Kierunek: Hiszpania. Carmen i Lola

W Hiszpanii szczególnie mocne jest przekonanie, że festiwale stanowią o być albo nie być filmu, co przekłada się na pokrywanie plakatów i zwiastunów niezależnych produkcji logotypami niezliczonych, nieraz maleńkich, przeglądów. Jest w tym doza desperacji, zwłaszcza że były one zainteresowane tym krajem najbardziej w czasach kastrującej kino dyktatury Franco. Świętą trójcą, niemal rutynowo wydeptująca canneńskie dywany i zostawiającą daleko w tyle pozostałych twórców, byli długo Buñuel – reżimowy wygnaniec, Saura – tkający swój autorski styl z politycznych aluzji i Almodóvar – złote dziecko transformacji, który po przepoczwarzeniu w jednego z największych estetów filmowego obrazu dociągnął do XXI wieku, prezentując nowe realizacje w Cannes, coraz częściej jednak poza konkursem.

Dobrobyt słodkiej demokracji spowodował jednak spadek formy hiszpańskiego kina, przetarte szlaki zarosły chwastami, a hiszpańscy reżyserzy, o ile mieli szczęście, kończyli w szuwarach rodzimego, choć międzynarodowego konkursu w San Sebastián. 

Dlatego obecność aż dwóch hiszpańskich filmów w sekcji Quinzaine des Réalisateurs 71. Festiwalu Filmowego Cannes było nie lada sensacją. O ile nie zdziwiło dostrzeżenie przez selekcjonerów Petry (2018) Jaimego Rosalesa, jednego z najbardziej wyrazistych twórców półwyspu, który cztery lata wcześniej przywiózł na francuską riwierę Piękną młodość (2014) pokazywaną w ramach Un Certain Regard, o tyle nikt nie spodziewał się w konkursie Carmen i Loli filmu pięćdziesięcioletniej, baskijskiej debiutantki, Arantxy Echevarríi, nominowanej równocześnie do Złotej Kamery za najlepszy reżyserski debiut. 

Ścieżka zawodowa autorki pokazuje, że trudno uznać jej debiut za spóźniony – po studiach filmowych w Madrycie wyjechała do Australii, gdzie ukończyła produkcję filmową. Po powrocie do Europy realizowała reklamy, krótkie metraże i dokumenty, często interwencyjne i dotyczące różnych aspektów dyskryminacji kobiet, jak choćby telewizyjny Cuestión de pelotas (2010) poświęcony kobietom-piłkarkom, które w ojczyźnie futbolu nie mogą liczyć – jak ich koledzy po fachu – na szybkie fortuny, lecz raczej kariery sprzątaczek. Dość dodać, że emisja reportażu zmusiła hiszpańską federację futbolu do zmian legislacyjnych w stosunku do zawodniczek. 

Na temat debiutanckiego pełnego metrażu Echevarría wybrała pierwszą miłość romskich nastolatek z zaniedbanych madryckich przedmieść. Carmen jest atrakcyjną dziewczyną pod kluczem przysposabianą przez rodziców do zamążpójścia, z czym nie stara się szczególnie polemizować. Przeciwnie, bawi się okresem, w którym jej kobiecość – przerysowana niczym w bollywoodzkich filmach – gra pierwsze skrzypce; ma wabić i uwodzić, zanim dziewczyna zostanie zamknięta w domu męża i podporządkuje się całkowicie nowemu wcieleniu: żony i matki. Tradycja i siła ról społecznych są dla niej poza dyskusją, pod ich presją jest gotowa zrezygnować z tego, na czym buduje swoją tożsamość: piękna i co mogłoby być dla niej szansą na niezależność – marzeniem Carmen jest zostać fryzjerką.

Na razie jednak, będąc na utrzymaniu rodziców, pomaga im handlować na lokalnym targu starociami. Tu poznaje Lolę – swoją rówieśniczkę o przenikliwych oczach i trochę zwierzęcych ruchach, która nosi bojówki, maluje graffiti i ku wyraźnemu niezadowoleniu patriarchalnego ojca – drobnego handlarza i analfabety – zamierza zostać nauczycielką. Co gorsza nie ma jeszcze chłopaka. Gdy pragnąca dla córki lepszej przyszłości, jednak równocześnie podporządkowana mężowi, matka posyła dziewczynę do kościoła – miejsca kojarzenia romskich par – ona zbacza do kawiarni internetowej, gdzie odwiedza lesbijskie czaty. A w handlowe soboty wyciąga Carmen na papierosa. Każda potajemna, nastoletnia fajka dziewczyn nie jest niczym innym jak poddaniem w wątpliwość, pokazaniem, że istnieją alternatywne drogi i przyjemności. 

Pozornie bardziej rozbudzona seksualnie Carmen początkowo odrzuca samo podejrzenie swojej nienormatywności. Ona też będzie musiała dokonać rachunku, kładąc na szali zaprojektowane, bezpieczne choć ciasne życie i pełną pasji niepewność. Tymczasem świadoma siebie choć nieśmiała Lola dobrze wie, czego chce. Wydaje się, że nic nie jest w stanie jej zatrzymać. To jednak na niej skupi się agresja wspólnoty, której monolit podważa krnąbrna niezależność. Furia ojca i histeria matki są dwiema stronami tej samej przemocy, która zawlecze dziewczynę za włosy do kościoła i rzuci na kolana, poddając przymusowym egzorcyzmom, by wypędzić z niej demona homoseksualnej choroby. Brutalność sekwencji wybrzmiewa w filmie szczególnie mocno w kontraście do idyllicznej estetyki poprzedzających ją scen, zwłaszcza cukierkowego, musicalowego kiczu romskiej ceremonii zaręczyn czy spotkań Carmen i Loli na tle tęczowych graffiti. 

Film Echevarríi jest interesującą propozycją w ramach kina społecznego gdyż obnaża podwójne, seksualno-kulturowe tabu. Reżyserka, publicznie deklarująca swój homoseksualizm, nie poprzestaje na sportretowaniu niemożliwej miłości bohaterek – „Romei i Julii”, jak je czule nazywa w wywiadach. Wykorzystuje ją jako punkt wyjścia do podróży w głąb fundamentalnej dla kultury Hiszpanii mniejszości, której konsekwentnie odmawiano prawa do obecności na wielkim ekranie, wyjąwszy na poły etnograficzne filmy Tony’ego Gatlifa – nieprzypadkowo reżysera o romskich korzeniach. 

Przedostanie się do środka hermetycznej społeczności i przekonanie jej do udziału w naruszającym tabu przedsięwzięciu nie byłoby możliwe bez gigantycznej pracy reżyserki poprzedzającej zdjęcia – kilkuletniej dokumentacji i trzymiesięcznego castingu, podczas którego autorka przesłuchała tysiące naturszczyków. Trudno ocenić, czy w tym procesie istotniejsze było odnalezienie odtwórców konkretnych postaci, czy zdobycie zaufania społeczności. W filmie ostatecznie kilkudziesięciu aktorom nieprofesjonalnym towarzyszy tylko jedna zawodowa aktorka. 

Otwartość na improwizację Echevarríi sprawia, że film jest mieszanką dokumentalnego, szorstkiego, obserwacyjnego weryzmu i eskapistycznej baśni, nieco z porządku The Florida Project (2017). Choć dla niektórych problematyczna, ta stylistyczna dwubiegunowość dobrze spełnia swoją rolę, korespondując z codziennością Romów uciekających w strojną przesadę przed ubóstwem, dyskryminacją i wykluczeniem społecznym.

Możemy oglądać Carmen i Lolę jako historię nastoletniej miłości dwóch kobiet. Jednak fakt, że film nakręciła biała reżyserka wywołał gwałtowny protest stowarzyszenia romskich feministek, które założyły a priori, bo jedynie na podstawie zwiastuna, wyższościową perspektywę Echevarríi. Oskarżyły ją o powielanie szkodliwych stereotypów, esencjalizującą, komercyjną karykaturę ich społeczności i sensualną egzotyzację bohaterek zduszonych przez patologicznie opresyjne, patriarchalne otoczenie. Autorka wspomina, że próbowała konsultować ze stowarzyszeniem scenariusz, jednak usiłowało ono narzucić jej inny temat filmu. Tymczasem jej priorytetem było oddanie głosu pozbawionej go grupie, przy świadomości idących za tym zagrożeń, których starała się uniknąć tworząc projekt ze społecznością Romów. Efekt nie mógłby być bardziej paradoksalny: poruszający kontrowersyjne tematy film spotkał się z aprobatą konserwatywnych środowisk, które, zdaniem feministycznych działaczek, traktuje karykaturalnie. Niezależnie od tego, czy wyraźny telenowelowy rys uzna się za nadużycie, czy stylistyczny zabieg zapewniający ciągłość narracji, Carmen i Lola jest bezprecedensowym portretem romskiej, wielkomiejskiej społeczności pozbawionej całkowicie widoczności w głównym nurcie kina. Należy mieć nadzieję, że otworzy drogę kolejnym realizacjom, które pozwolą na zniuansowanie filmowych wizerunków romskiej wspólnoty.

Magdalena Link-Lenczowska