Jedenaste: Nie oceniaj – o „Przypadku” Krzysztofa Kieślowskiego – Krótka Historia Polskiego Kina

Być może jesteście szczęściarzami dzierżącymi w kuferku osobistych anegdot tę o tym, jak pewien zbieg okoliczności znacznie zmienił Wasze życie. Jest coś znamiennego w przysłowiowym byciu we właściwym miejscu i czasie, co każe od czasu do czasu spojrzeć za siebie i zadać pytanie, czy to rzeczywiście był przypadek, czy przeznaczenie? Racjonalny ciąg przyczynowo-skutkowy sterowany naszymi wyborami i staraniami, w którym nagle zaskoczyły na siebie odpowiednie trybiki czy niewidzialna ręka losu? Jak wyglądałoby nasze życie z innym rozdaniem kart? Krzysztof Kieślowski z właściwą sobie filozoficzną, dociekającą, ale nieoceniającą postawą dał bohaterowi Przypadku aż trzy życia, przyglądając się jak zawsze człowiekowi – i jak zawsze szukając w nim dobra.

Przypadek nieprzypadkowo trafił na cenzorską półkę na sześć lat. Przypadkowo jednak jego ukończenie zbiegło się w czasie ze stanem wojennym, kontrolującym każdy wdech i wydech obywateli, szczególnie w obliczu roztapiających się sił reżimu. Dziś możemy oglądać wersję z odzyskanymi fragmentami – oprócz jednego, tego, kiedy bohater wdaje się w bójkę z milicjantami. Ze względu na strukturę politycznego tła, zbyt skomplikowaną dla zagranicznego widza, festiwal w Cannes umieścił go poza konkursem głównym, w sekcji pokazów specjalnych. Inspirowany Hipotezą (1972) Krzysztofa Zanussiego, opartą z kolei na Upadku Alberta Camusa, obleczony w chropowate, niewystudiowane dialogi, do dziś pozostaje jednym z najważniejszych tytułów polskiej kinematografii, dziełem kultowym, które wpłynęło na pokolenia i stało się inspiracją dla wielu twórców.

Potrójne życie Witka

Film otwiera i zamyka znaczeniowa klamra: wykrzywione w krzyku przerażenia usta młodego chłopaka połączone jeszcze niewidzialną dla widza nicią z wybuchającym w powietrze samolotem. Zanim o życiu Witka Długosza (Bogusław Linda) zadecydują sekundy i słynna sekwencja z pociągiem, Kieślowski rozsypie przed nami pocztówki z dziecięcych i młodzieńczych lat chłopaka, z których na pierwszy plan wyłoni się postać jego ojca (Bogdan Niewinowski), kierunkowskazu i autorytetu, w spadku zostawiającego synowi niespodziewanie słowa „nic nie musisz”, niosące się echem po dopiero co rozpoczynającym się dorosłym życiu i będące impulsem do zakwestionowania dotychczasowych wyborów, szczególnie tego związanego ze studiowaniem medycyny. Witek składa wniosek o urlop dziekański, a dalszym refleksjom o przyszłości zamierza oddawać się w Warszawie. Dzierżąc podróżną torbę, wbiega spóźniony na dworzec – potrąca kobietę, rozsypując jej drobne. Kilka z nich przytula lokalny pijaczek, wymieniając na upragnione piwo, które biegnący na peron Witek wytrąci mu zaraz z ręki. Pociąg rusza, a Kieślowski rozszczepia historię swojego bohatera na trzy alternatywne opowieści.

W pierwszej – i jednocześnie najdłuższej – Witkowi w ostatniej chwili udaje się chwycić poręcz pociągu i wskoczyć na jego pokład. Podczas podróży poznaje działacza partyjnego Wernera (Tadeusz Łomnicki), który oferuje mu nocleg i załatwia pracę u swojego kolegi Adama (Zbigniew Zapasiewicz). Pierwsze, niemal przypadkowo powierzone zadanie spacyfikowania strajku w zakładzie dla narkomanów, choć zakończone połowicznym sukcesem, otwiera mu drzwi do kariery. Odtąd, wbrew aspiracjom i planom, a nawet przekonaniom i chęciom, staje się częścią aparatu władzy. Jednocześnie ślepym trafem losu spotyka na ulicy swoją pierwszą miłość, Czuszkę (Bogusława Pawelec), teraz działającą w szeregach opozycji przy kolportażu zakazanych książek.

Według scenariusza drugiej historii chłopakowi nie udaje się zdążyć na pociąg, a na peronie wdaje się w bójkę z sokistą, za co zostaje skazany na pół roku przymusowych prac. Razem z nim karę odbywa solidarnościowiec Marek (Jacek Borkowski), pod wpływem którego Witek rozpoczyna działalność opozycyjną. Mimo sygnałów o byciu na celowniku służb organizuje w swoim mieszkaniu potajemne spotkania oraz prężnie działa w podziemnej drukarni. Nowe środowisko, a także znajomość z księdzem Stefanem (Adam Ferency) potęguje rozważania o roli wiary w życiu człowieka i kończy się chrztem. Witek odnajduje się także w relacji ze starszą od siebie, zamężną kobietą, siostrą swojego kolegi z dawnych lat, Werką (Marzena Trybała).

Trzeci wariant historii jest najkrótszy. I tym razem Witek spóźnia się na pociąg, ale grzecznie schodzi z peronu, a na dworcu spotyka dawną miłość Olgę (Monika Goździk). Podejmuje decyzję o pozostaniu w Łodzi i powrocie na uczelnię. Życie zawodowe zgrywa się z osobistym: chłopak zostaje mężem i ojcem, a jednocześnie prawą ręką dziekana wydziału (Zygmunt Hübner). Asekuracyjnie jak ognia unika kontaktów zarówno z partią, która mogłaby przecież znacząco przyspieszyć tempo jego kariery, jak i z opozycją, twierdząc, że jego powinnością jest ratowanie życia, a nie angażowanie się w politykę.

Nikt nie rodzi się świnią

Na prywatnej kolaudacji filmu Ryszard Bugajski zarzucił autorowi Amatora przypisywanie roli przypadku zbyt dużego znaczenia – w końcu człowiek, nawet przeszczepiony do środowiska o skrajnie innym systemie wartości, dalej będzie umiał rozróżnić dobro od zła i nie da się wmanewrować chociażby w partyjne roszady. Trudno jednak Witka jednoznacznie etykietować mianem służalczej świni. Wrzucony w wir systemowych działań nigdy nie wykonuje bezrefleksyjnie rozkazów, ba, przyznaje rację walczącym z systemem. Niegodziwości czyni w zasadzie przypadkiem, mimo woli, mierząc świat swoją miarą, nie spodziewając się, że każde wypowiedziane słowo może obrócić się przeciwko niemu lub jego bliskim. Skąd potrzeba konstrukcji bohatera w każdej sytuacji i za wszelką cenę przyzwoitego? Polski reżyser w końcu nawet w maksymalnie spolaryzowanym politycznie czasie wyznawał życiową postawę unikania ferowania wyroków, także środowisko komunistyczne portretując nad wyraz subtelnie, wsłuchując się w opowiadane przez bohaterów historie, starając się znaleźć zrozumienie.

„Nawet kiedy robiłem filmy, w których występowały postaci sprawujące funkcje polityczne, to właściwie starałem się dowiedzieć, jakimi oni są ludźmi. Dopiero na drugim planie była sprawa otoczenia politycznego. Także te dokumentalne, króciutkie, zawsze były filmami o ludziach, o tym, jacy oni są. To nie były filmy polityczne. (…) Jeżeli w Amatorze pojawił się facet, który reprezentował racje tak zwanej strony przeciwnej, czyli dyrektor fabryki, który wycinał mojemu bohaterowi jakieś sceny z filmu, to on też najpierw był człowiekiem. (…) Chciałem go zobaczyć i dowiedzieć się, jak to z nim jest i co za tym stoi. Czy tylko tępe wykonywanie decyzji? Czy chęć wygodnego życia? A może jakieś racje, które nie są moimi racjami, ale istnieją, nawet jeżeli są cudze?”. [1]

Kieślowski, zamiast wymierzać policzki, wolał zachęcać do eksplorowania spektrum szarości w sprawach, gdzie istniała jakakolwiek wątpliwość. Kontemplacyjna formuła jego dzieł, próba uchwycenia tego, co niewidzialne i niedotykalne, pozostawiały widzowi ogromny obszar do własnej myśli i interpretacji, czyli rzecz w każdej sztuce najistotniejszą. Podobne podejście odnajdziemy w fabularnym debiucie Michaela Dahana, Tak powtórz nie [2023; NASZA RECENZJA], wyświetlanym w trakcie 39. edycji Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Amerykański reżyser zapewne zamknąłby trzech Witków w pomieszczeniu i konfrontował ich z własnymi postawami i wyborami, jak zrobił to z postacią Juliano Mer-Khamisa, starając się znaleźć odpowiedź na pytanie, jaki tak naprawdę był izraelsko-palestyński aktor i aktywista. Te dwa tytuły, używając innych środków, w podobny sposób badają wpływ roli społecznej na postawę i to, na ile wypaczają nas dopiero określone wydarzenia czy warunki.

„[…] Myślę, że nikt nie rodzi się świnią. To walka z codziennymi kłopotami zmienia ludzi na gorsze; troska o dzieci, rodzinę, karierę, załatwianie miejsca w przedszkolu, przydziału na mieszkanie, samochód czy telewizor kolorowy. Konieczność załatwiania, ustawicznego kombinowania nie może pozostać bez wpływu na postawy czy osobowości. W ten sposób ludzie, którzy nie są źli i nigdy by takimi nie byli, postępują tak, że sami się tego wstydzą.”[2] 

Obydwa filmy wymykają się też ostrym, polaryzującym kształtom manifestu politycznego, otwierając tym samym przestrzeń dla dyskursu i refleksji. Są świadome relatywizmu sytuacji, błędu poznawczego i granic ludzkiego poznania. Kieślowski zresztą często manifestował niechęć do wszystkiego, co pewne: 

„Ja jestem dość ostrożny w ocenach. (…) Zawsze ze zdumieniem przyglądam się ludziom, którzy tak łatwo szastają  ocenami, tak łatwo klasyfikują.”[3]

Moda na wartościowanie, którego tak unikał, wynika w dużej mierze z mechanizmów obronnych: kategoryzowanie ułatwia postrzeganie świata, daje poczucie przynależności i bezpieczeństwa. W końcu ludzkie zachowanie bywa nieprzewidywalne, ale zawsze jest wytłumaczalne. 

Postscriptum. „Nic nie musisz”

Słowa ojca Witka: „Nic nie musisz”, dar wolności, były niezmiernie cenne w chorym czasie reżimowego kagańca. Ich uniwersalność nie dotyczy jednak tylko politycznych wyborów bohatera (również naszych), ale każdych innych, szczególnie w obliczu konfrontacji z ciężarem rodzinnych, a później społecznych oczekiwań, od których uwolnienie się często wymaga lat terapii. Mnogość czynników wiążących nam ręce przytłacza, a jednocześnie ujawnia się w niej odwieczna walka człowieka z samym sobą, swoją przemijalnością, kruchością, brakiem wiedzy, a co za tym idzie kontroli. Egzystencja w systemie często niewidocznych gołym okiem naczyń połączonych budzi pesymizm.   

„Nie jesteśmy wolni. (…) ciągle jesteśmy tak samo jak 3000 i 5000 lat temu zniewoleni własnymi namiętnościami, własną fizjologią, własną biologią. Zniewoleni dość skomplikowanym i często relatywnym podziałem między tym, co lepsze, jeszcze odrobinę lepsze, a tym, co troszeczkę gorsze. Ciągle staramy się znaleźć jakieś wyjście. Ale jesteśmy w niewoli.”[4]

Czym zatem jest Przypadek, szczególnie dziś, ponad cztery dekady od swojej premiery, w innym, lepszym ustroju politycznym, również cierpiącym na wojnę między Polską A i B, w dobie Internetu, sprzyjającego jak nic dotąd szybkiemu i bezkarnemu etykietowaniu? Być może ciągle aktualną lekcją pokory wobec nadmiernej śmiałości i pewności co do własnych racji. Dyskursem o naturze dobra i zła. Portretem bezsilności człowieka z jego codzienną walką o zachowanie ludzkiej twarzy w obliczu nieprzewidywalności losu i aksjonormatywnego chaosu. Krzykiem o wolność wyboru, szczególnie tego niewpisującego się w standardy społeczności. Miejscem, w którym można się zatrzymać i spojrzeć w lustro, zamiast patrzeć tylko na innych. Koniecznością ciągłego zadawania pytań, kwestionowania zastanego porządku, nie w celu przejęcia pałeczki, ale w celu zrozumienia – siebie i świata.

 

 

[1] K. Kieślowski, O sobie, Kraków 1997, Wydawnictwo Znak, s. 112.
[2] Prywatna notatka K. Kieślowskiego datowana na 10.02.1980; cyt. za: Stanisław Zawiśliński, Kieślowski. Ważne, żeby iść…, dz. cyt., s. 194.
[3] K. Kieślowski, O sobie, Kraków 1997, Wydawnictwo Znak, s. 94.
[4] Tamże, s. 116.

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska