Podróż przez Islandię z wystrojonymi zwłokami matki na tylnym siedzeniu? Czemu nie? Nie takie absurdy kino, zwłaszcza nordyckie, znosiło. Szczególnie jeśli rodzicielka, mimo niskiej temperatury ciała, od czasu do czasu rzuci kąśliwą uwagą. Hilmar Oddsson zaprasza nas w niezwykłą wyprawę, nie tyle po pięknej wyspie i jej osobliwych mieszkańcach, ile po lekko zdeptanym męskim umyśle, dla którego nie jest za późno na odzyskanie autonomii.
Zanim jednak Jón (Þröstur Leó Gunnarsson) nałoży mamie makijaż, zapakuje do samochodu i razem z psem o wymownym imieniu Breżniew wyruszy w drogę, żeby spełnić ostatnią wolę kobiety, czyli zdjęcie na tle wodospadu, przyjrzymy się dynamice rodzinnych relacji. Oto w domu pośrodku niczego dwójka zatopionych w rutynie niczym owady w bursztynie ludzi wiedzie żywot odmierzony wschodami i zachodami słońca, długością włóczki potrzebnej do wykończenia swetrów i kolekcją analogowych audycji, jedynego dowodu żywotności (oprócz merdającego ogonem czworonoga) krajobrazu. Matka póki co siedzi jeszcze z boku i wbija szpileczki w uszy syna równie celnie jak celnie trafia drutami w kolejne oczka przędzy, w końcu to perfekcjonistka w każdym calu. Choć wydziergane w firmie rodzinnej elementy garderoby, jedyne źródło utrzymania, cieszą się popytem, ich produkcja w niczym nie przypomina duńskiego hygge – wygląda bardziej jak kara za grzechy, wpychanie pod górę syzyfowego głazu z nadzieją, że w końcu sam się stoczy, niszcząc przy okazji wszystko po drodze. Czyli w sumie życie. Islandia czy Polska, jeden Breżniew.
Stała się jednak tragedia, matka odeszła, a Jón, zajmujący się także fotografią, postanawia zrobić jej ostatnie zdjęcie na tle wspomnianego wodospadu, takie jakie miała także jego babcia – tradycja musi w końcu zostać zachowana. Mężczyzna nie ma też nic lepszego do roboty, a samotne pozostanie na pustkowiu, bez żywej, nawet złośliwej duszy, wydaje się być zgrozą zdecydowanie większą niż interakcje ze światem. A że jego kompetencje społeczne, po latach spędzonych w odosobnieniu z rodzicielką obrosły szorstkością, każdą napotkaną osobę – a będzie ich cały korowód – wita chłodnym, sceptycznym spojrzeniem i zdawkowymi, niezręcznymi kwestiami. Matka w końcu ciągle siedzi z tyłu, pilnuje syna i co jakiś czas strofuje, że jest za mało stanowczy i ta dziewczyna – ta, której imienia jeszcze nie znamy, ale wiemy, że wypełnia każdą myśl mężczyzny, i tak by go zostawiła. Cóż, matka, nawet martwa, dalej jest matką.
Film Oddssona, ubrany w monochromatyczną, podbijającą wisielczy humor kliszę Óttara Guðnasona, jak na czarną komedię przystało, częściej przynosi gorycz, niż rozpala dopaminergiczne neurony. Jón nie jest na szczęście tak zgorzkniałym gburem jak nasz Adaś Miauczyński, ale podobnie jak on żyje w czasie przeszłym, wypatrując kolejnych majaków swojej utraconej miłości z młodzieńczych lat jako jedynego dowodu na własne istnienie. Jednocześnie jego odklejone od rzeczywistości ego pozwala karmić urojenie, że kobieta ciągle gdzieś na niego czeka. Zrzucanie winy za tę kondycję psychiczną na matkę jest trochę uzasadnione, a trochę wygodne, zwalnia w końcu z odpowiedzialności. Do tanga jednak zawsze trzeba dwojga. Toksyczność rodziców, kontrolujący życie także swoich dorosłych pociech, kończy się przecież tam, gdzie zaczyna bunt „podwładnych” – inercja zamienia w działanie, a wypełnianie narzuconej misji zastępuje samodzielne decydowanie o sobie, wbrew oczekiwaniom otoczenia.
Islandzki reżyser nie ma dla nas może zbyt optymistycznej diagnozy. Stawia na prosty realizm (mimo oblekania go elementami magicznymi) – namacalny i wiarygodny, a przez to bardziej cenny niż przesłodzone, nieprzystające do rzeczywistości banialuki. Przyzwyczajenie do życia w systemie nakazów i zakazów, uzupełniające się z temperamentem, będzie niemal zawsze potrzebowało zewnętrznego kompasu. Można jednak od czasu do czasu pozwolić sobie na schowanie go do kieszeni i nawet w świecie wyglądającym jak zbiór wrogich i niezrozumiałych równań, odnaleźć swoje miejsce, a może też pstryknąć analogowy autoportret z kimś, kto nam pomógł – mimo że chwilę wcześniej pokazaliśmy mu zęby.
Matka siedzi z tyłu
Tytuł oryginalny: Á ferð með mömmu
Rok: 2022
Kraj produkcji: Islandia, Estonia
Reżyseria: Hilmar Oddsson
Występują: Þröstur Leó Gunnarsson, Kristbjörg Kjeld, Hera Hilmar, Tómas Lemarquis
Dystrybucja: Aurora Films
Ocena: 3,5/5