20. Millennium Docs Against Gravity – top 5

Dwudziesta już odsłona festiwalu Millennium Docs Against Gravity znów przyniosła nam dziesiątki dokumentów podejmujących najbardziej gorące kwestie współczesnego świata. Obok filmów o wojnie w Ukrainie i Holocauście, sytuacji kobiet i osób queer, mogliśmy obejrzeć również portrety artystów i artystek, w tym pisarek oraz reżyserów i reżyserek filmowych. Wiele zaprezentowanych pozycji mocno rezonowało wśród publiczności. Oto piątka naszym zdaniem najlepszych tytułów tegorocznej edycji święta kina dokumentalnego.

5. LYNCH/OZ (reż. Alexandre O. Philippe)

Alexandre O. Philippe przyzwyczaił już nas, że jego eseje filmowe okazują się bombonierkami wypełnionymi przepysznymi kinofilskimi łakociami. [Tym razem] wziął się za bary z twórczością Davida Lyncha. Jak sugeruje już tytuł, dorobek Amerykanina zostaje poddany analizie w bardzo konkretnym kontekście. Trzeba bowiem wiedzieć, że będąc pacholęciem, przyszły autor Mulholland Drive zobaczył w telewizji technicolorowe arcydzieło Czarnoksiężnika z krainy Oz (1939). Ów seans był tak doniosłym wydarzeniem w świadomości chłopca z Missouli w stanie Montana, że ten, jak dowodzi Philippe, w każdym swoim filmie pozostawił mini-hołd względem musicalu Metro-Goldwyn-Mayer.

Autor 78/52 do pomocy w argumentacji zaprosił szereg gości. Intuicyjnie jednak nie robi z nich „gadających głów”, lecz serwuje nam ich wypowiedzi z offu, na tle przewijających się fragmentów dzieł Lyncha i innych obrazów, do których się odnoszą. Na liście ekspertów znaleźli się: krytyczka filmowa i podcasterka Amy Nicholson, dokumentalista Rodney Ascher (Pokój 237, Matrix – teorie spiskowe), kultowy reżyser John Waters, a także autorka Zaproszenia i Niszczycielki, Karyn Kusama, duet Justin Benson i Aaron Moorhead (Endless, Spring) oraz David Lowery (Ghost Story, Zielony rycerz. The Green Knight). Szwajcar oddaje każdemu z nich segment, w którym mogą rozwijać ścieżki interpretacyjne na temat związków Lyncha z Czarnoksiężnikiem. W gąszczu odniesień dowiemy się nie tylko o tym, jak autor Zagubionej autostrady z lubością powracał do motywu kotar i czerwonych trzewików, imion postaci, zabiegów narracyjnych czy charakterystycznego nastroju podpatrzonych w obrazie z końca lat 30., ale również o innych twórcach (jak choćby The Archers, Stanley Kubrick, bracia Coen, Martin Scorsese), którzy kodowali w swoich filmach fragmenty przygód Dorotki z Kansas.

Szwajcarski dokumentalista okrasza te dywagacje i interpretacje szeregiem szalenie atrakcyjnych kolaży, za pomocą których dowodzi jak doniosłym dziełem kultury filmowej był Czarnoksiężnik z krainy Oz. Sprawnie podróżujemy zatem przez eksperckie wypowiedzi, a przed naszymi oczami niczym na kolejnych stacjach metra zostają wyświetlone banery, od Kto wrobił Królika Rogera? i anime Hayao Miyazakiego przez giallo Dario Argento (Suspiria) aż po dzieła  Scorsese (Po godzinach i Alicja już tu nie mieszka) i Coppoli (Czas Apokalipsy). Philippe rzecz jasna najwięcej czasu poświęca związkom z filmografią Lyncha, ale zdaje się przypominać innymi przykładami, że autor Głowy do wycierania nie zasymilował musicalu MGM, lecz stał się on mu tak bliski właśnie przez to, że rozlał się po całym kinie amerykańskim (i nie tylko), stając się fundamentem i punktem odniesienia dla kolejnych pokoleń.

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk

4. APOLONIA, APOLONIA (reż. Lea Glob)

Życiorys głównej bohaterki reżyserka Lea Glob wykorzystuje do opowiedzenia historii w jakiejś mierze uniwersalnej: o miejscu kobiet w sztuce, przekłuwaniu patriarchalnego balona, wolności, wstydzie, relacjach, stracie i przemijaniu.

Glob i jej kamera przyglądały się Apolonii Sokół przez dekadę, tworząc pogłębione dzieło długofalowością przypominające pracę czeskiej dokumentalistki, Heleny Třeštíkovej. Czy można nie zostać artystką, kiedy już twoje poczęcie jest rejestrowane przez rodziców na taśmach beta, niczym swoiste dzieło sztuki oddające prozę życia w jej najpiękniejszych momentach i postaci? Spełnienie przynosi malarstwo figuratywne, choć droga do sukcesu, jakkolwiek pojmowanego, jest długa i wyboista. Duńska reżyserka nie zamierza jednak kreślić nudnej, laurkowej biografii i stawiać przedwczesnych pomników. Swoją bohaterkę portretuje między jej upadkami a wzlotami, tak zawodowymi, jak prywatnymi.  

Apolonia studiuje siebie, swoje ciało i rodzinę, a następnie wszystko, co w zasięgu oka, próbując przełożyć to na język malarskiego pędzla. Kobiecość jest jej atutem, ale i przekleństwem. Siłowanie się z nią, przymierzanie do sztywnych społecznych ram często kończy się bezsilnym płaczem. Na upadki nie ma jednak czasu – podszepty twórczej natury nie śpią, walka o zostanie nazwiskiem, wybicie się, ciągle trwa. Ugięcie się pod kompromisami, choć kuszące świętym spokojem, niesie za sobą lawinę kolejnych – a na to nie stać artystki z krwi i kości. Podporą w trudnym czasie jest wiara w sztukę, ale także przyjaźń ukraińskiej aktywistki, Oksany Szaczko. Dla współzałożycielki Femenu Paryż jest nie tylko miejscem rozwijania malarskiego talentu, ale też ucieczką przed patriarchalną opresją, która gonić ją będzie w różnym wymiarze do końca życia. 

Reżyserka w pewnym momencie kieruje kamerę na siebie. Osobista walka, którą toczy, dokłada cegiełkę do uniwersalności tego obrazu. Dwie siłujące się z rzeczywistością kobiety – jedna przed, druga za obiektywem. Jedna poznawana, druga poznająca. Obydwie szukające w artystycznej materii odpowiedzi na najważniejsze pytania. Obydwie postrzegające kobiecość jako warunek konieczny do zmiany społecznych paradygmatów, stawiające ją w centrum twórczych rozważań, pragnące swoimi dziełami oddać kobietom to, co przez stulecia było im zabierane. Ten swoisty dialog za pośrednictwem kamery buduje intymną tkankę siostrzeństwa, terapeutyzując jednocześnie własne traumy i dodając siły, tak uczestniczkom tego spektaklu, jak i widowni.

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

3. SIOSTRZEŃSTWO ŚWIĘTEJ SAUNY (reż. Anna Hints)

Estońska reżyserka Anna Hints w swoim pełnometrażowym debiucie zabiera nas w niezwykłą podróż w głąb kobiecej odwagi i siły, wyrosłej na kompleksach uformowanych przez rodzinę i patriarchalne społeczeństwo oraz doświadczeniach, które mogą wydać się niemal każdej z nas dotkliwie znajome. Wykorzystuje zamkniętą, bezpieczną przestrzeń do przysłuchiwania się intymnym opowieściom swoich bohaterek i obserwowania mocy siostrzeństwa.

Ants Tammik, autor zdjęć do Siostrzeństwa świętej sauny, swoim obiektywem odczarowuje traumatyczny ładunek kanonów piękna. Wślizgując się do dusznego, spowitego półmrokiem pomieszczenia, wydobywa z nagich, kobiecych ciał to, czego nie wybaczyłby im komercyjny świat: fałdy tłuszczu, cellulit, spływającą po pośladkach i nogach krew menstruacyjną, nieogolone włosy łonowe czy piersi w rozmiarze innym niż B z obnażonymi sutkami, symbolem wstydu. Odczarowuje efemeryzm ciała – w jego obiektywnie nabiera ono cech podmiotowości, staje się osobnym bohaterem, którego siła tkwi w naturalności i harmonii z umysłem.

Estońska reżyserka, rozbierając swoje bohaterki, zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie, konfrontuje je z traumami i wygenerowanym kulturowo poczuciem wstydu, przeprowadzając tym samym swoistą grupową, choć jakże kameralną psychoterapię, w której zrozumienie oparte na wspólnym doświadczeniu jest warunkiem zdrowienia. Okładanie mokrymi gałęziami, któremu towarzyszą śpiewy i krzyki kojarzy się z szamańskimi egzorcyzmami, których potrzebujemy wszyscy – zamiast demonów bowiem wypędzane są złe myśli tworzone w dużej mierze przez nas same.

Rytm przeprowadzanych w saunie rozmów przypomina terapeutyczną spowiedź, mającą obmyć nie z grzechu, ale ze sztucznego poczucia winy, uformowanego przez okoliczności. W niespełna dziewięćdziesięciominutowej narracji Hints w bezpretensjonalny sposób demaskuje całe spektrum naszych bolączek. Przygląda się wzorcom piękna (niemal zawsze związanym z wagą) wpajanym nam od dzieciństwa, czasem wprost, czasem w pasywno-agresywny sposób pełny porównań, generujący zamiast konstruktywnego wspierania się podszytą kompleksami rywalizację. Nasłuchuje opowieści o odkrywaniu własnej orientacji seksualnej, ale też stygmatyzacji singielskiego życia i nietaktowności prowokacyjnych pytań wścibskich krewnych i sąsiadów o planowanie potomstwa. Zrywa tabu wokół choroby nowotworowej, dziewictwa postrzeganego jako „skarbu” dla mężczyzny, nazywania części intymnych, czyli wszystkiego, o czym chcielibyśmy rozmawiać, ale często dalej się wstydzimy. Zastanawia się, czy ciężar doświadczeń tak drastycznych jak gwałt i ekstremalna przemoc domowa jest w ogóle możliwy do zrzucenia?

Odżywczość i transcendentność tych scen zadziwia i zachwyca. Odwaga do mierzenia się ze sobą wsparta potęgą siostrzeńskiej wspólnotowości, transferuje siłę na widza. Przede wszystkim jednak zostawia z psychoterapeutycznym przesłaniem, że tylko to, co wypowiedziane, otoczone wsparciem i brakiem oceny, ma szansę zostać uleczone.

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

2. SOLARIS MON AMOUR (reż. Kuba Mikurda)

Solaris Mon Amour, filmowy esej Kuby Mikurdy oparty na powieści Stanisława Lema, a skonstruowany [został] z fragmentów aż 70 dzieł z Wytwórni Filmów Oświatowych. Jak się okazało, 47-minutowy obraz polskiego reżysera skrywa w sobie dużo więcej znaczeń, niż można sądzić po jego rachitycznym metrażu.

Mikurda, jak najbardziej słusznie, podkreśla kolektywność pracy nad Solaris Mon Amour. Za współautorów filmu traktuje montażystkę Laurę Pawelę (działali razem już przy Ucieczce) oraz kompozytora/dźwiękowca Marcina Lenarczyka (m.in. filmy Smoczyńskiej, dokumenty Wolskiego, Cuske czy duetu Niewiera-Rosołowski). Rzeczywiście praca nad skonstruowaniem tej wyjątkowej narracji musiała stanowić wyzwanie; foundfootage’owa pajęczyna została bowiem utkana nie tylko ze wspomnianych fragmentów oświatówek, ale też z kilku kadrów topiącej się taśmy (jak w Personie) oraz w warstwie audialnej z wycinków dwóch słuchowisk Solaris nagranych przez Polskie Radio. Trio brało pod uwagę aż 500 filmów z częściowo już zdigitalizowanego archiwum, liczącego kilka tysięcy sztuk (katalog); w końcu 300 z nich obejrzeli i wybrali wspomniane 70, które we fragmentarycznej formie weszły do finalnej układki.

Widmowość i transowy rytm tego stanu zawieszenia udzielają się zresztą widzom, czarno-biały balet jest piękny (bo fantastycznie realizowano dzieła z WFO), ale i przerażający (bo pewnych spraw nigdy nie cofniemy). Terapeutyczny wymiar Solaris Mon Amour nie daje łatwego ukojenia; prosta skądinąd historia zamienia się w rękach Mikurdy w wehikuł czasu, w którym wedle potrzeby możemy zagubić się w bezmiarze i śnić, jak i uporządkować sobie kilka spraw zanim nie powrócimy z gwiazd.

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk

1. CAŁE TO PIĘKNO I KREW (reż. Laura Poitras)

Abbas Kiarostami powiedział swego czasu, że fotografia jest matką kina, Nan Goldin w latach 70. profetycznie odwróciła to twierdzenie przenosząc zasady X muzy do sztuki tworzenia statycznych klatek. Niczym Jonas Mekas uwieczniała siebie i swoich najbliższych, często w przypadkowych i prywatnych sytuacjach, umiejętnie sprawiając przy tym, że każde z jej dzieł wygląda jak wycinek jakiejś istniejącej i żyjącej rzeczywistości. Nie jest przypadkiem, że źródeł swojej fascynacji tą sztuką upatruje w kinematografii, zwłaszcza Antonioniego (Powiększenie), Larry’ego Clarka (Tulsa), Warhola i Felliniego. Sztandarowym dziełem amerykanki stało się The Ballad of Sexual Dependency, pierwotnie stworzona w formie zmienianego podczas każdego wystawienia pokazu slajdów z jej zdjęciami w jakiś sposób odwołującymi się do genderowego ucisku kobiet i mniejszości seksualnych oraz samego konceptu uczuć i seksu. Przełomowe było zwłaszcza uwiecznienie zdjęć, które wykonywała sama sobie m.in. podczas kuracji po poważnym pobiciu przez swojego byłego partnera oraz w trakcie seksu.

To właśnie prace Goldin, zwłaszcza te zamieszczone w Balladzie… stanowią kluczowy element Całe to piękno i krew, wbrew twierdzeniom promocji tego obrazu skupionej na ostatnim, aktywistycznym okresie jej życia. W minionej dekadzie artystka stała się twarzą walki z amerykańskim kryzysem opioidowym, nie bojąc się z nazwiska wskazać jego winowajców – potężną rodzinę Sacklerów. 

Amerykańska reżyserka [Laura Poitras] już przy Citizenfour pokazała swój wielki talent do otwierania swoich rozmówców na tematy, o których niekoniecznie chcieli wcześniej opowiadać. Teraz jednak uzupełnia swój warsztat o drugą cechę, być może jeszcze ważniejszą – umiejętność skrycia się. Przez cały czas trwania filmu niemal nie słyszymy słów reżyserki, całą narrację oferuje sama Goldin oraz nieliczni goście, ważne osoby dla opowieści o opioidach. 

Największą treścią i wartością Całe to piękno i krew staje się dzięki temu niezwykle intymną opowieścią samej Goldin o własnym życiu. Kobieta, która całe swoje życie osnuła wokół walki z mnogimi tabu, niezwykle konserwatywnego wszak, społeczeństwa USA, na planie postanowiła opowiedzieć całą nagą prawdę. Widzowie zabrani zostają na ponad dwugodzinną podróż przez cienie i traumy Ameryki, zarówno te ukryte w półcieniach zamkniętych przed sąsiadami mieszkań, jak i te widowiskowe jak systemowe prześladowanie kultury queer, czy epidemia AIDS. Przyjęcie soczewki intymnej niemalże spowiedzi i bardzo osobistej perspektywy zmienia jednocześnie wydźwięk całości. Światło skupione zostaje na jednostce, jej uczuciach, wątpliwościach, sztuce i przemianach, jakie w Goldin zachodziły w reakcji na zastaną rzeczywistość. Z drugiej strony, zapewne dzięki charyzmie i emocjonalnej szczerości protagonistki, całość ani na chwilę nie wchodzi w (tak częste dla biograficznego dokumentu) ruchome piaski wiernopoddańczej laurki.

Marcin Prymas
Marcin Prymas