Od początku. Jeszcze raz – recenzja filmu „Najgorszy człowiek na świecie” – Cannes 2021

Joachim Trier przedstawił się światu w 2006 roku gdy w Karlowych Warach premierę miało jego Reprise. Od początku raz jeszcze… W debiucie perfekcyjnie uchwycił pokoleniowy moment ludzi urodzonych w drugiej połowie lat 80., którzy w szczycie koniunkturalnej bańki, jeszcze lata przed wybuchem kryzysu, wchodzą w dorosłość z własnymi marzeniami, oczekiwaniami i planami. Później kariera Norwega układała się różnie, z sukcesem uwspółcześniał Louisa Malle’a (Oslo 31. Sierpnia), z mieszanymi recenzjami debiutował w Cannes (Głośniej od bomb) oraz całkowicie poległ w próbie stworzenia fantastycznego coming-of-age (Thelma). Po półtora dekady Trier powraca jednak do nastroju swojego debiutu tworząc Najgorszego człowieka na świecie.

Utopiona w gąszczu metafor Thelma i tak przepełnione teatralnymi emocjami, że aż nudne Głośniej od bomb pozwoliły rozwinąć się wątpliwościom, czy Trier jeszcze potrafi. Czy wspaniałe wyczucie czasów i ludzi, jakie pokazał w pierwszych dwóch obrazach dalej go cechuje. Późni milenialsi, przytłoczeni ciężarem społecznych i ekonomicznych oczekiwań, perfekcjonizmu i narzuconego kultu indywidualizmu są bardzo wdzięcznym tematem dla kina. W ubiegłym roku Shiva Baby (NASZA RECENZJA) pokazało, że w sercach i umysłach widzów jest pragnienie zobaczenia na ekranie ich nieupudrowanego życia, pełnego ciągłych lęków związanych z samymi sobą i gigantycznego stresu, któremu trudno dać ujście. O ile jednak amerykańska pozycja była produkcją bardzo skromną, zamykającą się w teatralnej zasadzie trzech jedności, tak Trier proponuje w tym temacie coś o znacznie większej skali. W dwunastu rozdziałach (a także prologu i epilogu) przedstawia on dekadę z życia Julii, dziewczyny, w której charakterze i przeżyciach zamyka całe doświadczanie pokolenia.

Julia przeżywa uniesienia i zawody, zarówno miłosne, jak i zawodowe i naukowe. Ma ciężkie relacje z rodzicami, nie może odnaleźć się w świecie ciągłych oczekiwań i pogoni za samorozwojem i szeroko rozumianym sukcesem. Podobnie jak w innym bardzo udanym (chociaż krytycznie niedocenionym) filmie o tym pokoleniu, czyli Coś się kończy, coś zaczyna Drake’a Doremusa, zawodowy i osobowościowy rozwój jest ściśle związany z życiem związkowym. Czy lepiej dalej angażować się w relację z dekadę starszym, nagradzanym rysownikiem komiksów (świetny Anders Danielsen Lie), która chociaż „obiecująca” to jednak także straszliwie frustrująca i wywołująca poczucie gorszości?

Chociaż Najgorszy człowiek na świecie jest scenariuszem oryginalnym, to zastosowana tu struktura narracji jest niezwykle powieściowa. Nie wynika to jedynie z podziału na rozdziały, ale także z częstego korzystania z funkcji narratora, który z offu nie tylko przedstawia sytuacje i uczucia bohaterów, ale także chwilami streszcza ich rozmowy dosłownie zagłuszając dialogi. Narracja z offu jest zabiegiem niezwykle zdradzieckim, pozwala wygodnie wprowadzać dodatkowe informacje i skracać objętość filmu, ale z drugiej strony źle zastosowana zabija wszelką radość z oglądania, zalewając widza niekończącym się potokiem słów i stojąc w sprzeczności z zasadami filmowej narracji. Wystarczy sobie przypomnieć jak straszliwie poległy przez złe stosowanie tej techniki teoretycznie ciekawe i świetnie zagrane filmy jak Diabeł wcielony, czy Świat, który nadejdzie. Jednak o ile tam istniał wyraźny podział na narrację z offu i sceny „grane” to w filmie Triera stworzona zostaje perfekcyjna symbioza form, obcowanie z Najgorszym człowiekiem na świecie jest jak czytanie powieści, gdzie wszak nie powtarzamy sobie w głowie każdego słowa, a raczej wizualizujemy opisywane wydarzenia i tylko raz na jakiś czas w scenach bardziej „streszczających” skupiamy się na treści a nie wizji.

Ten projekt nie mógłby się udać bez świetnej aktorki w roli Julii. To właśnie twarzy, emocjom i przeżyciom bohaterki musimy uwierzyć, by cała reszta miała prawo działać. Na szczęście wcielająca się tu w Najgorszego człowieka na świecie mało znana Renate Reinsve stworzyła prawdziwie wybitną kreację i zdziwię się jeśli nie opuści Croisette z nagrodą indywidualną. Jest jednocześnie szalenie magnetyczna oraz na tyle niepozorna, by widz nie czuł w produkcji Triera nieszczerości. Czy mamy tu do czynienia z narodzinami nowej gwiazdy kina, na miarę występu Mariany Di Girolamo w Emie, czy Any de Armas w Blade Runnerze 2049?

Jednak do tej beczki miodu należy też dodać trochę dziegciu. Chociaż każdy z 14 rozdziałów jest spełniony, to cały film jawi się jako nieco za długi. Zwłaszcza w drugiej połowie, gdy zdaje się dążyć absolutnie donikąd seans zaczyna być niezwykle frustrujący. Ważniejszym problemem jest tu jednak straszliwa błahość i wynikająca z niej niezapamiętywalność Najgorszego człowieka na świecie. Trier nie miał tu żadnych większych ambicji ponad dość bezpośrednie pokazanie pokoleniowych przeżyć, nie ma tu ani w warstwie formalnej, ani treściowej nic poza pragnieniem wywołania u widza reakcji „o to tak samo jak ja”. Ostatecznie dostajemy bardzo przyjemne kino, z kilkoma ciekawymi zabiegami formalnymi i narracyjnymi, które warto zobaczyć. A potem znów, już po pół roku, zapomnimy że widzieliśmy.

Marcin Prymas
Marcin Prymas
Najgorszy człowiek na świecie plakat

Najgorszy człowiek na świecie

Tytuł oryginalny: „Verdens verste menneske”

Rok: 2021

Gatunek: komediodramat

Kraj produkcji: Norwegia

Reżyseria: Joachim Trier

Występują: Renate Reinsve, Anders Danielsen Lie, Herbert Nordrum i inni

Dystrybucja: M2 Films

Ocena: 3,5/5