Jak sprzedać film, kiedy jeszcze go nie ma, czyli o crowdinvestingu słów kilka – wywiad z Łukaszem Siódmokiem, producentem filmu „RÓJ”

Już niedługo (11 maja) swoją premierę będzie miał obraz Bartłomieja Bali pt. RÓJ z Romą Gąsiorowską i Erykiem Lubosem w rolach głównych. Tymczasem rozmawialiśmy z Łukaszem Siódmokiem, prezesem zarządu Film RÓJ SA i producentem dzieła finansowanego metodą crowdinvestingową. Poruszyliśmy wątki alternatywnych źródeł wspierania produkcji w Polsce, trudności związanych z realizacją filmu i jego dystrybucją w wybranej formule, a także - palącej dziś kwestii greenfilmingu.

Tomasz Poborca: Zdecydowaliście się realizować RÓJ, wykorzystując alternatywne metody finansowania, mianowicie crowdinvesting, ale zanim przyjrzymy się mu bliżej, chciałbym Cię spytać o powody takiej decyzji. Czy na odejście od tradycyjnych rozwiązań na polskim rynku, jak programy operacyjne PISF, miał wpływ temat filmu, jego wymowa polityczna lub obyczajowa, czy też chodziło o kwestie zupełnie niezwiązane z samym tekstem, a więc np. kwestie rozliczania pożyczek, może jeszcze coś innego?

Łukasz Siódmok: Dobre pytania. Przyczyn było tak naprawdę więcej i to jest zestaw kilku czynników. Przede wszystkim chodzi o rzeczywistość, w której branża filmowa funkcjonuje na co dzień. Paradoks polega na tym, że pozornie dostęp do kamery i do realizacji filmu ma każdy i może tworzyć teoretycznie to, co chce, ale żeby nakręcić film w pełnym wymiarze i profesjonalnymi metodami – wtedy proces finansowania tego przedsięwzięcia staje się nagle skomplikowany. Okazuje się istotne, czy tej pomocy udzielają instytucje państwowe i publiczne, czy są to środki korporacyjne lub prywatne. Nagle się okazuje, że tej wolności jednak nie ma tak dużo. Mamy wtedy do czynienia z pewnego rodzaju autocenzurą, bo albo postępujesz zgodnie z jakimiś wytycznymi pożyczkodawców, albo nie możesz pracować.

Wywodzę się z branży tradycyjnego biznesu, w którym jest chyba większa wolność w zakresie tego, co możesz realizować, jeśli tylko masz pomysł na finalny produkt. Jeśli potrafisz korzystać z narzędzi, znasz się na promocji, miałeś do czynienia z dystrybucją czegokolwiek, to możesz to robić i trochę od tego się zaczęła nasza wizja. Nie miałem świadomości, że to jest tak głęboka zmiana, że to jest coś tak bardzo w kontrze do obecnych narzędzi finansowania w branży filmowej i to było dość naturalne dla nas. Jak weszliśmy w ten projekt z Bartkiem Balą, który dał mi do przeczytania swój scenariusz, to po prostu zaczęliśmy go realizować w oparciu o doświadczenia typowo biznesowe. Mimo tego, co powiedziałem wcześniej, nie była to jakaś chęć rebelii czy stawania w kontrze do całego przemysłu filmowego. Po prostu zobaczyliśmy w tej alternatywnej drodze bardzo dużo korzyści i już na jej początku udało się znaleźć aż 300 inwestorów.

Czy mógłbyś przybliżyć, jak ten proces wyglądał – to był open call, każdy mógł zgłosić się z dowolną kwotą? A może jednak był jakiś próg minimalny?

Współpracowaliśmy z platformą Crowdway.pl. Wygląda to tak, że rozpoczynając kampanię, musimy mieć na uwadze trzy czynniki. Pierwszy z nich to aspekt prawny. Taka kampania może odbywać się tylko w oparciu o spółkę akcyjną, więc jest to wyzwanie organizacyjne. Drugi aspekt jest marketingowy, bo jest to kampania jak każda inna i trzeba dotrzeć do potencjalnych inwestorów. Trzeci aspekt jest już typowo komunikacyjny i technologiczny – to pewna forma landing page’u. To forma założenia sobie sklepu z akcjami, które na kanwie tej spółki akcyjnej są emitowane i w tym sklepie są prawidłowo opisane i atrakcyjnie opakowane. I tu było bardzo dużo wyzwań, bo jak sprzedać film, kiedy jeszcze go nie ma? Tym bardziej w czasach pandemii, kiedy kina są zamknięte?

Dla każdego, kto trafił na stronę, proces był bardzo prosty. Próg wejścia ustawiliśmy dość nisko – 200 akcji. Jedna akcja była warta 1 zł 93 gr, czyli razem dokładnie 386 zł. Tyle wynosił zakup minimalny, natomiast maksymalnego nie ograniczyliśmy. Zazwyczaj w kampaniach crowdfundingowych istnieją pewne progi, a tym ostatnim progiem było u nas bodajże 100 000 zł. Oczywiście ktoś mógł dać więcej. Przekroczenie tych progów powoduje różne rzeczy, zazwyczaj niezwiązane stricte z wymiarem inwestycyjnym tego przedsięwzięcia, np. w charakterze przeżyć: obecność na planie, obecność na uroczystej premierze itd. Czasami są to specjalne gadżety związane z produkcją filmu.

Czy ktoś w ramach tych dodatkowych świadczeń załapał się na jakąś rolę epizodyczną?

Takie rzeczy rzeczywiście się zdarzają i są fajne. Nasz scenariusz niestety na to nie pozwalał, bo mamy taki film, który jest osadzony na bezludnej wyspie, więc trochę się śmialiśmy nawet wewnętrznie, że to mogła być rola ptaka albo statku. W wypadku ROJU nie mogliśmy sobie na to pozwolić, ale powstały takie artefakty jak ładnie oprawiona mapa. Powstało tylko 50 sztuk i od pewnego progu inwestorzy taką mapę otrzymywali.

Staraliście się zatem tworzyć pewnego rodzaju emocjonalną wieź między inwestorami a projektem.

Zgadza się. Myślę, że dla wielu osób to było ważne i po naszych analizach, ankietach, badaniach, trochę już po zakończonej sukcesem emisji akcji, zdaliśmy sobie z tego sprawę jeszcze bardziej. Dla osób, które wchodziły w nasz projekt ważny był czynnik inwestycyjny, ten typowo finansowy, ale również ten symboliczny, jak chociażby fakt, że to jest pierwszy taki projekt w Polsce, że mogą wziąć udział w czymś unikalnym. Na pewno skorzystaliśmy z prawa pierwszeństwa w dużej mierze. Jest taka ciekawostka. Odezwał się do nas po tej kampanii jeden z wykładowców i ekspertów branży filmowej, który do tej pory wykładał, że crowdfunding to nie jest w ogóle metoda na finansowanie filmów i po tym naszym sukcesie zmienił zdanie. Wierzę zatem, że rzeczywiście zapoczątkowaliśmy pewną zmianę, utorowaliśmy być może drogę dla kolejnych twórców, którzy w ten sposób mogą finansować swoje projekty.

RÓJ

To jest ciekawe, bo w Polsce mówiąc o crowfundingu, myślimy najczęściej o filmach krótkometrażowych lub filmach dokumentalnych, ewentualnie biograficznych. Znamy ten tryb finansowania chociażby z popularnych śledztw reportażowych, projektów o zabarwieniu czysto politycznym itd. Wy zajmujecie się nie tylko produkcją pełnometrażowego filmu fabularnego, ale działacie na zasadach crowdinvestingu. Czym on się różni od tradycyjnie pojmowanego crowdfundingu?

Ten termin, który oczywiście został zaczerpnięty z języka angielskiego, obejmuje trochę szerszy obszar, bo crowd, czyli społeczność, i funding, czyli jakieś finansowanie, więc po polsku byśmy powiedzieli po prostu o finansowaniu społecznym. I mamy dwie odnogi tego rodzaju pomocy. Jedna to donacja, jak na Patronite – wspieram twórców, mam z tego jakieś małe benefity, podziękowanie, ale nie mam żadnej korzyści finansowej. Druga opcja to jest właśnie crowdinvesting. Jest to forma inwestycji, czyli występuje również chęć odzyskania tych środków i zarobienia czegoś na nich. Natomiast myślę, że każda z tych dwóch dróg ma bardzo ważną cechę wspólną, jeśli chodzi o twórczość artystyczną, w tym wydaniu filmową. To pewna demokratyczna forma głosowania na coś swoimi pieniędzmi. To jest forma powiedzenia: wspieram ten projekt, wspieram tych twórców, wspieram ten film.

A jak wygląda kwestia recoupment planu? Na jakim etapie dystrybucji inwestorzy widzą zarobek? W chwili przychodu czy dochodu, a więc jak film wyjdzie już „na czysto”, mówiąc kolokwialnie? Wydaje mi się to ciekawe nie dlatego, żeby zaglądać komuś do portfela, tylko żeby porównać Waszą propozycję z regulaminami finansowania PISF i różnych innych instytucji, także tych międzynarodowych, które wspierają filmy już na etapie developmentu.

Jest w tym pewna dowolność i tak naprawdę można swobodnie ukształtować tę ofertę emisyjną. My ukształtowaliśmy ją tak, że przekazaliśmy naszym inwestorom aż 50% akcji w spółce. Każdy proporcjonalnie do wniesionego wkładu, ale sumarycznie jest to połowa akcji. Wprowadziliśmy zapis o uprzywilejowaniu tych akcji wobec naszych akcji założycielskich. Polega to na tym, że to inwestorzy najpierw odzyskują wniesiony kapitał, a dopiero potem dzielimy się zyskiem pół na pół. W naszej ocenie jest to uczciwe, pozwalamy im odzyskać najpierw te środki finansowe, które zainwestowali, a potem dopiero dzielimy się zyskiem zgodnie z akcjami.

Te mechanizmy powinny iść w kierunku, który umożliwi twardemu kapitałowi jak najszybszy powrót. My też zainwestowaliśmy dużo czasu i energii, aby zdobyć nowe doświadczenie, bo zrealizowanie w taki sposób dużego fabularnego polskiego filmu jest czymś bez precedensu. Tą część mamy za sobą tak naprawdę i to jest jakiś sukces w tej pierwsze fazie. Oczywiście z perspektywy biznesowej kluczowym jest sukces finansowy, zwrot kapitału oraz wypracowanie zysku.

Całkowicie się od tej pomocy instytucjonalnej nie odcięliście. Wsparł Was Śląski Fundusz Filmowy.

Tak, aczkolwiek część inwestycyjna, część crowdinvestingowa była oczywiście kluczowym i największym źródłem finansowania na etapie produkcji. To, co jeszcze zrobiliśmy w kontekście finansowania, to między innymi właśnie regionalny fundusz filmowy. Mieliśmy też kilku dużych sponsorów. Jedną z przyczyn było to, że w naturalny sposób jesteśmy produkcją regionalną, śląską. W końcowym etapie produkcji udało się zatem uzyskać dodatkowe środki, dzięki wspieraniu przez instytucje lokalne projektów, które powstają w danym regionie – mają tutaj siedzibę, angażują aktorów, realizują postprodukcję, pożyczają sprzęt itd. Z budżetem jest trochę jak z budową domu. My postawiliśmy sobie dość ambitne zadanie zrobienia filmu w bardzo wysokiej jakości. Śląski Fundusz wsparł nas kwotą około 250 000 zł, więc był to realny wkład. Może nie kluczowy, ale ważący na pewnych kwestiach.

Fundamentem pozostała ta wspólnota inwestorów.

Gdyby nie crowdfunding, to ten film by na pewno nie powstał. Gdyby były mniejsze środki na początku, to by się nie udało. Te 2 miliony złotych pozyskane w 38 dni na pewno przypieczętowały realizację tego projektu. Trzeba również podkreślić i chciałem z tego miejsca podziękować naszym wspaniałym twórcom, współtwórcom, podwykonawcom w różnych pionach, którzy w wielu przypadkach zgodzili się na rozliczenie częściowo w naszych akcjach założycielskich. To było kolejne bardzo istotne źródło finansowania.

RÓJ

Zdjęcia nie były jednak realizowane na Śląsku, ale nad morzem w trudnym terenie, gdzieś w okolicach klifów, a także na otwartym akwenie. Z racji tego, że musieliście tak blisko współpracować z naturą, chciałem Cię spytać o greenfilming, który przy okazji realizacji zdjęć w plenerach wydaje się kwestią dość istotną. Tym bardziej że to zagadnienie jest coraz silniej brane pod uwagę przy ocenie wniosków o dofinansowanie i prawdopodobnie będzie przybierać w Polsce na znaczeniu. Jak to zrównoważenie produkcji pod kątem śladu ekologicznego wyglądało na planie Roju?

To było duże wyzwanie. Można powiedzieć, że nasz film to prawie 100% plenerów, nawet kiedy kręciliśmy we wnętrzach – robiliśmy to w specjalnie zbudowanej osadzie.  Jeśli chodzi o greenfilming, pierwsze dni zdjęciowe to były zdjęcia jeszcze w Jaworznie i w akwenie  „Koparki”. Tam realizowaliśmy bardzo trudne ujęcia podwodne, gdzie nasz aktor Adam Wojciechowski schodził na głębokość aż 7 metrów. Mimo tego, że miał spore doświadczenie, także dla niego było to duże wyzwanie. Już wtedy trochę ingerowaliśmy w naturę, bo mieliśmy specjalistyczną platformę, którą osadziliśmy na dnie tego akwenu. Ona imitowała dno morza w scenach podwodnych.

Schody związane z obsługą pleneru pojawiły się w Orzechowie i w okolicach Ustki, gdzie budowaliśmy osadę na terenie Parku Natura 2000. Tutaj musieliśmy się wykazać bardzo precyzyjnym planem tego, jak zarządzamy przestrzenią, jak budujemy scenografię, żeby tego terenu nie zniszczyć. Chcieliśmy podejść do niego z szacunkiem. Można powiedzieć, że po demontażu scenografii nawet go zrewitalizowaliśmy. Zostawiliśmy naturę w trochę lepszym stanie, niż ją zastaliśmy. Choć paradoksem jest to, że tuż po tym, jak z planu zeszliśmy, to morze zabrało ten klif i tak naprawdę lokacja, na której kręciliśmy, nie wygląda już tak, jak wyglądała.

Wprowadziliśmy oczywiście politykę związaną z ograniczeniem generowania plastiku, czyli chociażby catering w naczyniach wielorazowych. Nasze kostiumy pochodziły w 100 % z recyklingu. Kostiumografka Nina Sakowska w tym się specjalizuje i robi własnoręcznie odzież recyklingową. Udało nam się dać temu wszystkiemu drugie życie po zakończeniu zdjęć, również jeśli chodzi o jakieś elementy drewniane. Niewiele rzeczy zostało potraktowanych jednorazowo. Korzystaliśmy z wielu pożyczonych rekwizytów, które wracały potem do swoich właścicieli.

Wróćmy do kwestii finansowych i dystrybucji filmu, na której zakończymy prawdopodobnie naszą rozmowę. Przejdziemy w pewnym sensie przez cały cykl życia filmu. Opowiedz proszę, jak zamierzacie dotrzeć z Rojem do takiej ilości odbiorców, która pozwoli na osiągnięcie zysku z inwestycji? Film będzie miał premierę online 11 maja. Czy przewidujecie dystrybucję kinową?

Rzeczywiście film premierowo będzie można obejrzeć tylko na naszej platformie www.filmroj.pl w cenie przedsprzedażowej 24,99 zł.

RÓJ

Cena biletu w kinie.

Owszem, cena kinowa z tym jednak założeniem, że za tę kwotę film może zobaczyć więcej niż jedna osoba. Czymś innym jest charakter subskrypcji miesięcznej na wybranej platformie vod, a czymś innym wsparcie tego pojedynczego projektu. Jednak dotarcie bezpośrednio do widzów pozwala im na głosowanie własnymi środkami na niezależnych twórców i na ten konkretny projekt. Uważam też, że to jest po prostu bardzo dobry film, że RÓJ jest jednym z mocniejszych filmów polskich ostatnich lat. Taki wstrząsający dramat ze świetnymi rolami Romy Gąsiorowskiej i Eryka Lubosa, z wysokiej jakości zdjęciami Zuzanny Kernbach. Nawet takie komentarze spotkaliśmy pod teledyskiem do utworu promującego film, singla Kasi Nosowskiej i Natalii Szroeder, że zdjęcia wyglądają jak z Hollywood, więc ta jakość jest wysoka.

Wierzymy, że istnieje widz szukający dobrego kina polskiego, widz zniecierpliwiony ofertą platform streamingowych oraz ich zaskakującymi algorytmami. Przy okazji zafundowania sobie premierowego seansu w domu, bo nigdzie indziej tego filmu nie zobaczy, taka osoba może mieć dodatkowo satysfakcję, że wspiera młodych polskich twórców. Chodzi też o całą branżę i umożliwienie twórcom podejmowania alternatywnej formy realizacji projektów, o jakiej rozmawiamy. Wpisuje się to poniekąd w strategię, która funkcjonuje w ramach PISF-u – żeby kupowanie biletu na dowolny film powodowało pewną cyrkulację tego pieniądza. Te środki mają wracać do artystów i producentów, żeby mogli realizować kolejny projekt. Oglądając jeden tytuł, zapewniamy, że za chwilę pojawi się kolejny.

Jeżeli dobrze Cię rozumiem, macie zamiar kontynuować przygodę z produkcją filmową, wykorzystując tę metodę finansowania. Czy środki, które do was wrócą z dystrybucji, będziecie inwestować w kolejne projekty?

Zdecydowanie tak. Mam nadzieję, że sukces otworzy drogę dla wielu wartościowych projektów. Chcielibyśmy, żeby zostali z nami wszyscy ci, którzy zaufali nam na wstępie. Bo trzeba zaznaczyć, że średnia wpłat wynosiła ok. 6000 zł. To pokazuje, że tych dużych inwestorów było sporo. Sukces spowoduje, że ci, którzy się nie zdecydowali; ci, którzy do tej pory wyłącznie obserwują, być może postawią na nas w przyszłości. To na pewno będzie nasza droga, będziemy realizowali kolejne projekty w podobnym stylu.

Wierzę, że otworzy się pewien mindset. My na pewno będziemy wszystkim dodawali otuchy. To nie musi być nasz mały świat, w którym się zamkniemy, nie chcąc się dzielić wiedzą, wręcz odwrotnie. Na wszystkich konferencjach branżowych staramy się jak najszerzej komunikować to, co się udało. Jest taka anegdotka o Segwayu, o takim jednoosobowym  pojeździe dwukołowym. Założyciel był bardzo zafiksowany na opatentowaniu tych rozwiązań i blokowaniu rynku. No i to spowodowało, że ten rynek w ogóle się nie rozwinął, więc nikt na tych pojazdach nie jeździł. My raczej dążymy do tego, żeby ten crowdfundingowy rynek rósł, bo to spowoduje, że będzie on funkcjonował lepiej.

Każdy widz, który wydaje te 25 zł na bilet, staje się poniekąd inwestorem, staje się poniekąd też współproducentem tego filmu, bo finansuje tę twórczość. Tak trzeba to pojmować, w kategoriach swoistego balansu pomiędzy inwestorami, którzy zainwestowali większe środki wcześniej i chcą je odzyskać, oraz widzami funkcjonującymi w pewnym ekosystemie, gdzie ich wpłata cyrkuluje i wraca w postaci kolejnych atrakcyjnych projektów.

Życzę powodzenia i mam nadzieję, że przekujecie ewentualny sukces ROJU w praktykę długofalowego wspierania obiecujących twórców.

Tomasz Poborca
Tomasz Poborca