Ostatnie takie wakacje – recenzja filmu „I co dalej?” – American Film Festival 2023

Na festiwalach w Wenecji, Londynie czy Amsterdamie, a ostatnio podczas American Film Festival we Wrocławiu pokazywano I co dalej?. Dzieło braci Billa i Turnera Rossów należy zaklasyfikować jako kino drogi z całym dobrodziejstwem inwentarza tego podgatunku. Tylko z pozoru wydaje się być to dokument o podróży licealistów z oregońskiej mieściny nad Pacyfik. Reżyserzy zastawili na widzów swoistą pułapkę, bo ich obraz okazuje się jednak sprytnie skrojoną i udramatyzowaną fabułą, choć trzeba im oddać, że bohaterowie i zarazem odtwórcy głównych ról rzeczywiście mieli podobną sytuację wyjściową.

Tuż po dyplomie pięciu uczniów, korzystając ze swoich ostatnich wakacji przed wkroczeniem w dorosłość, wyrusza na spontaniczny wypad nad ocean. Plaże i oczekiwane tam szalone imprezy oddalone są od Wiley, ich nieoferującego żadnych perspektyw miasteczka, o ponad 800 kilometrów. Niewiele myśląc, Tony Abuerto, Micah Bunch, Nichole Dukes, Nathaly Garcia i Makai Garza wskakują w zdezelowanego vana i ruszają na zachód. Szlak wiedzie ich przez pustynię, pastwiska, pagórki z turbinami wiatrowymi czy ruchliwe i głośne Portland. Na bezdrożach  natrafiają na podobnych sobie awanturników i poszukiwaczy wiksy, niejeden poda im pomocną dłoń, inny dybać będzie by wykorzystać ich naiwność i beztroskę. Podróż upłynie w oparach zielska i w rytmie płynących z radia hitów (m.in. Aerosmith czy ścieżka dźwiękowa Howarda Shore’a z Władcy pierścieni), za które, sądząc po znikomym budżecie, twórcy filmu nie zapłacili ani centa.

A jednak ten nieco grzybkowy trip nie jest zupełnie pozbawiony ciężaru gatunkowego. Bracia Ross co rusz serwują nam traumy, z jakimi muszą zmagać się poszczególni podróżni. Jak na wyrostków mają oni zdecydowanie za dużo na barkach i, co gorsza, marne szanse na poprawę losu w swej zapomnianej przez Boga małej ojczyźnie. Popijane z puszek piwko i jarana maryśka wydobywa z nich nie tylko beztroskie przekomarzania i dowcipasy, ale przede wszystkim przykre wspomnienia. Każde z nich zostało już pokiereszowane w kołysce i przemielone przez małomiasteczkową beznadzieję: rozbite rodziny, alkoholizm i ekscesy rodziców, systemowe wykluczenie. Wyjazd z paczką przyjaciół wydaje się zatem swego rodzaju wywczasem, karnawałem, ot wybrykiem i chwilowym odpoczynkiem od prozy życia na prowincji. Może dlatego dzieciaki tak intensywnie chcą doświadczyć tej wycieczki, ufają nieznajomym, korzystając z każdej szansy na nowe doświadczenia i hulankę, czerpią pełnymi garściami z otaczającego świata. Drogę przebywają wspomnianym vanem, ale też pieszo, pociągiem (czy to jeden z tych z filmu Jamesa Benninga?) i łódką, mimo przeciwności zawsze pełni wiary w osiągnięcie celu. Wszak nie codziennie można zaśpiewać Pół kroku stąd z disnejowskiej Vaiany nad samym Pacyfikiem.

I co dalej łączy w sobie nieco pretensjonalną wizję młodzieńczego poczucia wolności z odwiecznym dla Ameryki i jej kultury motywem podróżowania. Oba tematy, rzecz jasna, uzupełniają się, bo przecież podczas tripu pozostajemy poza kodeksem codziennych rytuałów i rutyny: napotykane miejsca i ludzie, poznawane zapachy i smaki, nawet niebezpieczeństwa i niewygody czynią z wagabundów swobodnych jeźdźców. W lokalnej historii, a za nią też w literaturze i kinie, można mnożyć przykłady ruszających w nieznane wędrowców: od osadników wyrywających każdy piędź ziemi rdzennym mieszkańcom, przez budowniczych kolei – imigrantów z całego świata, aż po całkiem współczesne przykłady: bitników (W drodze Jacka Kerouaca), hipisów, turystów czy ekonomicznych nomadów (vide oscarowy Nomadland / NASZA RECENZJA).

Twórcy przy pisaniu scenariusza czerpali inspiracje z takich filmów jak Czarnoksiężnik z Oz (1939), Easy Rider (1969) czy Streetwise (1984), nominowanego do Oscara dokumentu Martina Bella o bezdomnych dzieciakach z Seattle. Szczególnie z pierwszym z tych tytułów, pokazywanym zresztą podczas American Film Festival w zrekonstruowanej cyfrowo wersji, dzieło braci Rossów łączy wiele podobieństw. Podróż naszych małolatów z Wiley, jak i Dorotki z klasyka Victora Fleminga, rozpoczyna się spontanicznie (tu – nakręcana przez młodzieńczy entuzjazm i chęć przeżycia przygody na zachodzie, tam – przez tornado). Zarówno Oregon z I co dalej?, jak i Kansas z kultowego musicalu z Judy Garland, są rolniczymi stanami, raczej nieoferującymi masy perspektyw młodym ludziom. Dorotka wydaje się skazana na pozostanie i przejęcie farmy po wujostwie, co tym bardziej podkreśla motto z rzekomego happy endu „wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”. Wydźwięk Czarnoksiężnika… łączy się zresztą z tym, czego może spodziewać się po powrocie do rodzinnego miasteczka nasza piątka. Mimo masy przygód i znajomości nadal nie będą mogli nawet marzyć o renomowanych uczelniach, choćby takich jak uprzywilejowani absolwenci Barton z Przesilenia zimowego Alexandra Payne’a [NASZA RECENZJA], a potem dobrze płatnych zawodach i realizowania jak ich wielkomiejscy koledzy amerykańskiego snu.

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk
I co dalej plakat

I co dalej?

Tytuł oryginalny:
Gasoline Rainbow

Rok: 2023

Kraj produkcji: USA

Reżyseria: Bill Ross IV, Turner Ross

Występują: Tony Abuerto, Micah Bunch, Nichole Dukes, Nathaly Garcia, Makai Garza i inni

Ocena: 3,5/5

3,5/5