Uciekaj skoro świt, bo potem będzie wstyd… – recenzja filmu „Słoń” (2022)

Hiacynt (2021), Wszystkie nasze strachy (2021), Nina (2018), Płynące wieżowce (2013) – lista polskich filmów opowiadających historie nieheteronormatywnych postaci stale się poszerza. Trzymając się utartych schematów wypracowanych przez zachodnie kinematografie, twórcy dają do zrozumienia, że nie mają wielkich ambicji w kontekście filmowej formy; ich nadrzędnym celem jest «uznanie» na polskim podwórku grup dotąd niedostatecznie reprezentowanych w rodzimym kinie. Czy Słoń stanowi jakikolwiek postęp w odniesieniu do dotychczasowego modus operandi polskich twórców?

Historia jakich wiele – Bartek (Jan Hrynkiewicz) jest młodym chłopakiem, który zdecydowanie za wcześnie zmuszony został do przejęcia roli głowy rodziny. Wiele lat temu jego ojciec wyemigrował do USA, pozostawiając dwoje dzieci i podhalańskie gospodarstwo żonie (Ewa Skibińska). Ta, porzucona z dnia na dzień, popadła w alkoholizm, wskutek czego obowiązki domowe zostały zrzucone na małoletniego syna. Bartek, niczym Daniel Rycharski na początku Wszystkich naszych strachów (2021), czuje się na swojej wsi jak ryba w wodzie – praca na roli zdaje się sprawiać mu przyjemność, tak samo jak opieka nad końmi. Snuje też marzenia o powiększeniu stadniny, ma swoją ulubioną sąsiadkę (w tej roli królowa drugiego planu, Ewa Kolasińska), która zawsze poczęstuje go zupą, wesprze słowem, poklepie po ramieniu, a na dodatek chłopak dorabia sobie w lokalnej karczmie. W zestawie praktyk dziecka odpowiedzialnego za dom nie ma jednak miejsca na choć odrobinę młodzieńczego szaleństwa. Stąd też, kiedy na Podhale po piętnastu latach, po śmierci ojca wraca Dawid (Paweł Tomaszewski), chłopak starszy od Bartka, którego wielkomiejskie życie pachnie wolnością, niezależnością i intrygującymi doświadczeniami, bohater zmuszony jest zrewidować swoje dotychczasowe wyobrażenia i plany.

Przez cały seans dzwoniły mi w głowie fragmenty z wydanej w 1999 roku książki Didiera Eribona, Réflexions sur la question gay (przetłumaczonej na angielski w 2004 pod tytułem Insult and the Making of the Gay Self), a w szczególności ten:

„Jest wielu ludzi, którzy opuszczają swoje rodzinne domy, miejsca, gdzie spędzili dzieciństwo, i przenoszą się do bardziej przyjaznych miast. Jeśli chodzi o ostatnie badania na ten temat, Marie-Ange Schiltz pisze, że «w porównaniu do wyników w całej populacji wydaje się, że wśród młodych homoseksualistów wyprowadzka z domu i osiągnięcie niezależności są zdecydowanie szybsze». Ta ucieczka w większości przypadków prowadzi oczywiście do największych miast [1]”. (Eribon, 2004: 19)

W jednej ze swoich najważniejszych prac ten francuski socjolog i filozof, na którego ogromny wpływ wywarły teorie Pierre’a Bourdieu, analizuje proces budowania gejowskiej tożsamości. Eribon rzeczowo opisuje kolejne aspekty tej ludzkiej, kulturowej układanki, nie ukrywając przy tym, że temat ten jest mu bliski ze względu na własne doświadczenia. Jeszcze bardziej osobistą perspektywę odnajdziemy w wydanym także w Polsce Powrocie do Reims, gdzie opisuje swoją relację z tytułową małą ojczyzną, a raczej jej robotniczymi przedmieściami, oraz po raz kolejny spogląda na kwestię homoseksualności – porównując taktyki maskowania tożsamości seksualnej do sposobów ukrywania pochodzenia klasowego, zwracając uwagę na relację między tymi „społecznymi werdyktami”, które „w pewnym momencie życia […] weszły ze sobą w konflikt [2](Eribon 2019: 154), co zmusiło go do pewnego rodzaju rozgrywki.

Piszę o Eribonie z dwóch powodów. Po pierwsze Kamila Krawczyckiego zdaje się z nim łączyć niezwykle osobisty stosunek do ekranowej opowieści, a po drugie podstawowym tematem Słonia, którym wbrew pozorom wcale nie jest ani miłość dwóch mężczyzn, ani odkrywanie swojej tożsamości seksualnej, ale skomplikowana relacja z małą ojczyzną – w tym przypadku Podhalem – i wspomniany wcześniej konflikt społecznych werdyktów. Bartek tak naprawdę dobrze wie, czego chce od Dawida – to on inicjuje pierwszy pocałunek, doświadczenia seksualne nie mają tutaj smaku pierwszego gryza edeńskiego owocu, ale  zdają się momentem bardzo świadomego spełnienia erotycznego. Znamienna jest scena, w której chłopak przychodzi do swojej ulubionej sąsiadki i właściwie niewzruszony mówi: „Ja po prostu lubię chłopców”. Na tle galerii bardzo podobnych historii o młodych osobach nieheteronormatywnych Bartek do pewnego momentu zaskakująco się wyróżnia. Wszystko, co dobre, szybko się jednak kończy.

słoń

Przedstawienie polskiej wsi w filmie nie ma się w ostatnich latach dobrze. Jej mieszkaniec może liczyć albo na zrobienie z niego uprzedzonego, nieludzkiego ksenofoba [Twarz (2018)], alkoholika i agresora [Cicha noc (2017)], przestępcy seksualnego [Wszystko dla mojej matki (2019)]; według twórców maltretuje on zwierzęta [Słoń (2022)]; sugeruje mu się nawet, że nie umie w odpowiedni sposób przeżyć żałoby [Wszystkie nasze strachy (2021)]. W kontekście szczególnie pierwszej i ostatniej z wymienionych przeze mnie produkcji występują wzniosłe słowa o «inności» i stosunku do niej, afirmacji, «uznaniu» dla niedoreprezentowanych w polskim kinie grup. Jest w tym wielkomiejski, liberalny typ poczucia wyższości; brak jakiejkolwiek próby zrozumienia, dotarcia do widza takiego, jak bohaterowie należący do pięknego i klimatycznego krajobrazu wsi, z którego twórcy tak chętnie korzystają. Czasem, tak jak w przypadku Krawczyckiego, nawiązują również do własnych, niekoniecznie przyjemnych doświadczeń, nadając swoim filmom znak «personalności», który w połączeniu ze «społecznym znaczeniem» zdaje się według niektórych wyrokować brak konieczności eksplikacji formy czy krytycznego namysłu nad tendencjami filmowców, z roku na rok prezentujących się coraz bardziej wtórnie, ulegając przykrej alienacji.

Wielkomiejski tryb życia ma w Słoniu postać wyjazdu do Islandii, palenia jointów, odwiedzania nocnych klubów i przepracowywania problemów na terapii; zestawia się go z wiejskim prowadzeniem gospodarstwa, romantycznie kiczowatymi przejażdżkami konnymi i wylewającym się z każdego rogu alkoholem. Sielanka Bartka i Dawida trwa tak naprawdę do momentu, kiedy ten drugi jasno przedstawia sytuację – ani mu się śni zostawać na rodzinnej wsi. Z tym miejscem wiąże go w końcu jedynie bagaż trudnych doświadczeń do przepracowania na kozetce. Wybór nie jest wcale prosty, bo Bartek z jednej strony przeżywa fascynację w gruncie rzeczy nie tyle Dawidem, ile możliwościami, które otworzył przed nim wyjazd z Podhala przed piętnastu laty, ale z drugiej wciąż żyje wielkim marzeniem o rozbudowaniu gospodarstwa i prowadzeniu stadniny, gdzie mógłby uczyć jazdy. Homoseksualny bohater – jak zwykle – i tu nie ma prawa do decyzji. W samą porę znajduje się mu deus ex machinę rozwiązującą jego wątpliwości w postaci miejscowych homofobów. Eribon pisał, że „wszystko zaczyna się od obelgi” (Eribon, 2004: 15), a Krawczycki rozwiązuje nią wszystkie filmowe dylematy i niczym Seweryn Krajewski w piosence „Uciekaj moje serce” mówi: „Uciekaj skoro świt, bo potem będzie wstyd”. Tylko że na koniec stara się nas przekonać, że to, co przed chwilą obejrzeliśmy, to jakkolwiek szczęśliwe zakończenie.

Urocza nieporadność debiutów, m.in. przeciągnięte, niemalże stockowe ujęcia mające rezonować w ramach poetyki, a raczej poetyckości dzieła, czy toporność i pewien nieuchwytny dyskomfort niektórych reżyserskich zabiegów, jest w Słoniu obecna. W dyskursie na temat polskiej sztuki queerowej pojawia się zazwyczaj zdanie nakazujące przyjąć wszystko, co tylko stworzone, z całym (nie)dobrodziejstwem inwentarza. Początki w końcu bywają trudne, więc możemy przecież poduczyć się trochę od zachodnich sąsiadów. Warunki życia osób homoseksualnych w Polsce znacznie różnią się od tych w Niemczech, Wielkiej Brytanii czy Francji (żeby ograniczyć się do samej Europy); i nie trzeba tu nawet zaglądać do statystyk dotyczących stosunku do nieheteronormatywności – wystarczy zestawić tak podstawowe prawo jak możliwość rejestracji związku partnerskiego i czas jego wejścia w życie (Polska – w 2022 wciąż brak; Niemcy – 2001; Wielka Brytania – 2005; Francja – 1999; drugoplanowy bohater Słonia, Islandia – 1996). Obecnie nie jesteśmy więc w fazie tworzenia kina, a anachronicznej wobec dużej części kontynentu dydaktyki za pomocą podstawowych środków filmowych spod znaku New Sincerity. Struktura nie wychodzi tu poza formuły stylu zerowego w wydaniu kina indie. Szczególnie przychodzą na myśl skojarzenia z małymi, niezależnymi produkcjami europejskimi, przede wszystkim z wprowadzanymi taśmowo na rynek filmami Peccadillo Pictures (porównanie nieprzypadkowe – Tongariro Releasing odpowiadające za dystrybucję Słonia ma w swoich katalogach wiele pozycji z tej wytwórni; obie firmy zajmują się w końcu właśnie kinem zaangażowanym w sprawy osób LGBT+). Czy kiedyś od tego modus operandi odejdziemy? Pozostaje mieć nadzieję, że tak, że kiedyś uciekniemy; bo jeśli nie, to będzie wstyd

 

[1] D. Eribon, Insult or the Making of the Gay Self, przeł. M. Lucey, Durham i Londyn: Duke University Press 2004 [fragment przetłumaczony na język polski przeze mnie]

[2] D. Eribon, Powrót do Reims, przeł. Martyna Ochab, Kraków: Wydawnictwo Karakter 2019

Julia Palmowska
Julia Palmowska
słoń

Słoń

Rok: 2022

Kraj produkcji: Polska

Reżyseria: Kamil Krawczycki

Występują: Jan Hrynkiewicz, Paweł Tomaszewski, Ewa Skibińska, Ewa Kolasińska, Wiktoria Filus i inni

Dystrybucja: Tongariro Releasing

Ocena: 2/5

2/5