Terra Felix – recenzja filmu „Królowie świata” – WFF

Chroniczna bieda oraz społeczne i kulturowe wykluczenie jednostek i całych grup społecznych stanowi niezwykle łakomy kąsek dla zorientowanych na zachodni aplauz twórców filmowych. Pokazanie dzieci w świecie przemocy, przestępczości, głodu i narkotyków, przeklinających podrostków tak innych od naszych małych aniołów, że niemal wydających się przedstawicielami innego gatunku, a następne odsłonięcie, w możliwie łopatologiczny sposób, ich ludzkiej strony - Bogaci i przekonani o swojej wyższości europejscy i amerykańscy widzowie to kochają. W swojej najnowszej fabule, nagrodzonych Złotą Muszlą w San Sebastian Królach świata, kolumbijska reżyserka Laura Mora Ortega, postanowiła podjąć się artystycznej dekonstrukcji tych tropów.

Nie ma przypadku, że to właśnie w tym latynoskim kraju powstał omawiany obraz. Chociaż anglosaskie określenie poverty porn opisujące przytoczony w nagłówku nurt ukuto na przełomie XX i XXI wieku, to już od końcówki lat 70. w Kolumbii egzystowała wymyślona przez dokumentalistów Luisa Ospinę i Carlosa Mayolo nazwa pornomiseria. Artyści zgromadzeni w kolektywie „Grupa z Cali” w 1977 roku nakręcili krókometrażowy paradokument Agarrando Pueblo, w którym wcielili się w europejskich reżyserów filmu Vampires of Misery namawiających poznanych mieszkańców do zagrania w wymyślonych przez nich scenach „tragedii dnia codziennego”.

Królowie świata rozpoczynają się właśnie jak kolejny sztampowy przedstawiciel pornomiserii — ot półnagie dzieciaki i nastolatkowie walczą na maczety pośrodku Medellín, a kamera z ręki filmuje ich przejażdżkę na skuterze ulicami zatłoczonego i ubogiego miasta oraz próby handlu skradzionymi fantami. W przypadku tej produkcji otwierające minuty pełnią jednak funkcję podobną do pierwszej tercji Jednym cięciem Shiniochirou Uedy — mają za zadanie zmylić widza i podstępem zwabić go w zaplanowaną pułapkę poznawczą. Naturalistyczny pierwszy akt, odhaczając wszystkie elementy toksyczności poverty porn wyznaczone przez Grupę z Cali, kończy się nagle, gdy piątka bohaterów: Rá, Culebro, Sere, Winny i Nano, wyrusza na niemal mistyczną wyprawę w głąb ojczyzny, by jak Izraelici odnaleźć swoją Ziemię Obiecaną, tu w postaci farmy, z której babcia Ra została wywłaszczona podczas wojny domowej.

Jak w Sondheimowskim Into the Woods niewinne dzieci miasta zanurzają się w jednocześnie powalająco piękny, ale i obcy oraz szalenie niebezpieczny świat górskich dżungli. Po drodze mogą się odnaleźć lub zatracić, a granica między tym jest bardzo cienka. Swoiści współcześni repatrianci rezygnację niesprawiedliwym i niedającym im szansy światem zwalczają wściekłym trzymaniem się nadziei zbawienia. Jak pisał Kaczmarski: „Dróg, by tam trafić – nic nie ułatwia / W przestrzeniach burz i w czasów kipieli, / Ale istnieje przecież Sarmatia, / Istnieje gdzieś Terra Felix.”

Metafizyczność portretowanej wędrówki zostaje podkreślona w warstwie formalnej. Udawany dokumentalizm pierwszego aktu zostaje zastąpiony wizualnym, wysmakowanym szaleństwem — od cytowania obrazów romantyków i ich naśladowców jak np. Soria Moria Castle Theodora Kittelsena czy Heart of the Andes Frederica Churcha. Wszechobecną niepewność, ale i baśniowość podkreślają dwie wielkie siły natury, które niczym otchłań fascynują i przyciągają – Friedrichowska mgła oraz tajemnicza noc. Gęste białe obłoki, ograniczające pole widzenia i sprzyjające wzrokowym omamom, stają się motywacją i obietnicą odkrycia nieznanego. Ciemność nocy, oznacza z kolei piękno świateł, neonów, latarni i świetlików. W cieniach nawet najbardziej obskurne miejsca zdają się być niemal magiczne, jakby wyrwane z dzieł Fedotowa (Encore, jeszcze raz).

To umocowanie w sztuce i przeplatanie piękna kraju z okropnościami rzeczywistości pozwala na interpretację dzieła Mory w kluczu rozważań o przeklętym losie kolumbijskiego narodu. Kraj, naznaczony już w swojej nazwie zaczerpniętej od postaci ocenianej przez współczesną historię jednoznacznie negatywnie, w obiektywie Davida Gallego (wybitnego operatora mającego na koncie m.in. Sny wędrownych ptaków i W objęciach węża) prezentuje się niby Miltonowski Raj utracony. Ponadrzeczywiste piękno wypełnia tu ból i grzech. Tym, co wyjątkowo powala w Królach świata, jest osiągnięty tu niemal niemożliwy balans — z jednej strony Galle bawi się tu, co chwilę zmieniając obiektywy, filtry, a nawet kamery, z drugiej jednak w tym całym szaleństwie ani na chwilę całość nie przestaje sprawiać wrażenia spójnej i przemyślanej. Najbardziej rzuca się to w oczy przy wnętrzach, kręconych na znacznie większym ziarnie i konsekwentnie pokazywanych najpierw w opisanym już mistycyzmie nocy, a następnie w dziennym anturażu, odartym z całego piękna i niedopowiedzenia.

Najciekawiej Królowie świata wypadają jednak w porównaniu z, również pokazywanym na Warszawskim Festiwalu Filmowym War Pony Riley Keough i Giny Gammell [NASZA RECENZJA]. Obie te produkcje łączy niezwykle wiele: pokazują młodych, strukturalnie wykluczonych ludzi, żenią humor z tragedią, nie bojąc się przy tym sięgać po alegorie i metafory, a nawet operator jest ten sam. Patrząc na War Pony w pełni docenić możemy kunsztowność i ambicję stojącą za Królami świata. Laura Mora zamiast kolejnego prostego filmu o biedzie ułożyła tu wspaniałą, przemyślaną w każdym kadrze, mozaikę, oferującą pełną wolność interpretacyjną. Nie znajdziemy tu prostych recept, odpowiedzi i haseł, zamiast tego dominuje po prostu fascynacja własną ojczyzną i paradoksalnością świata.

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Królowie świata

Tytuł oryginalny:
Los reyes del mundo

Rok: 2022

Kraj produkcji: Kolumbia, Luksemburg, Francja, Meksyk, Norwegia

Reżyseria: Laura Mora Ortega

Występują: Carlos Andrés Castañeda, Davison Florez, Brahian Acevedo, Cristian Campaña, Cristian David Duque

Ocena: 4,5/5

4,5/5