Last Living Souls – recenzja filmu „Joyland”

Wbrew optymistycznemu tytułowi w pierwszym filmie Saima Sadiqa nie znajdziemy zbyt wiele radości. Joyland to pesymistyczne studium pragnień i nadziei tonących w patriarchalnej zgniliźnie Pakistanu. Mający polską premierę w Konkursie Debiutów Reżyserskich na festiwalu Camerimage, a światową w sekcji Un Certain Regard w Cannes, w swojej ojczyźnie, z racji transpłciowej bohaterki, początkowo wpisany był na czarną listę. Ostatecznie zakaz wyświetlania utrzymany został tylko w prowincji Pendżab, gdzie rozgrywa się akcja filmu.

Pakistański reżyser już pierwszymi scenami dobitnie kreśli rzeczywistość bohaterów. Zagląda do dusznego, wielopokoleniowego domu rządzonego twardą ręką nestora, Amanullaha (Salmaan Peerzada), któremu choroba, przykuwająca do wózka inwalidzkiego, nie przeszkadza w wydawaniu wszystkim dookoła rozkazów. Jego najstarszemu synowi właśnie urodziło się dziecko – niestety nie wyczekiwany chłopiec, a czwarta dziewczynka – czy może być większy zawód? Drugi syn, Haider (Ali Junejo), jeszcze bardziej odbiega od oczekiwań: choć poczciwy i uczciwy, nie umie ani znaleźć posady, ani zabić kozła na wesele, a co najgorsze jego związek pozostaje bezdzietny. Zaś synowa, Mumtaz (Rasti Farooq), kala dobre imię rodziny… pracą, na zachowaniu której zależało jej przed zawarciem kontraktowego małżeństwa. Etat wizażystki w salonie piękności to dla niej nie tylko źródło dochodu, ale przede wszystkim możliwość rozwoju i własny kawałek podłogi w świecie, w którym trudno mieć coś naprawdę swojego, szczególnie jeśli jest się kobietą. Pojawienie się dziecka oznaczałoby konieczność kompletnego wpasowania się w patriarchalny model, wrośnięcie w mury śmierdzącego stęchlizną mieszkania, wystawienie 24 godziny na dobę na krytyczne oko i słowo teścia. Na samą myśl o tym zaczyna brakować oddechu.

W uporządkowane, pełne szacunku, choć pozbawione żaru życie małżeństwa wkracza postać – wydawać by się mogło – z innego świata, czyli transpłciowa performerka Biba (Alina Khan), w której zespole, jako początkujący tancerz, niespodziewanie zatrudnia się Haider, utrzymując z wiadomych względów nowe zajęcie w tajemnicy przed konserwatywną rodziną. Początkowa finansowa motywacja szybko zmienia się w fascynację queerową artystką: zadziorną, pewną swego, nielubiącą kompromisów. Determinacja Biby do walki o siebie w takich warunkach elektryzuje i uwodzi. Ale to cielesność jest tym, co wabi Haidera najbardziej, dając podejrzenia co do homoseksualnej natury mężczyzny, dla którego romans ze zbierającą na pełną korektę płci kobietą jest pomostem do tego, czego naprawdę pożąda, a czego nigdy nie będzie mógł mieć.

Debiut Sadiqa nie jest łatwy w ocenie. Czuć w nim brak doświadczenia, który pomógłby w amortyzacji czy eliminacji błędów. Prowadzenie historii, również montażem, pozostawia sporo, a może nawet za dużo do życzenia. Te potknięcia równoważy jednak przede wszystkim konstrukcja postaci i otoczenia. Dla reżysera Pakistan jest w końcu osobnym, równoprawnym bohaterem opowieści, wyznaczającym jej trajektorię. Tutaj ściany dusznych kamienic mają uszy, każdy wie wszystko o każdym, a przynajmniej tak mu się wydaje. Zaciskająca się coraz ciaśniej pętla nakazów i zakazów odbiera witalność i nadzieję na życie w zgodzie ze sobą; jest niczym wielka czarna chmura wisząca nie tylko nad naszym miłosnym trójkątem, ale i całą społecznością, kopiującą podświadomie opresyjne wzorce.

Niezaprzeczalnie najbardziej interesującą postacią fabuły jest Mumtaz, wychodząca powoli z tła, roli „tylko” żony, ozdoby dla swojego męża, do bohaterki pierwszego planu, do końca walczącej o zachowanie osobistej wolności. Grająca ją Rasti Farooq lśni na tle obsady, zostawiając nas z kobietą w kiełkującym kryzysie, stopniowo przeistaczającym się w tsunami. Niestety spora część aktorów to artyści mający niewielki dorobek bądź debiutanci, jak wcielający się w główne role Ali Junejo i Alina Khan. Brak warsztatu i naturalnego talentu nie pozwala wybrzmieć potencjałowi ich postaci, pozostawiając niedosyt. Dużo lepiej od nich radzi sobie drugi plan: ojciec, brat, bratowa, a nawet sąsiadka, drobiazgami nadając swoim bohaterom mięsistości i charakterności.

Sadiq niczym Nadav Lapid nie boi się wymierzać ostrych policzków swojej ojczyźnie. Rękę podnosi na największe świętości, odsłaniając liczne brudy chowane pod dywanem. Toksyczną męskość dekonstruuje warstwa po warstwie, tworząc jednocześnie wielowymiarowy portret kobiecości, będący z jednej strony hołdem złożonym jej sile, z drugiej gorzkim obrazem piękna i ciepła zniszczonego przez przemocową strukturę. Postacią Biby podważa bezwzględność konstruktu płci biologicznej, atrybutu niekwestionowanego przez tradycjonalistyczne systemy. Oddaje kobietom wybór, skrobiąc fasadę jednego z ulubionych bastionów patriarchatu: macierzyństwa postrzeganego jako jedyny cel w życiu, wyznaczający wartość i miejsce na świecie. Przygląda się także obszarowi w skostniałych społecznościach całkowicie pomijanemu – zdrowiu psychicznemu oraz stygmie związanej z mówieniem o swoich problemach.

Męskość w Joyland ma kształt trawiącej organizm toksyny, złożonej w głównej mierze z kompleksów wyrosłych na konstrukcie niemożliwych do spełniania w nieskończoność oczekiwań, które skutkują albo poddańczą inercją, albo replikacją przemocowych zachowań. Może karty już dawno zostały rozdane, walka z systemem to walka z wiatrakami, a z determinizmem można tylko przegrać. Sadiq, unikający jak ognia sentymentalnych bzdur, nawet wątek romantyczny utrzymuje w szorstkiej tonacji, upatrując w nim raczej gry potrzeb niż materiału na prawdziwą miłość. A może jest zmęczony tak samo jak jego bohaterowie i nie ma siły na bajki o lepszym świecie. Suma summarum jego debiut to przygnębiająca opowieść o trzech wykluczonych jednostkach, z góry skazanych na przegraną, które na własnych zasadach mogłyby żyć tylko w innym świecie.

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

Joyland
Tytuł oryginalny:
Joyland

Rok: 2022

Kraj produkcji: Pakistan

Reżyseria: Saim Sadiq

Występują:
Ali Junejo, Rasti Farooq, Alina Khan, Salmaan Peerzada

Ocena: 3,5/5

3,5/5