Kosmiczny imperatyw – recenzja filmu „Hotel pod Poległym Alpinistą” (1979)

Mówi się, że sztuka nie lubi wygody, a w filmie – ze względu na formę kolektywnej produkcji – objawia się to najwyraźniej w okresach politycznie problematycznych. Nie tyle burzliwych, bo te wymagają akcji, co zastygłych i osiadłych na dogmatycznych mieliznach. Przykładów trendu nie trzeba daleko szukać i nawet tak skrzętnie pilnowane przez cenzorskie spojrzenie kino, jak to radzieckie potrafiło wydać na świat utwory kryjące kontestatorski ton pod płaszczem gatunkowości. Tak bowiem można opisać współpracę Grigorija Kromanova, autora kultowej Ostatniej relikwii, z braćmi Strugackimi, których literaturę przenosili na ekran również Andriej Tarkowski w Stalkerze oraz Aleksiej German w arcydziele XXI-wieku – Trudno być bogiem.

Estoński Hotel pod Poległym Alpinistą to niecodzienne spotkanie fabularnych schematów znanych z czytadeł Agathy Christie, kosmicznej intrygi rodem z amerykańskich filmów science-fiction lat 50. i – jak przystało na twórców scenariusza – kantowskiego traktatu filozoficznego na temat racjonalizmu i praworządności. Słowem, atrakcyjny dla niedzielnego widza dreszczowiec z puentą na skraju moralizatorstwa i niewymuszonej refleksji. Jeden krok w stronę metafizyki od Rayowskiego Niebezpiecznego terytorium, lecz tutaj w rolę przedzierającego się przez śnieżne zaspy detektywa wciela się nie kto inny jak znany z Czterech białych koszul Uldis Pucitis.

Pośród sterylnej bieli alpejskich szczytów leży urokliwy hotel, będący – jak mówi jego nieprzenikniony opiekun wyjęty rodem z Lśnienia (Jüri Järvet) – „ostatnim przystankiem, skąd można wyłącznie zawrócić”. I faktycznie, z biegiem czasu noirowy narrator odkrywa zagadki, których rozwikłanie wymaga sięgnięcia po teorie dotyczące przybyszów z innej planety lub afrykańskich zombie, a podejrzane indywidua zaczynają paradować po korytarzach w makijażu imitującym oblicza bezkrwistych truposzy. Czy zatem ów kurort dla wspinaczy jest przedsionkiem piekła, gdzie czekają na wyrok kryminaliści, lub liminalnym nie-miejscem, w którym busole tracą przydatność? Czy też wyobraźnia, niedopowiedzenia i labiryntowa architektura budynku płatają widzom figle, a skrajny racjonalizm policjanta jest słuszną odpowiedzią na każdą niejasność? Tradycyjnemu niemal whodunnit winni jesteśmy chociaż tyle, by zostawić tę tajemnicę w spokoju.

W zamian warto się przyjrzeć i przysłuchać audiowizualnej oprawie zrekonstruowanego w 2009 roku filmu. Z jednej strony neonowym wnętrzom, przeobrażonym w percepcyjną pułapkę za pomocą licznych zwierciadeł. Z drugiej – elektronicznej muzyce Svena Grünberga, którego polska widownia kojarzyć będzie ze ścieżki dźwiękowej do Klątwy doliny węży Marka Piestraka. Scena hipnotycznych pląsów do brzmień syntezatora podczas wieczornego pijaństwa sprawia wrażenie nieziemskiego danse macabre i zwiastuje nadchodzące fantasmagorie, śmierć oraz dezorientację pośród panoramy społecznych osobliwości.

Obraz Kromanova rzuca w końcu światło na metaforę zawartą w tytule i podpowiada, kogo można postrzegać w roli zbyt ambitnego alpinisty, zaślepionego perspektywą zdobycia szczytu – niezważającego na zagrożenia i szanse kryjące się wokół niego. Słońce strąca naiwnego Ikara z obranego kursu deontologii, a przesycając blaskiem finalne kadry, spełnia rolę galaktycznego komisarza, który czerpie inspirację ze śledczych taktyk filmowego antybohatera. Warto samemu poddać się temu egzystencjalnemu przesłuchaniu i zastanowić nad własnym moralnym kompasem.

Tomasz Poborca
Tomasz Poborca

Hotel pod Poległym Alpinistą

Tytuł oryginalny:
„Hukkunud Alpinisti” hotell

Rok: 1979

Kraj produkcji: Estonia

Reżyseria: Grigori Kromanov

Występują: Uldis Pucitis, Jüri Järvet, Lembit Peterson, Mikk Mikiver i inni

Dystrybucja: 

Ocena: 4/5

4/5