Don’t You (Forget About Me) – recenzja serialu „Sex Education”

21 września 2023 roku dla miłośników brytyjskiego serialu Sex Education był z pewnością dniem budzącym sprzeczne uczucia. Euforii z powodu premiery czwartego sezonu towarzyszył w jakiejś mierze smutek związany z niedawnym ogłoszeniem końca produkcji tytułu. Czy zamiast płakać, powinniśmy podziękować twórcom za uratowanie nas przed kolejnym tasiemcem odcinającym kupony od własnej sławy? Bez względu na to, czy jesteście psychofanami perypetii bohaterów z Moordale, czy reagujecie na nich wzruszeniem ramion, dziełu dramatopisarki i scenarzystki, Laurie Nunn, nie można odmówić narracyjnej lekkości i zgrabności w łączeniu ducha czasu z uniwersaliami ludzkiej natury oraz stworzenia postaci, o które „warto walczyć”.

Choć Sex Education nigdy nie można było zarzucić braku inkluzywności i wrażliwości na palące problemy społeczne, ostatni sezon przypomina nieco acidowy trip, który dla myślących inaczej będzie wyglądać niczym propaganda poprawności politycznej lub mokry sen zasługującego na chłostę lewaka, dla reszty zaś jak świat, o którym marzymy: gdzie każda osoba, bez względu na naturę swojej odmienności, może czuć się bezpiecznie. W nowej szkole, do której przeniesiona zostaje część bohaterów, nie ma tematów tabu, jest za to silent disco i urocza pasieka w służbie ratowania planety. Złą sławą okryć się można za… używanie papieru zamiast tabletów, niesegregowanie odpadów czy plotkowanie. O homofobii, rasizmie i innych rozpalających tradycjonalistów „fobiach” nikt już dawno nie słyszał. Czy tu w ogóle można – i wypada – mieć jakieś zmartwienia? Na pierwszy rzut oka seksualna poradnia Otisa wydaje się być zatem zupełnie niepotrzebna – uczniowie żyją w oświeceniu do tej pory dostępnym jedynie sędziwym mędrcom, a na autoreklamującego się (papierowymi!) ulotkami młodego terapeutę reagują pełnymi politowania spojrzeniami. Jak też się zaraz okaże, edukacyjny przybytek ma już swoją seksuolożkę – Sarę „O” (Thaddea Graham) – postać, trzeba przyznać, intrygującą, budzącą ambiwalentne odczucia i paradoksalnie z czasem zaczynająca udzielać porad samemu Otisowi zagubionemu w relacji z Maeve (Emma Mackey), która miała być spełnieniem marzeń, a ugrzęzła na polu wygórowanych oczekiwań. Okazuje się też, że w tej bajce pełnej tęczy i jednorożców, nie tylko uczniowie starego liceum w Moordale mają problemy, których nie są w stanie wyleczyć ani zajęcia z jogi, ani latające dookoła szczęśliwe pszczoły.

Tak jak w poprzednich sezonach, nie chodzi tutaj o brawurowe punkty zwrotne, a o zmiany w postrzeganiu siebie i świata. Eric (Ncuti Gatwa) próbuje pogodzić swoją orientację seksualną z ciasnymi ramami religijnej społeczności, w której się wychował, zaś jego były partner Adam (Connor Swindells) – znaleźć wspólny język z despotycznym ojcem. Aimee (Aimee Lou Wood) kontynuuje swoją podróż do psychicznej rekonwalescencji po napastowaniu seksualnym, a w zaleczeniu traumy i ponownym otwarciu się na intymne doświadczenia pomaga jej sztuka, a konkretnie fotografia. Otis (Asa Butterfield) wiernie czeka na rozwijającą swój pisarski talent w Stanach Zjednoczonych Maeve (Emma Mackey), ona zaś mierzy się ze swoim największym wrogiem – wewnętrznym krytykiem i niskim poczuciem własnej wartości wynikającym z dorastania w patologicznej rodzinie. Jej wymuszony, przyspieszony powrót z jednej strony da szansę na eksplorację tłamszonego latami wzajemnego uczucia, z drugiej – postawi tę dwójkę przed pytaniem, czy to rzeczywiście czas nie był odpowiedni, czy jednak osoba. Wątek niebinarnych Cal (Dua Saleh) rozwinął się w kierunku korekty płci i towarzyszącemu jej zagubieniu, niezrozumieniu, ale także aspektowi finansowemu stanowiącemu często poważną barierę w procesie walki o siebie. Mamy także transpłciową parę: Abbi (Anthony Lexa) i Romana (Felix Mufti), mierzącą się z typowymi związkowymi problemami, które staną się kartą przetargową w walce między „O” a Otisem o status jednego i prawilnego szkolnego terapeuty.

Pod względem struktury i proporcji wątków czwarty sezon wypada niestety najsłabiej. Historie części bohaterów, choć słuszne koncepcyjnie, rozbijają się o brak czasu na porządną eksplorację. Najbardziej na tym cierpią Cal, borykając_ się z depresją i myślami samobójczymi, kwestiami dotykającym coraz więcej nastolatków LGBT+, nieotrzymujących odpowiedniego wsparcia ze strony otoczenia. Podobnie powierzchownie potraktowano doświadczania przemocy w związku w przypadku Viv (Chinenye Ezeudu) czy potencjalną chorobę nowotworową u Jacksona (Kedar Williams-Stirling). Walka o godność marginalizowanych grup przybiera miejscami kształt szkolnej inscenizacji, w której tłum przytakuje co do słuszności argumentów, choć jeszcze przed chwilą sam był częścią problemu, ignorując koleżanki i kolegów z trudnościami psychoruchowymi. Kłopoty niektórych postaci rozwiązują się zbyt szybko i pomyślnie, przez co sprawiają wrażenie naskórkowych zapchajdziur. Za dużo tu fake dramy i chaosu, które zdecydowanie można było wykorzystać czasowo na coś bardziej wartościowego, a mniej efekciarskiego i „wannabe cool”. Twórcy zapomnieli o zasadzie less is more, a szkoda, bo poprzednie sezony miały do zaoferowania ciekawsze i bardziej pogłębione portrety psychologiczne.

Oddać jednak należy cesarzowi, co cesarskie. Reprezentacja poszczególnych grup społecznych nie ma tu tylko wymiaru koncepcyjnego – twórcy zadbali o to, żeby postaci transpłciowe grane były faktycznie przez osoby queerowe, co jest odpowiedzią na toczący się od lat dyskurs związany z powszechnym angażowaniem do ról lesbijek i gejów aktorek i aktorów heteroseksulanych tylko ze względu na ich nazwiska, odbierając tym samym szansę artystom LGBT+ na rozwój kariery, a także właściwą, godną reprezentację tęczowej społeczności. Ta sama kwestia dotyczy bohaterów z niepełnosprawnością: znanego z poprzednich lat Isaaca gra poruszający się na wózku George Robinson. Do obsady na finiszu dołączyła także niesłysząca aktorka Alexandra James, wcielając się w postać Aishy, dziewczyny z jednej strony silnej i świadomej swojej wartości, z drugiej uznającej, że domaganie się lepszych warunków ze względu na swoją niepełnosprawność jest niepotrzebnym kłopotaniem zdrowego otoczenia. Zaszczepianie na ekran inkluzywności oczywiście czasami wygląda sztucznie, ale i tak Sex Education radzi sobie z tym tematem nieporównywalnie lepiej niż Słowo na L: Generacja Q, czyli kontynuacja słynnego Słowa na L czy I tak po prostu…, opowiadający o dalszych losach bohaterek kultowej produkcji Seks w wielkim mieście. Być może tę lekkość zawdzięczamy budowaniu postaci wokół głównego, tytułowego tematu seksu. Dzięki temu do minimum udało się zredukować wrażenie doklejania kogoś na siłę tylko w celu odhaczenia pożądanych przez progresywne środowiska kwestii, żeby za chwilę wrócić do głównych, pozostających w szeroko rozumianym kanonie bohaterów. W brytyjskiej produkcji różnorodność nie jest zatem okazjonalną ozdobą, a bohaterem samym w sobie. Postaci kobiece nie są na siłę seksualizowane, skrojone pod jeden, forsowany przez media głównego nurtu rozmiar i wizerunek, a reprezentantom płci męskiej pozwolono zastąpić bagaż toksycznej męskości kolorowymi ubraniami, biżuterią czy makijażem.

Na finałowy sezon, którego w głównej mierze dotyczy ten tekst, nie można jednak patrzeć inaczej niż na część kilkuletniego projektu, konsekwentnego w swoich założeniach, stanowiącego pewnego rodzaju fenomen, który uniwersalną tematyką, bohaterami, ładunkiem szczerości i uchwyceniem ducha czasu zjednał sobie nie tylko serca wiernej publiki, ale także uznanie krytyków, zaś wielu młodym osobom aktorskim otworzył drzwi do kariery. Ostatnie osiem odcinków pod kątem credo kontynuują zatem tradycję poprzedników. Wynika z niego stara prawda, że o swoich potrzebach i problemach po prostu trzeba rozmawiać. Że uważność na zachowania innych, empatia i zrozumienie są nam potrzebne dużo bardziej niż wystudiowane pozy. I choć prowadzona przez nastolatków poradnia może z boku wyglądać dość zabawnie, to jest niczym innym jak zaszczepianiem możliwie najwcześniej umiejętności komunikacyjnych. Nowe miejsce akcji serialu może i wygląda jak oblany nadmiernym lukrem pączek nieprzystający do brudnej rzeczywistości, ale czasem miło jest ulec iluzji, że świat rzeczywiście mógłby tak wyglądać – bez ciągłego oceniania, zawiści, egoizmu, tłumaczenia się ze swojej odmienności, cokolwiek miałoby ją definiować. Pod kątem propagowania zdrowia psychicznego to wciąż produkcja, która dała nam najwięcej i z którą konkurować może tylko norweski SKAM, stworzony także przez kobietę, Julie Andem. Pozostaje mi życzyć głównie sobie, ale także i Wam więcej takich perełek, ubierających tematyczne ciężary w narracyjną lekkość, wybrzmiewających myślą, że bez względu na to, ile mamy lat, czasem wszystko, czego potrzebujemy, to bycie zauważonym i wysłuchanym.

Wystawiona ocena dotyczy całej serii, natomiast jej zrecenzowanie zajęłoby proporcjonalnie cztery razy więcej miejsca, a tego nie chcę robić ani Wam, ani sobie. Myślę, że zdecydowanie lepszą formą spędzenia czasu jest dokończenie (lub w ogóle rozpoczęcie!) czwartego sezonu bądź rewatch ulubionych odcinków.

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

Sex Education
Tytuł oryginalny:
Sex Education

Rok: 2019-2023

Kraj produkcji: Wielka Brytania

Reżyseria: Laurie Nunn

Występują: Gillian Anderson, Asa Butterfield, Ncuti Gatwa, Emma Mackey, Aimee Lou Wood

Dystrybucja: Netflix

Ocena: 4,5/5

4,5/5