Uczyć bawiąc – recenzja filmu „Renfield”

Trzydzieści pięć lat temu Nicholas Cage został pocałowany przez wampira, teraz jego przemiana w Pana Nocy dopełniła się za sprawą Renfielda Chrisa McKaya, najlepszej i najbliższej duchem reinkarnacji klasycznej grozy potworów Universala i Hammera od wielu dekad.

Dziewiętnastowieczny nurt powieści gotyckiej ukształtował współczesne myślenie o grozie. Dracula Brama Stockera, Zagłada domu Usherów Edgara Allana Poe czy Frankenstein Mary Shelley zawładnęły wyobraźnią i przeniosły średniowieczne ludowe baśni i bajania w urbanistyczną rzeczywistość modernistycznego kapitalizmu. Biorąc przykład z tekstów zebranych przez Hansa Christiana Andersena, czy bracia Grimm, które przestrzegały dzieci i dorosłych przed niebezpieczeństwami rozwiązłości, braku empatii czy zapatrzenia we własne korzyści. W latach 30. amerykański Universal de facto skodyfikował wizualną reprezentację tych opowieści na taśmie filmowej, za sprawą swojego legendarnego cyklu Potworów, m.in.: Draculi (1931, reż. Ted Browning i Karl Freund), Frankensteina (1931, reż. James Whale), Mumii (1932, reż. Karl Freund), Niewidzialnego człowieka (1933, reż. James Whale). Powstało pierwsze filmowe uniwersum na kształt tego, jakimi zalewa nas obecnie Hollywood. W kolejnych sequelach bohaterowie się spotykali, ekipa się powiększała, a kreacje Beli Lugosiego jako Hrabiego, Borisa Karloffa jako Potwora Frankensteina i Lona Chaneya jako Wilkołaka na zawsze wpisały się w zbiorową (pod)świadomość.

B-klasowe fantastyczne produkcje z pierwszych lat po przełomie dźwiękowym jednak trącą już myszką, nic więc dziwnego, że kolejni filmowcy i producenci próbują nadać im nowego ducha i trochę przy okazji zarobić. Ostatnie dekady zdominowane zostały przez turbo poważne, by nie powiedzieć nadęte, produkcje o których kilka tygodni po premierze nikt już nie pamiętał. Bo czy: Victor Frankenstein (2015, reż. Paul McGuigan), Mumia (2017, reż. Alex Kurtzman), Wilkołak (2010, reż. Joe Johnston), mówią Wam cokolwiek? Na uwagę zasługiwały tylko dwa projekty: serialowy Dom grozy, który odrzucił metaforyzowanie na rzecz bezwstydnej zabawy w mieszanie ze sobą ikon grozy granych przez charyzmatycznych aktorów (Eva Green, Josh Hartnett, Rory Kinnear, Timothy Dalton) w pięknych strojach oraz pokraczny i traktujący się kuriozalnie poważnie, ale wydany idealnie w czas popularności filmów post #metoo Niewidzialny człowiek Leigha Whannella.

Chris McKay, który analogiczną do twórców Domu grozy zabawę laleczkami odhaczył już przy swoim animowanym LEGO BATMAN: FILM, wspólnie ze scenarzystą Ricka i Morty’ego i Community, Ryanem Ridleyem, stając się filmowcami numer 2137 stawającymi w szranki z wampirzą tematyką, mogli pójść na łatwiznę. Spisać trochę dowcipów od Taiki Waititiego, doprawić gagami ukradzionymi z Wampirów bez zębów, trochę pośmieszkować ze Zmierzchu, dodać morał, że gwałcenie kobiet jest złe i fajrant – pora na CS’a. I oczywiście w tych wszystkich elementów w Renfieldzie nie zabrakło, ale miks ten jest dużo ciekawiej skonstruowany i bardziej wartościowy odżywczo niż możnaby się spodziewać. Podczas gdy w 1992 roku Francis Ford Coppola użył Draculi by opowiedzieć o miłości do kina, McKay i Ridley wykorzystują wielkość kina, jego historie i różne odcienie by tak jak Stoker przed 126 laty przekazać grozę swojemu pokoleniu, zrekonstruować ją na nowe czasy.

Znów głównym bohaterem staje się Renfield, wiktoriański agent nieruchomości, który omamiony wizją „dealu życia” wyruszył niegdyś do Transylwanii pertraktować z owianym złą sławą Hrabią Draculą, a następnie stał się jego sługą. Teraz otrzymujemy swoisty sequel, wariacji tej historii, wszak u Stokera zło oczywiście zostało pokonane. Gdy w Draculi tematem było to jak Władca Śmierci wpływa na umysł i życie młodego kapitalisty, tym razem Renfield ma odcisnąć własne piętno na swoim Panu, a to wszystko za sprawą starej, dobrej, grupowej psychoterapii. Całość zaś dzieje się w kolorowo oświetlonych lokacjach współczesnego Nowego Orleanu.

Klasyczna opowieść przestrzegała, jako się rzekło, przed niebezpieczeństwem bycia napalonym, ulegania pokusie chwilowej przyjemności, czy to cielesnej, czy finansowej bez patrzenia na szersze dobro. W epoce po epidemii HIV, gdy rozwody nie są już obarczone ostracyzmem, seksualne bezpieczeństwo kodowane jest w głowach od małego, a antykoncepcja istnieje, możliwe staje się spojrzenie na jutro. Co gdy już dałxś się zwieść – kiedy powiedzieć stop? Inaczej niż w Niewidzialnym człowieku, który uczył że okropni ludzie są okropni, w Renfieldzie stematyzowana zostaje kwestia wychodzenia z toksycznej relacji, tego jak sobie zdać sprawę z bycia zmanipulowanym, a także stricte chrześcijańskiej idei odpuszczenia grzechów. Jeśli czyniłxś zło nieświadomie i tego żałujesz, to zasługujesz na dobre jutro.

Już otwarcie filmu McKaya, będące niemal deep-fake’owym wmontowaniem twarzy Nicholasów Houlta i Cage’a w ikoniczne sceny z Draculi Teda Browninga i Karla Freunda pokazuje to, jak związanym z X muzą ma być ich tytuł. Tym co może zaskakiwać, a nawet szokować hollywoodzkiego odbiorcę, jest jednak przyjęta konwencja. Otóż dostajemy tu niezwykle rzadki przykład anglojęzycznej azjatyckiej komedii romantycznej akcji w duchu twórczości Takashiego Miike. Ten bardzo szanowany przez naszą redakcję japoński filmowiec wsławił się (poza wyjątkową płodnością w pierwszych latach kariery – w odcinku Projektu Klasyka o roku 2001 aż dwa z jego 7 filmów z tego rocznika znalazły się w opisanym topie!) umiejętnym łączeniem wyjątkowej, często przerysowanej i komiksowej, przemocy z prostymi opowieściami o uczuciach, czego dobrym przykładem jest Pierwsza miłość z 2019 roku [NASZA RECENZJA]. Pod względem kreskówkowej wręcz krwawej jatki, z odcinaniem ludziom głów srebrnymi tacami, wysadzaniem od środka na kawałeczki, czy przebijaniem klatki piersiowej wyrwaną z ich pobratymca nogą na czele. Renfieldowi bliżej w tym aspekcie do wspomnianego już Japończyka, tudzież jego kumów Takashiego Kitano i Siona Sono, niż jakiegokolwiek amerykańskiego kina mainstreamowego, wliczając chwalone za sceny walk Korpo Joe Lyncha i Guns Akimbo Jasona Leia Howdena.

Estetyka Hrabiego, która już w erze wiktoriańskiej jawiła się jako bizarny cosplay przeszłości, teraz już jest zabawnym anachronizmem, można wręcz powiedzieć że potencjalnie memicznym. Nic zatem dziwnego, że twórcy uznali, że nie ma tu takich rekinów, których nie można by przeskoczyć. To już ujawnia się w wyborach obsadowych. Draculą został zatem aktor od dawna nie traktowany poważnie, acz piekielnie charyzmatyczny. Cage w swojej kreacji tworzy swoisty mash up klasycznych przedstawień Władcy Śmierci z szaleństwem i oderwaniem od rzeczywistości wspomnianego w nagłówku Pocałunku wampira. Wspaniale uchwyca psychopatyczno-narcystyczne manipulanctwo swojego bohatera, nawet gdy eksperci od charakteryzacji robią co mogą by pokazać jego jak najbardziej dosłowny rozkład. W aspekcie psychologicznym nie sposób nie dostrzec paralel między postacią Cage’a a niezapomnianym Robertem Mitchumem w Nocy myśliwego Charlesa Laughtona. Oboje kierują się własną moralnością stawiającą ich ponad pozostałymi istotami, lecz mimo przekonania o swej wyjątkowości w momentach próby okazują się bezradni. W tytułowej roli Nicholas Hoult, jasno nawiązujący, chociażby doborem strojów i manieryzmów, do swojej roli i przemiany w serialu Skins, gdzie jego hedonistyczny Tony po wypadku samochodowym w finale pierwszego sezonu przechodzi przemianę moralną.

Chociaż na pierwszy rzut oka Renfield może wydawać się tylko parodiowatą komedyjką, to sprawne połączenie przez twórców humoru, scen walki, społecznego komentarza i hołdu dla kina wampirycznego (i gangsterskiego) czyni z niego jedną z ciekawszych tegorocznych pozycji grozy i najlepszą współczesną reinkarnację gotyckich strachów. Tradycyjna baśń o złu, grzechu i odkupieniu po raz kolejny triumfuje.

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Renfield

Rok: 2023

Kraj produkcji: USA

Reżyseria: Chris McKay

Występują: Nicholas Hoult, Nicolas Cage, Awkwafina i inni

Dystrybucja: UIP

Ocena: 3,5/5

3,5/5