Przepraszam, że przeszkadzam – recenzja filmu „Yannick”

Czy byliście kiedyś na przedstawieniu tak wspaniałym, że w kieszeni otwierał się nóż, a z warg toczyła się litania obelg na myśl o tym, iż za przywilej wstępu kasa pobiera niemałe pieniądze? Na pewno, aczkolwiek zanim o kondycji współczesnego teatru, zacznę od czegoś, o czym Dupieux mógłby śmiało nakręcić następną komedię. Wszak Francuz realizuje filmy w tak zawrotnym tempie… Cóż to dla niego wpaść na zgrupowanie Probierza i machnąć coś o naszych orłach?

Narodowa jedenastka ganiająca po boisku za kawałkiem skóry wielokrotnie dawała kibicom podstawę do snucia życzeniowych wniosków: „Sam bym lepiej zagrał niż te patałachy” – pobrzmiewa podchmielone echo na trybunach. I chociaż rzadko te role się odwracają, doszło do tego niedawno w Łodzi, gdy z powodu rzęsistych opadów sędziowie nie pozwolili rozegrać meczu, a w geście solidarności obie ekipy trampkarzy przyglądały się z poziomu murawy wyczynom kibiców. Obyło się bez przystawiania komukolwiek spluwy do skroni, chociaż w świadomości zbiorowej to futbolowi fanatycy kojarzą się z przemocą, nie zaś regularni bywalcy paryskich teatrów, także tych bulwarowych. To w końcu kultura „wysoka”, niezbyt wyszukana, ale jednak tradycja, i język kapkę szlachetniejszy niźli klasyczne „a Legia kurczak”.

Swoistą kliszą artystycznej autoironii, szczególnie w przypadku konceptualnej abstrakcji, stało się kreowanie ludzkich chochołów – osób tak ignoranckich, że deklarujących zdolność do malowania ładniejszych kwadratów od Malewicza, babrania się w farbie z równym polotem jak modelka Kleina lub w błogiej nieświadomości wciągających odkurzaczem muzealne instalacje. Łatwo wytykać ich palcami, piętnując kulturalnych odpowiedników stadionowych januszy, którzy nie dostrzegają rzeczywistej pracy stojącej za dziełem i wierzą w swoje uśpione talenty, tak samo jak marzą o strzelaniu gola u boku Lewandowskiego, mimo lekkiej nadwagi i chrupiących kolan. Znamy podobnych gagatków z filmów czy reklam, niestety znamy ów resentyment również spoza ekranu.

Dupieux bawi się znanym szablonem, ale zamiast chłodnego szyderstwa, skrywającego najczęściej poczucie wyższości, oferuje zaskakująco ciepłą i mądrą satyrę na drobnomieszczański eskapizm. Yannick pyta zatem: komu przysługuje prawo do śmiechu i konsumpcji, kto jest zdolny do krytyki i nadzoru, kto ma odpowiednie zaplecze, by w ogóle powziąć się aktu kreacji. Z charakterystycznym dla siebie czarnym humorem reżyser podejmuje wątek godardowskiej paraleli, która świat sztuki kontrapunktuje realiami fabryki, a zadaniom aktorów znajduje odbicie w zwierciadle pracowniczych obowiązków. Z kolei gdzieś w tle, między rzędami brudnych foteli a umowną toaletą w kącie sali, pobrzmiewają erotyczne fantazje, najczęściej niespełnione, skrywane przed tłumem anonimowych sąsiadów. Socrealistyczne Dwie brygady, awangardowe Ratuj kto może (życie), może jeszcze Żywe tarcze Bogdanovicha – ta mozaika kultowych dzieł nawiedza pamięć podczas seansu utworu, który sam w sobie stanowi ciekawe uzupełnienie dorobku Francuza.

Bunt tytułowego bohatera, młodego mężczyzny jakby wyciągniętego z uniwersum Kaurismäkiego, znudzonego miałką komedyjką na wzór Mayday czy innej niegroźnej bzdurki o przyprawianiu rogów, ma podłoże tyleż estetyczne – sztuka jest najwyraźniej chybiona – co polityczne. Społecznemu komentarzowi Dupieux może brakuje niuansu. Ot, sumiennie wykonujący obowiązki ochroniarz parkingowy zdecydował się na jednodniowy urlop, aby oderwać uwagę od spraw przyziemnych. Zawodu mężczyzny nie sposób jednak rozliczyć w złotówkach wydanych na spektakl, gdy kolejowe połączenie z miejscem zamieszkania ma równie dobre jak protagoniści Barei. Tylko mleczarni po drodze brakuje, więc podróżnicze perypetie bywają upierdliwe. W przypływie dezynwoltury Yannick wypowiada w końcu sakramentalne „zrobiłbym to lepiej”, narażając się na lawinę żartów, którą zdoła powstrzymać wyłącznie aktem „odwagi”. Nie będąc jednym z tych, co rzucają słowa na wiatr, mężczyzna o czole brzemiennym w zagadki wkracza na rampę, na zwędzonym staremu zboczeńcowi komputerze wstukuje kolejne litery scenariusza, by chwilę później dyrygować widownią i nowymi podwładnymi z rewolwerem w dłoni zamiast batuty. Jedni z czasem odkrywają w nim sympatycznego samotnika, drudzy z zazdrością upatrują konkurenta o względy publiki, a jeszcze inni nigdy nie opuszczają burżuazyjnej gardy – „typ człowieka czystego przez brak związków z życiem”, jak pisał Tołstoj o swoich rodakach.

Nie ma sensu zdradzać transcendentalnego finału nieco ponad sześćdziesięciominutowego utworu. Dość powiedzieć, że w natłoku składniowych lapsusów i ortograficznych koszmarów kryje się coś prawdziwego, coś efemerycznego, co łatwo stracić, popadając w rutynę utartych schematów. A właśnie spośród tychże terrorystyczny atak wydobywa szczerą radość tworzenia, mieniącą się w ostatnim ujęciu na twarzy nowonarodzonego poety. Literacką niezdarność Yannicka potraktujmy więc jak życiowy glitch art, którego trzaski i zgrzyty są oznaką wolności – pocałunkiem o nieświeżym oddechu, niemniej budzącym ze śpiączki. Następnym razem, kiedy wylądujecie na nudnej sztuce, po prostu zrewanżujcie się autorom i weźcie ich za zakładników. W najgorszym wypadku złamiecie pióro i stracicie dwie doby w areszcie. Może warto? Może akurat ominą Was wtedy baraże oraz “wstyd, żenada, kompromitacja, hańba, frajerstwo”.

Tomasz Poborca
Tomasz Poborca

Yannick

Rok: 2023

Kraj produkcji: Francja

Reżyseria: Quentin Dupieux

Występują: Raphaël Quenard, Pio Marmaï. Blanche Gardin i inni

Ocena: 4,5/5

4,5/5