Estońska reżyserka Anna Hints w swoim pełnometrażowym debiucie, Siostrzeństwo świętej sauny, zabiera nas w niezwykłą podróż w głąb kobiecej odwagi i siły, wyrosłej na kompleksach uformowanych przez rodzinę i patriarchalne społeczeństwo oraz doświadczeniach, które mogą wydać się niemal każdej z nas dotkliwie znajome. Niczym Rayhana Obermeyer w Nadal kryję się z paleniem (2016) wykorzystuje zamkniętą, bezpieczną przestrzeń do przysłuchiwania się intymnym opowieściom swoich bohaterek i obserwowania mocy siostrzeństwa.
W Brainwashed: seks, kamera, władza [2022; NASZA RECENZJA], wykładzie będącym wiwisekcją wizualnego języka kina, Nina Menkes przyglądała się między innymi roli światła jako narzędzia kontroli wizerunku kobiet, mającego nadać ich skórze efekt nieskazitelność i wiecznej młodości, czyli tzw. flawless, będącego bliżej plastikowego filtra z Photoshopa niż żywej tkanki ludzkiego ciała. Mit doskonałości trawi współczesny świat niczym rak, zmuszając do retuszowania najdrobniejszych znamion, zdejmujących z człowieka oznaki jego przemijalności. Namacalność codziennego życia ustąpiła miejsca wiecznej stylizacji, stawiając filozoficzne pytanie o to, gdzie leży prawda o nas samych. Na ile dążenie do perfekcji, tworzenia wizerunku idealnego „ja” jest formą rozrywki, a na ile narzuconą przez kapitalizm maską, nadającą nam cechy produktu do sprzedania, czyli zdobywania potwierdzających naszą wartość polubień w serwisach społecznościowych? Ants Tammik, autor zdjęć do Siostrzeństwa świętej sauny, swoim obiektywem odczarowuje traumatyczny ładunek kanonów piękna. Wślizgując się do dusznego, spowitego półmrokiem pomieszczenia, wydobywa z nagich, kobiecych ciał to, czego nie wybaczyłby im komercyjny świat: fałdy tłuszczu, cellulit, spływającą po pośladkach i nogach krew menstruacyjną, nieogolone włosy łonowe czy piersi w rozmiarze innym niż B z obnażonymi sutkami, symbolem wstydu. Odczarowuje efemeryzm ciała – w jego obiektywnie nabiera ono cech podmiotowości, staje się osobnym bohaterem, którego siła tkwi w naturalności i harmonii z umysłem, niczym w pracach polskiej rzeźbiarki i graficzki, Aliny Szapocznikow: „Jestem przekonana, że wśród wszystkich przejawów nietrwałości ciało ludzkie jest najwrażliwszym, jedynym źródłem wszelkiej radości, wszelkiego bólu i wszelkiej prawdy, a to z powodu swej ontologicznej nędzy tak samo nieuniknionej jak – w płaszczyźnie świadomości – zupełnie nie do przyjęcia”. Jednocześnie ograniczając ujęcia do detalu, nierzadko z pominięciem twarzy, nie tyle chroni tożsamość bohaterek, ile nadaje opowieści uniwersalnego ładunku. Tym samym dekonstruuje wspominane przez Menkes patriarchalne metody kadrowania, na siłę seksualizujące ciało – ramy obrazu mają ukazywać organiczność tkanki, a nie stanowić przyjemną pożywką dla męskiego oka.
„Ciało i umysł muszą działać razem, albo nie działają w ogóle” – mówił August Hill, bohater Oz (1997-2003) kultowego serialu Toma Fontany, w jednym ze swoich znakomitych monologów (odcinek To Your Health). Dla kobiet nie jest to prawda objawiona. Dorastamy w opresyjnej kulturze kultu piękna, przekonane, że fizyczność jest jedynym źródłem naszej wartości, w wyniku czego jej obszar nie współgra z warstwą psychiczną i skutkuje autoagresją o różnym kierunku i sile. Narodziny samoświadomości i akceptacji tego, co przeciwstawne normom, wymaga czasu, zbierania doświadczeń, a często po prostu także psychoterapii. Bohaterki dokumentu Anny Hints żartują, że dopiero po czterdziestce pozwoliły sobie na luksus samoakceptacji, ale coś w tym jest: to właśnie wtedy lęki zaczynają samoistnie rozbijać się o rzeczywistość, pozostawiając żal nad latami straconymi na przejmowanie się opiniami i uwagami innych ludzi. Ruch ciałopozytywności pozwolił kobietom złapać nieco oddechu, zmniejszyć, a może całkowicie zredukować nienawiść do prawdziwego, czyli niedoskonałego według społecznych wytycznych „ja”. Stanowi jednak dopiero pierwszy krok do zdrowienia w kontekście globalnym, do odzyskania tego, co stuleciami rabował patriarchat, traktując kobiety jako ozdobę męskiego świata, przycinaną latami do rozmiaru zero. Estońska reżyserka, rozbierając swoje bohaterki, zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie, konfrontuje je z traumami i wygenerowanym kulturowo poczuciem wstydu, przeprowadzając tym samym swoistą grupową, choć jakże kameralną psychoterapię, w której zrozumienie oparte na wspólnym doświadczeniu jest warunkiem zdrowienia. Okładanie mokrymi gałęziami, któremu towarzyszą śpiewy i krzyki kojarzy się z szamańskimi egzorcyzmami, których potrzebujemy wszyscy – zamiast demonów bowiem wypędzane są złe myśli tworzone w dużej mierze przez nas same.
Rytm przeprowadzanych w saunie rozmów przypomina terapeutyczną spowiedź, mającą obmyć nie z grzechu, ale ze sztucznego poczucia winy, uformowanego przez okoliczności. W niespełna dziewięćdziesięciominutowej narracji Hints w bezpretensjonalny sposób demaskuje całe spektrum naszych bolączek. Przygląda się wzorcom piękna (niemal zawsze związanym z wagą) wpajanym nam od dzieciństwa, czasem wprost, czasem w pasywno-agresywny sposób pełny porównań, generujący zamiast konstruktywnego wspierania się podszytą kompleksami rywalizację. Nasłuchuje opowieści o odkrywaniu własnej orientacji seksualnej, ale też stygmatyzacji singielskiego życia i nietaktowności prowokacyjnych pytań wścibskich krewnych i sąsiadów o planowanie potomstwa. Zrywa tabu wokół choroby nowotworowej, dziewictwa postrzeganego jako „skarbu” dla mężczyzny, nazywania części intymnych, czyli wszystkiego, o czym chcielibyśmy rozmawiać, ale często dalej się wstydzimy. Zastanawia się, czy ciężar doświadczeń tak drastycznych jak gwałt i ekstremalna przemoc domowa jest w ogóle możliwy do zrzucenia?
Zaczepne nawiązanie w tytule tekstu do dokumentalnego arcydzieła Laury Poitras Całe to piękno i krew [NASZA RECENZJA], którego polska premiera również miała miejsce w trakcie 20. edycji festiwalu Millennium Docs Against Gravity, nie stanowi jedynie stylistycznego zabiegu. Te dwa obrazy mają bowiem znaczącą, wspólną płaszczyznę – obydwa oddają hołd pięknu codzienności, pozbawionemu wymuszonej pozy. Tak jak Nancy „Nan” Goldin swoimi zdjęciami dokonywała bezpretensjonalnej, autentycznej wiwisekcji życia queerowej społeczności Nowego Jorku przełomu lat 70. i 80., tak Hints nie próbuje upiększać obserwowanego świata. W naturalistyczny, reporterski sposób oddaje go 1:1, idąc nawet o krok dalej, bo obnażając to, co stanowi tabu. Nie romantyzuje przy tym ciała, nie rezerwuje bliskości dla kobiet w jednym rozmiarze, wieku i orientacji seksualnej. Rozlewająca się po ekranie różnorodność sama w sobie ma ładunek leczniczy – piękno tkwi w inności, a nie dopasowaniu się do wyimaginowanych, społecznych szablonów.
Estońska dymna sauna to miejsce wyjątkowe, nie tylko z racji wpisania na Reprezentatywną Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego Ludzkości UNESCO. Portretowane detalami i półmrokiem ciała, oblepione potem i wspomnieniami, po swoistym rytuale oczyszczenia tyleż fizycznego, co psychicznego i emocjonalnego, ciągle obleczone nagością, zanurzają się w bujność wiosennej zieleni traw, symbolizującej narodziny wewnętrznej wolności i harmonii. Odżywczość i transcendentność tych scen zadziwia i zachwyca. Odwaga do mierzenia się ze sobą wsparta potęgą siostrzeńskiej wspólnotowości, transferuje siłę na widza. Przede wszystkim jednak zostawia z psychoterapeutycznym przesłaniem, że tylko to, co wypowiedziane, otoczone wsparciem i brakiem oceny, ma szansę zostać uleczone.
Siostrzeństwo świętej sauny
Tytuł oryginalny: Savvusanna sõsarad
Rok: 2023
Kraj produkcji: Estonia, Francja, Islandia
Reżyseria: Anna Hints
Ocena: 4/5