Grzech istnienia – recenzja filmu „Osiem gór”

Czy istnieje konstrukt lepiej obrazujący kruchość ludzkiego życia niż monumentalny bezmiar górskich wierzchołków? Felix Van Groeningen wraz ze swoją partnerką Charlotte Vandermeersch, obierając za kompas powieść Osiem gór autorstwa Paolo Cognettiego zabierają nas w podróż po włoskich Alpach, przyglądając się człowiekowi w jego zmaganiach ze światem, przynależnością, ale przede wszystkim z samym sobą.

„Poszukiwanie sensu życia”, które wisi niczym fatum nad bohaterami, samo w sobie może mieć ciężki i przytłaczający fetor patosu. Van Groeningen już raz otarł się o niego zbyt dotkliwie, w Moim pięknym synu (2018) tworząc niestrawną mieszanką formalnego przestylizowania i emocjonalnego kiczu, niezręcznie wymieszanych z jednym z największych dramatów rodzinnych – niemocą wobec nałogu bliskiej osoby. Zdecydowanie zatem bardziej odnajduję się w surowej szacie W kręgu miłości (2012), oddającego dychotomię istnienia w nierozerwalności przeplotu piękna i cierpienia, anatomizującego wydarzenia odbierające cały tlen i przekreślające jakiekolwiek „potem”. W innym świecie, życiu, być może będziemy mieć inne imiona: Alabama i Monroe. Ale tu i teraz trzeba zacisnąć zęby i przeżyć to, co zostało nam rzucone. Sinusoidalność egzystencji wypełnia także najnowsze dzieło Belga, walczące w konkursie głównym na festiwalu w Cannes, a docenione Nagrodą Jury.

Losy Pietra (Luca Marinelli) i Brunona (Alessandro Borghi) podlegają dynamice ciągłego, niezależnego od nich przyciągania i odpychania. Poznają się mając zaledwie osiem lat podczas kiedy ten pierwszy spędza wakacje w rodzinnej wiosce drugiego. Kiedyś tętniącej życiem, dziś opustoszałej po wybudowaniu drogi, która zamiast być ułatwieniem komunikacyjnym z miastem, stała się wybawieniem i formą ucieczki do innego, prawdopodobnie lepszego świata. Ich przyjaźń z racji wieku nie zna jeszcze pręgieża różnic klasowych, choć są już one podskórnie wyczuwane przez obydwu chłopców. Poczucie obowiązku kształtowane jest w nich od początku inaczej – tam, gdzie pochodzący z zamożnej, inteligenckiej rodziny miastowiec będzie mógł pozwolić sobie na szukanie własnej drogi, wychowany wiejską dyscypliną człowiek nie znajdzie czasu na rozmyślania o sensie życia – w końcu krowy nie wydoją się  same. Ich drogi rozdzieli pragmatyzm, żeby w nastoletnim życiu starą zażyłość zamienić na wypielęgnowaną przez rozłąkę obojętność. Wszelkie dyferencje, teraz dla obydwu zbyt zauważalne, sprzyjać będą budowaniu niezręcznego dystansu. Trzecie spotkanie, w dorosłym już życiu, naznaczone wspólnym celem, pozwoli odrodzić się dawnemu zaufaniu i więzi – dziś jakże innej: dojrzałej i świadomej swoich ograniczeń.

Pietro odpowiada Brunonowi komplementującemu męski zarost starego kompana, że to jego broda jest lepsza, bo „prawdziwa”, cokolwiek tę prawdziwość miałoby definiować. Czy to tylko kolejny truizm, podobny do zachwytów znudzonych życiem mieszczuchów nad z pozoru beztroskim życiem wśród łąk i lasów, domniemanym gwarantem harmonii? Czy może podskórny kompleks przypadkowości lepszego życia, przybierający miejscami kształt poczucia winy wyznaczającej asymetrię relacji mężczyzn? Uwierający jednak nie mniej niż poczucie niższości, zręcznie maskowane przez Brunona szorstkością i niedostępnością. Te ostatnie oswoił ojciec Pietra, Giovanni (Filippo Timi), stający się w pewnym momencie dla mężczyzny powiernikiem i drogowskazem; lepszym, bo wybranym przez siebie rodzicem, słuchającym potrzeb, pomagającym w rozwiązywaniu problemów. Korzyść z tej relacji jest jednak obopólna – daje nestorowi rodu ujście dla więzi, której nie był w stanie utworzyć z własnym synem. Dużo łatwiej rozmawiać z obcymi niż z rodziną.

Autentyczności autorzy szukają w motywie domu. Ten wzniesiony pracą własnych rąk ma inny wymiar i znaczenie. Wybrzmiewa tu swoisty rewers metaforyzowania życia przez Jorge’a Lópeza Navarrete’a przyglądającego się w Ostrym odległym łoskocie (2018) jak jego bohater cegła po cegle dekonstruuje własne schronienie, redukując je do pyłu, który rozsypać można nad urwiskiem. Budowanie i niszczenie w tym kontekście stanowią tę samą wartość, uzupełniając się wzajemnie i przylegając do egzystencji. Zarówno Pietro, jak i Bruno, mają w sobie coś z przechadzającego się po pastwiskach i wpatrzonego w błękit nieba Petara z Lutego (2020) Kamena Kaleva. Pierwszy ten sam rodzaj odnalezionej na łonie natury kompletności, drugi, niedopasowania do świata, choć bułgarski reżyser z tego aspektu akurat uczynił oręż, nową jakość, dając swojej postaci możliwość życia poza systemem. Bruno, mimo braku wspólnego języka z otaczającą rzeczywistością, chce być jej częścią. Komunikacyjna niemoc spycha go jednak w coraz większą psychiczną otchłań, niczym bohatera Olśniewającego widoku (2021) Fabrizia Ferraro, nie dając przy tym gwarancji, że odcięcie od niezrozumiałego szumu przyniesie ukojenie. Niedobór narzędzi diagnostycznych i naprawczych, zdolności adaptacyjnych, przesiąknięcie granicami wyznaczonej przez los rzeczywistości, stawiają go w pozycji Lotfollaha, bohatera Ziemi jałowej (2020) Ahmada Bahramiego [NASZA RECENZJA], skazanego na parafrazującą tytuł filmu egzystencjalną bezpłodność.

Filozoficzną opowieść reżyserskiego duetu dopełnia idealnie skrojona pod nią forma. Wnikliwe oko Rubena Impensa, współpracującego z Van Groeningenem od początku jego twórczej drogi, z taką samą zręcznością portretuje malowniczość krajobrazu, jaki i życiowe zawieszenie postaci. Dźwięki muzyki w zasadzie debiutującego Daniela Norgrena, z aptekarską dokładnością uderzają we właściwych momentach – raz podbijających narrację, innym razem zostawiając widza w bezruchu. Czy to już szantaż emocjonalny, czy jeszcze wysmakowane kino? Jeśli to pierwsze, nostalgiczność duszy każe mu ulec. Podobnie jak docierającym z offu myślom Pietra, z jednej strony zupełnie niepotrzebnym, rysującym idealnie wypolerowaną powierzchnię obrazu, z drugiej pozostającym w posłudze literackiemu pierwowzorowi, pragnąc oddać mu należyty hołd. Epizodyczna dosłowność wpisuje się w poetycką stylistykę na tyle mało dotkliwie, że przymknięcie nań oka wydaje się jedynym dostępnym, naturalnym odruchem. Narracyjny kunszt twórców na szczęście nie pozwala zatonąć kadrom i słowom w otchłani ckliwej melodramatyczności.   

Osiem gór jest filmem nie tyle o przyjaźni, ile o samej egzystencji: ludziach z góry skazanych na przegraną i tych, którzy znajdą spokój. Wpływ jednych i drugich na kształt własnego życia podlega różnym ograniczeniom. Już samo miejsce urodzenia rozdaje nierówno karty zasobów finansowych, intelektualnych, psychologicznych. Jakim człowiekiem byłyby Bruno, gdyby dostał od losu inną, chociażby edukacyjnie szansę? Czego szukałyby elektryzujące zielenią oczy Pietra gdyby nie rodzinne zaplecze umożliwiające lekkie życie? Wszelkie kontrasty nie mają tu jednak tendencyjnego charakteru, a stanowią jedynie reprezentację pod deterministyczne rozważania. Komunikacyjne dysonanse nie przybierają formy zaognionych konfliktów – obrazowane są cichą autoagresją, wypychającą coraz bardziej poza granice systemu, czy to rodzinnego, czy szerszego, społecznego. Na odkupienie niemal zawsze jest za późno, a oddaniem jednemu człowiekowi nie można naprawić zepsutej więzi z kimś innym. Stare demony zawsze znajdą sposób, żeby nakryć swoim ogonem nowe miłości i szanse na lepsze jutro. Ukochane przez Paolo Cognettiego góry z pewnością sprzyjają kontemplacji, choć nie wszystkim przyniosą wyczekiwany spokój. Ci, których głosu wysłuchają, mogą mieć się za szczęściarzy. Dla innych pozostaną najpiękniejszym na świecie więzieniem.

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

Osiem gór
Tytuł oryginalny:
Le otto montagne

Rok: 2022

Kraj produkcji: Włochy, Belgia, Francja

Reżyseria: Felix Van Groeningen, Charlotte Vandermeersch

Występują: Luca Marinelli, Alessandro Borghi, Filippo Timi, Elena Lietti

Dystrybucja: M2 Films

Ocena: 4/5

4/5