nie ma tak silnie zarysowanej struktury i ładunku intelektualno-diagnostycznego, ale nadrabia je wyjątkowo smaczną wrażeniowością. Odbarczenie z mocno poważnych nut jest zresztą bardzo świadomie wpisane w stylistykę narracji. Twórcom nie marzą się odbiorcy z dymiącymi od metafor i symboli czachami, doznający olśnienia i katharsis, przewartościowujący całe swoje życie. Less is more, make life easier, ciesz się chwilą, rozkoszuj niebytem, brakiem obowiązków i oczekiwań. Jednocześnie odchodzą od „klasycznego”, teleologicznego kina drogi, nie wkładając w ręce bohaterki ciężkich motywacji, jak robił to David Lynch w Prostej historii (1999) czy Jim Jarmusch w Broken Flowers (2005). Brak racjonalnego kierunku redukuje nostalgię i ustawia Sarę w pozycji everymanki.

Spotykane w trakcie podróży postaci mają także przybliżyć do znalezienia odpowiedzi na pytanie, co stanowi o mitycznej autentyczności przeżyć. Wspólne rozważania wyglądają nieco jak wyjęte z instagramowych rolek, a następnie przełożone na artystyczny, uniwersalny język. Czym jest przestrzeń w związku – czemu jedni potrzebują jej więcej, drudzy w ogóle? Czy odpowiedź wyznacza jedynie podział między ekstrawertykami a introwertykami? Dlaczego ciągle zakochujemy się w wyobrażeniach, traktując je za większy pewnik niż to, co namacalne? Czy twórczość, w tym filmowa, zawsze zapewnia wieczność – jeśli tak, to ile czasu potrzeba na zbudowanie pomnika trwalszego niż ze spiżu? Czy miłość wystarcza do pokonania wszelkich przeciwności losu, w tym biedy i choroby? Twórcy odczarowują społeczną presję związków jako kolejnego niezbędnego etapu egzystencji, kierując wzrok na tych wszystkich, którzy zwyczajnie lubią być sami. Gdzie w tym wszystkim jest Sara? Czy jest prawdziwym człowiekiem z krwi i kości, który niczym Julie z filmu Triera prześlizguje się między kolejnymi obszarami życia, stale szukając satysfakcji i ciągle jej nie znajdując? Czy może reprezentacją zagubienia skrojoną pod nasze przebodźcowane czasy? Nieco dziką, a jednak dziecinnie naiwną, wypatrującą w blasku cudzych oczu swojego miejsca i wartości? Trudno byłoby sobie wyobrazić w tym zagubieniu lepszą aktorkę niż Lena Góra, skrywająca cały wachlarz nieoczywistości i prowokująca innością.

Scenopisarski duet nie idzie utartymi ścieżkami, nie uderza nas między oczy dosłownością, moralitetami, wielkimi manifestami podszytymi wybujałym ego. Emocjonalna i poznawcza próżnia, w której zatopiona jest tak samo bohaterka, jak i krajobraz, mogą wydawać się na pierwszy rzut oka jałowe i nieatrakcyjne, głównie przez brak fabularnych wolt. Ta nieważkość ma jednak swój rytm, smak i kształt. Nie wiadomo też, na ile jest pozorna, a na ile, łaskocząc nas niewinnie po karku, zostawi z większym śladem, niż byśmy się tego spodziewali. W roztopionej słońcem majowej zieleni, sprzyjającej rozleniwieniu i rozmyślaniom, Roving Woman przyjemnie przykleja się do skóry, dając poczucie bezpieczeństwa i ukojenia. Oto nie ma niczego złego w dryfowaniu po życiu, szukaniu swojego miejsca, w braku jakiejkolwiek gwarancji, że kiedykolwiek je znajdziemy. Wszystko, co pozostaje, to kontemplacja owej podróży. Zatem, jak pisał Stachura, komu w drogę, temu teraz.

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

Roving Woman
Tytuł oryginalny:
Roving Woman

Rok: 2022

Kraj produkcji: Polska, USA

Reżyseria: Michał Chmielewski

Występują: Lena Góra, John Hawkes, Brian McGuire

Dystrybucja: Galapagos Films

Ocena: 3,5/5

3,5/5