Niebo gwiaździste nade mną – recenzja filmu „Przetrwanie”

Choć filmowa kariera Rolfa de Heera, reżyser słynącego z kina konfrontującego, pełnego narracyjnej świeżości, uwodzącego niewygodą, liczy już niemal półwiecze, a on sam przekroczył próg siedemdziesięciu lat, nie stracił nic ze swojej nieprzewidywalności. Nie zaczął też – na szczęście – odcinać kuponów od sławy czy schlebiać gustom publiczności. Ciągle ma głowę pełną pomysłów, ciągle poszukuje dla nich nowych form. Nie inaczej jest w przypadku Przetrwania, antytezy survivalu zaprezentowanej na zeszłorocznym Berlinale i Nowych Horyzontach, będącej w gruncie rzeczy filozoficznym traktatem o człowieczeństwie, skąpanym w rozpalonych słońcem zdjęciach Maxxa Corkindale’a.

Heer, którego stałą artystycznego credo jest opieka nad rdzennymi mieszkańcami Australii, prowokuje już pierwszą sceną: oto biali ludzie w maskach gazowych dzielą się tortem w kształcie makiety kolonialnego podboju. Następnie wywożą na pustynię klatkę z zamkniętą w środku Aborygenką, Wailing Woman (debiutująca, jednocześnie niebędąca nigdy wcześniej w kinie Natasha Wanganeen). Przez kolejne minuty, w wiwisekcyjnym, niespiesznym mariażu planów filmowych, od totalnych – oddających maleńkość człowieka na tle bezkresu natury, po makro detale, próbujące schwytać w topografii źrenic rezygnację wobec nadchodzącej śmierci, będziemy przyglądać się walce o odzyskanie wolności. Kiedy kobiecie uda się w końcu wydostać z pułapki, rozpocznie podróż będącą tytułowym survivalem, w którym stawką wcale nie będzie życie.

Postapokaliptyczna wizja Heera różni się od tych, do których przyzwyczaiło nas wysokobudżetowe kino. Zamiast efektów specjalnych, krwawych charakteryzacji, ludzi mutujących z grzybami czy pożądających mózgów zombie, mamy niemal bezszelestne przemierzanie kolejnych kręgów dystopijnej pustki. Interakcje z napotykanymi postaciami przybierają najczęściej kształt obrotu najdroższą dla tej rzeczywistości walutą, czyli butami, ale bywa też, że ograniczają się wyłącznie do wymiany spojrzeń. Reżyser nie jest zbyt wylewny, wrzuca nas w konstrukcję swojego świata praktycznie bez żadnych wyjaśnień i kompasu. Niczym Mirosław Słaboszpicki w Plemieniu (2014), rezygnuje z dialogu na rzecz obserwacji. Wszystko zatem, czym dysponujemy, to domysły.

Tworzącemu w Australii Holendrowi za twórczą inspirację posłużyła covidowa pandemia oraz ruch Black Lives Matter, na ekranie wybrzmiewające niemal jako równorzędne zło. Trudno w końcu zgadnąć, co jest tu gorsze – wypalający skórę wirus o nieznanej etymologii czy jednak człowiek, nie bez przyczyny biały, niczym drobnoustrój zawłaszczający obszar, na którym ledwo zdążył postawić nogę. Gazowe maski, kolonizatorom służące jako ochrona przed skażonym powietrzem, dla odpornych na wirusa rdzennych mieszkańców kontynentu stanowią kamuflaż zapobiegający rozpoznaniu jako „ci do odstrzału”. Jak długo jednak można żyć, uciekając i udając kogoś innego? Jednocześnie walka z człowiekiem ze strzelbą, kiedy samemu ma się puste dłonie też nie wydaje się być idealnym wyjściem.

Przetrwanie, mimo że pozbawione wartkiej akcji na rzecz ładunku kontemplacyjnego i symboliki, jest dość przystępnym i mało szokującym obrazem na tle filmografii reżysera. Oko Maxxa Corkindale’a wprawnie żonglującego planami filmowymi, kontrolującego w najdrobniejszych detalach ostrość i barwę, czyni obraz także ucztą estetyczno-formalną, potwierdzającą zamiłowanie Heera do zabawy audiowizualną materią. Wszak niemal każde jego dzieło cechuje odmienna stylistyka, począwszy od eksperymentalnego Bad Boy Bubby’ego (1993), do którego poszczególne sekwencje nagrywane były przez innych operatorów, a dźwięk rejestrowały zaledwie dwa mikrofony ukryte za uszami odtwórcy tytułowej roli, Nicholasa Hope’a, mające oddać zniekształcony obraz odbioru świata głównego bohatera. Przetrwanie ma z tym filmem zresztą trochę wspólnych płaszczyzn, zaczynając od tej namacalnej w postaci masek gazowych i motywu skażenia świata, na metafizycznych rozważaniach o istocie wolności kończąc.

Heer także kolejny raz bawi się poczuciem sprawczości swoich bohaterów. Czy rzeczywiście „człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać”? Czy walka, nawet przy świadomości przegranej, rzeczywiście wpisana jest w naszą naturę? Ostatnia scena z Królów świata Laury Mory Ortegi [NASZA RECENZJA], w której bohaterowie stają oko w oko ze swoim przeznaczeniem, gotowi poświęcić życie za status quo, kawałek ziemi odziedziczony po babce jednego z nich, tylko z pozoru stoi w kontrze z końcowymi ujęciami Przetrwania. Wybrzmiewa z nich bowiem akceptacja fatum, ale także swojej natury. Jak patrzeć w otchłań, na świat nasiąkający krwią, który za chwilę zamieni się w makietę, samemu nie zamieniając się w potwora? Utrzymany w duchu slow cinema survival staje się zatem uniwersalną przypowieścią o życiu jako tułaczce na tle kosmicznego bezkresu, w której wszystko, co można zrobić, to zachować swoje człowieczeństwo, zarówno wobec sił natury, jak i okrucieństwa drugiego człowieka.

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

Przetrwanie
Tytuł oryginalny:
The Survival of Kindness

Rok: 2022

Kraj produkcji: Australia

Reżyseria: Rolf De Heer

Występują: Natasha Wanganeen, Craig Behenna, Gary Waddell

Dystrybucja: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty

Ocena: 4,5/5

4,5/5