„Czy kara kiedyś się kończy? Czy istnieje limit wysiłku, który trzeba ponieść, żeby zyskać odkupienie?” To pytanie zadaje przede wszystkim sobie, ale też nam, William Tell (Oscar Isaac), główny bohater Hazardzisty, najnowszego filmu Paula Schradera. Jednocześnie idealnie wpisuje się ono w motyw ciągle powracający w twórczości zasłużonego amerykańskiego scenarzysty i reżysera.
O ile Travisem Bicklem (Robert De Niro) w Taksówkarzu rządziły demony wojny w Wietnamie i wielkomiejska przemoc, a Tollerem (Ethan Hawke) w Pierwszym reformowanym [NASZA RECENZJA] polityka rządu wobec zmian klimatycznych i obojętność ludzi w obliczu zbliżającej się katastrofy, o tyle William dostał do dźwigania grzech obozu Guantanamo i niechlubnych amerykańskich praktyk torturowania więźniów. Schrader kolejny raz przygląda się zagubionej jednostce w celu nakreślenia dusznego portretu bezwzględności i niesprawiedliwości świata, okaleczających na całe życie.
William jest stałym bywalcem kasyn, grającym według ściśle określonych reguł, unikającym spojrzenia kamer monitoringu, właścicieli świątyń finansowej rozpusty czy nawet współzawodników. Stroni od hazardu „komercyjnego”, wymagającego sponsora, czyli będącego formą zniewolenia, na które on – dłużnik przeszłości, nie może sobie pozwolić. Uciekając od przynależności, która wymagałaby zdjęcia latami preparowanej maski, staje się niewolnikiem rutyny. Jego przeszłość, skrzętnie ukrywaną przed innymi, ujawniają jedynie monologi wewnętrzne – dla świata za wszelką cenę stara się pozostać szarą, anonimową plamą. Pech, a może szczęście chce – w końcu wiszące nad nim fatum nie zdradza swoich intencji – że w jednym z kasyn poznaje młodego człowieka, Cirka (Tye Sheridan), twierdzącego, że zna on prawdziwą tożsamość hazardzisty. William pracował bowiem z jego ojcem w więzieniu pod dowództwem niejakiego Majora Johna Gordo (Willem Dafoe), przez którego brutalne metody przesłuchań ojciec Cirka doznał załamania nerwowego, w następstwie czego popełnił samobójstwo. Teraz pragnie zemsty i proponuje naszemu bohaterowi udział w zbrodni.
„Black Jack różni się od innych gier tym, że jest oparty na zależnych wydarzeniach – przeszłość wpływa na prawdopodobieństwo w przyszłości” tłumaczy nam bohater i nie sposób nie odnieść tych słów do jego własnych losów, konfrontacji z nagle zdemaskowanym sekretem i – być może – nadzieją na zaznanie spokoju. Kontakt z ogarniętym żądzą zemsty Cirkiem jest bowiem idealną szansą na choćby minimalne „naprawienie” błędów przeszłości. W końcu jeśli Williamowi uda się odwieść go od planów, jakaś część jego win, przynajmniej teoretycznie, zostanie odkupiona. I być może przyniesie upragniony, niczym niezmącony sen, bez nawracających koszmarów o tym, jak łatwo było kopać w brzuch leżących na kamiennej podłodze więźniów. Jak łatwo było ich upokarzać zakładając na twarz brudne majtki i uwieczniając „trofea” na zdjęciach. Ale Cirk jest czymś więcej niż „drogą do odkupienia”. Jest też szansą na zaznanie namiastki relacji rodzicielskiej i wzięcia autentycznej odpowiedzialności za drugiego człowieka, która czasem wymaga złamania wszystkich nałożonych na swój świat reguł.
Dla Schradera kolejny raz konstrukcja fabuły jest wtórna wobec portretów postaci i samego ładunku kontemplacyjnego, dzięki któremu możemy przyjrzeć się kondycji współczesnego człowieka, nierozerwalnie zrośniętego z otaczającą rzeczywistością i własną przeszłością. Ten podwójny wymiar udaje mu się uzyskać między innymi dzięki zdjęciom Alexandra Dynana, z którym współpracował już przy Ostatnim reformowanym. W zbliżeniach tworzy intymny obraz samotności, niedopasowania i anonimowości kogoś uciekającego przed samym sobą. W dalszych planach zaś osadza go w tkance społecznej, obserwując interakcje i próby odnalezienia się w nowej rzeczywistości. I tylko powracające duszne, klaustrofobiczne, zażółcone koszmary, ujęte zniekształcającymi perspektywę soczewkami, będące resztkami wspomnień wypieranymi ze świadomości, przypominają o niewidzialnych kajdanach. Między tą operatorską grą kadrów prześlizgują się transowe, sensualne takty utworów Roberta Levona Beena, potęgujące nastrój melancholii i niepokoju, ale też dające wrażenie lewitacji między kolejnymi, fizycznymi krokami podróży, niezmniejszające jednak jej psychicznego ładunku.
Schrader, bez względu na to ile ciężarów dokłada swoim bohaterom, czy to na poziomie samego scenariusza, czy także reżyserii, zawsze stara się ich ocalić. To chyba najbardziej charakterystyczny, ale też najsilniejszy motyw jego twórczości: walka z „brzemieniem moralnym, zrodzonym z dawnych czynów – brzemieniem, którego nie sposób się pozbyć.” Ale w człowieku jest coś, co każe mu podejmować ciągłą próbę. Czy odkupienie o które pyta William jest w ogóle możliwe? Czy możliwy jest spokojny sen i życie bez wyrzutów sumienia? Czy można sobie pozwolić na miłość, wiedząc ile zła się wyrządziło? I czy uratowanie jednego człowieka zmywa nasze dotychczasowe winy? Być może w świecie przemocy znowu jedynym sposobem na zaznanie spokoju, będzie przebaczenie i akceptacja własnej bezsilności. W końcu „uczucie, że ktoś ci przebacza i że ty przebaczasz sobie, są tak podobne, że nie ma sensu ich rozdzielać.”
Hazardzista
Tytuł oryginalny: The Card Counter
Rok: 2021
Kraj produkcji: Chiny, USA, Wielka Brytania
Reżyseria: Paul Schrader
Występują: Oscar Isaac, Willem Dafoe, Tye Sheridan, Tiffany Haddish
Dystrybucja: M2 Films
Ocena: 3,5/5