Era COVIDu i brak fizycznych edycji festiwalu mimo wielu wad ma także zalety. Jedną z nich jest możliwość cyfrowego podróżowania po całym świecie i zdalnego brania udziały w wydarzeniach filmowych, które normalnie byłyby poza naszym zasięgiem. W ten sposób udało mi się wziąć udział w tegorocznej edycji festiwalu klasy A, Tallinn Black Nights, gdzie przez dziesięć dni zobaczyłem 30 filmów, które w 2021 roku powinny pojawić się na festiwalach w naszym kraju. Oto najlepsza dziesiątka, każdy film w niej uwzględniony ma również pełną recenzję, do której link znajdziecie pod plakatem.
10. Fortuna (reż. Nicolangelo Gelormini) - 3,5 / 5
Jest wiele sposobów na opowiadanie o otaczającym nas źle, o tabloidowych krwawych wydarzeniach. Można to robić publicystycznie i z otwartą przyłbicą wprost pokazując wszystkie wydarzenia widzowi, jak chociażby Lincz, Amok, czy udany Pokój. Można też do sprawy podejść bardziej artystycznie, by widz musiał wysilić mózg w interpretacjach, tę drogę wybiera w swoim debiucie Włoch Nicolangelo Gelormini.
Tytułowa Fortuna jest kosmiczną księżniczką z planety Tabbys, która utknęła na Ziemi w ciele kilkuletniej dziewczynki, a teraz musi dać odpór, chcącym ją zgładzić, złym Gigantom. Tak przynajmniej twierdzą jej przyjaciele Nicola i Anna. Jej matka – Rita (świetnie zagrana przez Valerię Golino, największą gwiazdę filmu) twierdzi z kolei, że dziewczynka to Nancy i tu mieszka, a brak wspomnień wynika z choroby, z którą pomóc jej próbuje psychoterapeutka Gina (Pina Turco).
Niczym przed kilku laty Austriak Markus Schleinzer, w swoim debiutanckim dziele Michael (2011), Gelormini nie mówi nam wprost o co chodzi w filmie. Skupia się na wywoływaniu w widzu niepokoju, przekonania, że coś tu nie gra. Podnosi to jednak do bardzo wysokich tonów, na ekranie pojawiają się zakłócenia, psycholożka staje się matką i na odwrót, dorośli mówią niezrozumiałe komunikaty do siebie i skaczą na trampolinie. Reżyser stara się wpędzić w widza w całkowitą dolinę niesamowitości, podobnie jak robiła to Sandra Wollner w swoim bardzo udanym O niedogodności narodzin nagrodzonym na ostatniej edycji festiwalu Nowe Horyzonty.
9. Ulbolsyn (reż. Adilchan Jerżanow) - 3,5 / 5
Adilchan Jerżanow od dawna jest jednym z naszych ulubionych reżyserów. Kazach już od niemal dekady zabiera nas do wsi Karatas by tam, łącząc humor i groteskę z brudem godnym Smarzowskiego, odmalowywać jedyny w swoim rodzaju obraz postsowieckiego Kazachstanu. W ostatnim czasie znacząco przyśpieszył tempo produkcji i od 2018 roku realizuje dwa filmy rocznie. Wychodzi mu to z mieszanym efektem, bo zarówno zeszłoroczna Walka Atbaia, jak i pokazywany w tegorocznym konkursie Orizzonti Żółty kot były dużymi zawodami. Jednak nic nie jest stracone Ulbolsyn pokazała, że w tym twórcy wciąż drzemie olbrzymi potencjał.
Gatunkowy marsz w kierunku czegoś między westernem, a feministycznym kinem zemsty okazał się pełnym sukcesem, Ulbolsyn to film świeży, który pozwala odzyskać wiarę w Jerżanowa i będzie powodował w was liczne wybuchy śmiechu przemieszanego z przerażeniem. Bo przecież w tym szaleństwie jest ziarno prawdy, a patriarchat i mizoginia na postsowieckiej prowincji (i nie tylko) wciąż pozostają na porządku dziennym.
8. Come & Go (reż. Lim Kah Wai) - 3,5 / 5
Japonia od kilku dekad jest jednym z najbardziej oddziaływujących na umysły ludzi krajów na całym świecie. Języka japońskiego uczą się fascynaci pod każdą szerokością geograficzną, tamtejsze seriale anime i mangi mają fanów nawet w najdalszych zakątkach globu, a kinematografia jest uważana za jedną z najlepszych na świecie. Jednocześnie wciąż jest to społeczeństwo pełne uprzedzeń, którego wielonarodowy aspekt i wielomilionowa populacja imigrancka stanowią niezwykle rzadko poruszane tematy. Tym ciekawiej wypada Come & Go, które portretuje Osakę właśnie z perspektywy tych, którym tak rzadko daje się głos.
To szalenie ciekawy antykryminał,: w którym w ekskluzywnych klubach, sterylnych pomieszczeniach i urokliwych mieszkaniach z ludzi wychodzą najgorsze cechy charakteru. Na pierwszym planie zobaczymy m.in. Wietnamczyka uwięzionego na niewolniczym niemal kontrakcie, studentkę z prowincji, która bez prostytuowania się nie byłaby w stanie wynająć nawet najciaśniejszej klitki, pracującą na dwie zmiany studentkę z Birmy, granego przez Lee Kang-shenga maniaka pornografii, sutenera z Korei, rodzinę chińskich turystów i wielu więcej.
Każda z pojedynczych historii stanowi jakiś wycinek prawdy o codzienności w wielkim portowym mieście. Nie brak w nich humoru, romansu, ale też dramatu i tragedii. To bardzo ciekawe, chociaż nieco chaotyczne połącznie kina społecznego z gatunkami, z którego powstał przepełniony różnymi smakami gulasz, który można z przyjemnością zjeść. Nawet jeśli od nadmiaru ingrediencji może chwilami zemdlić.
7. Strach (reż. Iwajło Hristow) - 3,5 / 5
W całej Europie od kilku lat trwa kryzys uchodźczy, nawet jeśli temat w erze covidu przygasł znacząco w polskich mediach, to tuż przy tureckiej granicy sprawa wygląda całkowicie inaczej. Tutaj strach przed nieznanym wchodzi w synergię z ekonomiczną zapaścią i chociaż stała obecność mediów sprawia, że politycy i lokalni liderzy pozują na pomocnych i tolerancyjnych, to jest to tylko poza. Zwłaszcza, że trwa właśnie zima, brak więc pracy przy gospodarce, a i dłuższe noce więcej skryć mogą.
Gdyby to był amerykański film, w głównej roli wystąpiłaby Frances McDormand. Swieta, owdowiała i od niedawna bezrobotna nauczycielka po pięćdziesiątce, mieszkająca w domu na uboczu wioski, obdarzona ciętym językiem i obciążona nieprzepracowaną żałobą. Można by ją z łatwością postawić na tej samej półce co tytułową bohaterkę serialu Olive Kitteridge czy Mildred Hayes z Trzech bilboardów za Ebbing, Missouri, czyli postaci, które w ostatnich latach ustanowiły nowy wizerunek tej aktorki i przyniosły jej najważniejsze telewizyjne i kinowe laury. Tak samo jak bohaterki McDormand, Swieta (rewelacyjnie sportretowana przez Swietłanę Janczewą), chociaż teoretycznie stanowi po prostu część wiejskiej społeczności, plotkuje i żartuje tak z kumami jak i żołnierzami z pobliskiego przygranicznego garnizonu, to dzieli ją od nich wyraźna bariera niezrozumienia. Zwłaszcza jeśli ta usilnie odrzuca wszelkie zaloty, m.in. lokalnego biznesmena oraz żołnierzy, a nawet, by związać koniec z końcem, poluje w pobliskich lasach.
Podczas jednego z takich polowań spełniają się rasistowskie żarty rzucane przez wojaków, gdyż na leśnej ścieżynce zamiast zająca Swieta znajduje Bambę, elegancko ubranego lekarza z Mali, który po utracie całej rodziny w wojnie domowej wyruszył szukać lepszej przyszłości w Niemczech.
6. This Town (reż. David White) - 3,5 / 5
Z czym kojarzy nam się Nowa Zelandia? Z ptakami kiwi, haką, Władcą Pierścieni, ale od kilku lat niewątpliwie także z absurdalnym humorem podawanym z kamienną twarzą w paradokumentalnej formie. A to wszystko za sprawą Taiki Waititiego, który zachwycił świat swoimi komediami i zyskał tym sobie bilet do Hollywood. Teraz jego śladem może podążyć inny tamtejszy aktor i komik – David White, którego This Town jest bez dwóch zdań jedną z najśmieszniejszych produkcji roku!
Przed czterema laty rodzina Seana (granego przez samego reżysera) została brutalnie zamordowana we własnym domu. Kolekcjonujący broń i uważany za dziwaka mężczyzna jako jedyny przeżył masakrę i to bez żadnego draśnięcia. Nic dziwnego, że szybko stał się głównym podejrzanym, został nawet aresztowany i doprowadzony przed oblicze sprawiedliwości. Sąd jednak uniewinnił Seana nie znajdując dowodów jego winy, wszak nawet narzędzie zbrodni nigdy nie zostało znalezione. Mimo upływu czasu w małym miasteczku wciąż wszyscy pamiętają o krwawych wydarzeniach i każdy ma swoje teorie co wydarzyło się w domku na uboczu. Sean jest napiętnowany, lecz wydaje się ten stan rzeczy akceptować, a przynajmniej stara się iść do przodu. Pobrał nawet Tindera, by za jego pomocą znaleźć w końcu miłość swojego życia. By jednak nie było zbyt pięknie, to w miasteczku żyje też owładnięta obsesją zamknięcia bohatera w więzieniu policjantka i właścicielka mini-zoo, Pam (Robyn Malcolm, Morwena z Władcy Pierścieni).
5. Bedridden (reż. Byamba Sakhya) - 3,5 / 5
Mongolia w kinie kojarzy nam się głównie z pustynią Gobi i koczowniczymi mieszkańcami prowincji, widzieliśmy to m.in. w Öndögu Wanga Quan’ana, czy bardzo dobrym Veins Of The World Byambasurena Davaaa. Rzadko mamy okazję zajrzeć do Ułan Bator, a przecież to metropolia wielkości Warszawy, z osiedlami, wieżowcami i korporacjami. Rzadką okazję spojrzeć na Mongolię poprzez film, który mógłby być zrealizowany w dowolnym innym kraju świata otrzymujemy poprzez poetycko-psychologiczne Bedridden.
Głównym bohaterem jest tu pogrążony w depresji i walczący z twórczą niemocą dwudziestosześcioletni pisarz. Zamyka się on w swojej sypialni z MacBookiem i postanawia odciąć od rzeczywistości i nie wstawać więcej z łóżka. Czas nie ma znaczenia, wiatru nie słychać, jest tylko walczący z własnymi demonami człowiek i jego myśli. Trudno nawet wyróżnić konkretną fabułę tego filmu, całość ma raczej strukturę poematu z powtarzającym się refrenem w postaci wizji pustej kolejki górskiej, która wciąż jedzie wkoło.
4. When I'm Done Dying (reż. Nisan Dag) - 4 / 5
Rap, muzyka uliczna i niewymagająca ani drogich instrumentów, ani długiej edukacji od początku swojego istnienia stanowił przepustkę do lepszego świata dla chłopaków z biednych dzielnic. W dzisiejszych czasach powszechnego i taniego dostępu do Internetu, rozwoju serwisów takich jak YouTube, czy Soundcloud droga od pucybuta do gwiazdy króciła się jeszcze bardziej, co podchwyciło także kino, czego przykład stanowią Wersy ulicy, które zachwyciły publiczność festiwalu Pięć Smaków, ale także nagrodzone za najlepszą reżyserię na festiwalu Black Nights When I’m Done Dying.
Głównym bohaterem jest tu 19-letni aspirujący raper Fehmi. Chłopak marzy o karierze rapera, ale póki co jego piosenki osiągają maksymalnie kilka tysięcy wyświetleń na Youtube, a w sukces nie wierzy nawet jego starszy brat Erdem (popularny aktor Ushan Çakir znany m.in. z telenoweli Imperium miłości i serialu Netflixa Rozkwit imperiów: Osmanowie), który namawia chłopaka do rezygnacji z czasochłonnego hobby. Niezbyt nastrajające pozytywnie życie, podzielone między nocne zmiany w barze z kebabem, sesje nagraniowe z przyjacielem i narkotyczne odjazdy za sprawą drogiego i bardzo niebezpiecznego narkotyku bonsai zostaje zachwiane przez dwa wydarzenia. Po pierwsze Fehmi poznają pochodzącą z zamożnej rodziny dwudziestopięcioletnią didżejkę Devin (największa gwiazda filmu, Hayal Köseoğlu, grająca m.in. we Wspaniałym stuleciu i tegorocznym kandydacie oscarowym Turcji p.t. Cud w celi nr 7 – ten drugi dostępny na Netflixie), w której rychło się zakochuje i to z wzajemnością. Po drugie wreszcie odzywa się do niego wpływowy producent Faruk Ünal, który proponuje wydanie debiutanckiego albumu Fehmiego i jego kolegi. Ale czy protagonista da radę wygrać z niszczącym nałogiem?
3. La Verónica (reż. Leonardo Medel) - 4 / 5
Czy istnieje człowiek, który oglądał Emę Pabla Larraina i nie zakochał się w dzikiej i nieujarzmionej energii debiutującej tam w roli tytułowej Mariany Di Girólamo? Być może, ale ja takiej osoby nie jestem w stanie zrozumieć. Okazuje się, że po tej ognistej reggetonowej orgii trzydziestolatka ani myśli zwalniać, co więcej jej drugi projekt znów dotyczy roli matki, wpływu kultury i znów imię jej bohaterki jest jego tytułem.
Verónica ma na pierwszy rzut oka całkiem udane życie. Jako żona znanego piłkarza nie musi się specjalnie przejmować pieniędzmi, a ponad milion obserwujących na instagramie daje przyjemne poczucie rozpoznawalności. Czym jest jednak prawda w erze social mediów, zwłaszcza jeśli jesteś influencerką? Czym jest osobowość i tożsamość? Verónica chciałby być kochana, tak przez cały świat, jak i przez swojego niewiernego męża. Nie odnajduje się w wymagającej poświęceń i odsunięcia swoich uczuć na drugi plan roli matki. Zwłaszcza, że właśnie powstaje jej autobiografia, a tu prokurator odkurzył starą sprawę śmierci jej pierwszej córki.
Film, chociaż utrzymany w jaskrawych kolorach, przepełniony taneczną muzyką i pięknymi ludźmi w kadrze, w rzeczywistości jest zaskakująco mroczny i poważny. Medel nakręcił coś, co moglibyśmy nazwać Emą à rebours, zamiast biedującej bohemy artystycznej, która pragnie stworzyć rodzinę, w La Verónica obserwujemy bogaczkę kreującą się na dużo mniej inteligentną i bardziej pustą, gdyż to zapewnia jej instagramowy sukces i dla której rodzina jest przeszkodą. A może to po prostu dwie strony tej samej monety? Jestem pewien, że La Verónica wywoła bardzo wiele dyskusji, a nawet oburzenia, wszędzie, gdzie się pojawi. To film, który jak jego protagonistka, ma do zaoferowania dużo więcej, niż się początkowo wydaje.
2. Submissão (reż. Leonardo Antonio) - 4,5 / 5
Kino portugalskie w ostatnich latach przyzwyczaiło nas do artyzmu na najwyższym światowym poziomie. Dzieła Pedra Costy, Miguela Gomesa, czy queerowe szaleństwa João Pedra Rodriguesa bliskie są sercu każdego fana nowohoryzontowej uczty. Mniej mówi się o tamtejszym kinie społecznym, nawet wspaniałe Gniazdo Teresy Villaverde nie odbiło się w Polsce prawie żadnym echem. Mam nadzieję, że inny los spotka Submissão, które jest przykładem filmu całkowicie spełnionego.
Pewnego dnia młody reżyser Leonardo Antonio usłyszał od swojego znajomego, szefa psychiatrii szpitala w Lizbonie, że 90% jego oddziału byłoby puste, gdyby zwalczać problem gwałtu i prostytucji w małżeństwie. Słowa te zapadły mu w pamięć tak bardzo, że począł badać temat, spotkać się z psychiatrami, policjantami, sędziami, dziennikarzami, a nawet ofiarami. Po zakończeniu wywiadów scenariusz powstał podobno w kilka dni, a następnie przez ponad dwa lata był poprawiany, konsultowany i dopieszczany przy współpracy z obsadzoną w głównej roli już na etapie draftu nieznaną szerzej, a wybitną w tej roli, Iolandą Laranejeiro. W efekcie powstało dzieło wyjątkowe, tak rozdzierający film społecznie zaangażowany zdarza się bardzo rzadko. Dzieje się tak dlatego, że całość została przedstawiona z dramaturgiczną maestrią, a przy tym dokumentalnym chłodem.
1. Great Happiness (reż. Wang Yiao) - 4,5 / 5
Współczesne kino chińskie jest jednym z najciekawszych na świecie. Pomimo stale wzmożonych wysiłków cenzury, nawet taka ikona jak Jia Zhangke wypuściła w tym roku ordynarną propagandówkę (Na horyzoncie morze jest błękitne), pasja tworzenia i poszukiwania wśród twórców niezależnych jest nieskończona. Takie tytuły jak Siedzący słoń (Hu Bo, 2018), Rzeka czasu (Yang Chao, 2016), czy Długa podróż dnia ku nocy (Gan Bi, 2018) wyznaczają aktualnie sufit światowemu arthouse’owi. Podczas tegorocznego festiwalu w Tallinnie objawiła się kolejna gwiazda, która może świecić na kinowym nieboskłonie przez lata.
Debiutujący w pełnym metrażu Wang Yiao postanowił stworzyć Ziemię obiecaną na miarę Chin drugiej dekady XXI wieku, chociaż nie mam pojęcia czy zna arcydzieło Wajdy. Tak jak u Reymonta było ich trzech, z różnych światów, ale łączy ich przemysłowe miasto (w tym przypadku Xining, stolica prowincji Qinghai na tybetańskim pograniczu), jedno pokolenie i marzenie o zbudowaniu wielkiego biznesu. Drugim ważnym tematem Great Happiness jest rodzicielstwo i instytucja rodziny per se. Bohaterowie pochodzą z pokolenia polityki jednego dziecka, trudnego i szalenie często przerabianego w chińskiej kinematografii (w samym 2019 roku m. in.: Balon Pemy Tsedena; Polityka jednego dziecka Nanfu Wang i Lynn Zhang; Żegnaj, mój synu Wanga Xiaoshuai) projektu społecznego.
POZOSTAŁE FILMY:
- Kolacja po amerykańsku, reż. Adam Rehmeier, 7/10
- Longing Souls, reż. Diana Montenegro, 7/10
- Love Song 1980, reż. Mei Fen, 7/10
- Tvano Nebus, reż. Marat Sargsyan, 2020, 7/10
- Sententia, reż. Dymitry Rudakow, 7/10
- O zmierzchu, reż. Sharunas Bartas, 6/10
- The Road to Eden, reż. Bakyt Mukul, Dastan Zhapar Uulu, 6/10
- Wrath of Desire, reż. Zero Chou, 6/10
- Erna i Krig, reż. Henrik Genz, 2020, 6/10
- The Translator, reż. Rana Kazkaz, Anas Khalaf, 5/10
- Fan girl, reż. Antoinette Jadone, 5/10
- Blizzard of souls, reż. Dzintars Dreibergs, 5/10
- Should the Wind Drop, reż. Nora Martirosyan, 5/10
- The Dawn, reż. Dalibor Matanić, 5/10
- A Yellow Animal, reż. Felipe Braganca, 4/10
- Poppy Field, reż. Eugen Jebeleanu, 4/10
- Bula, reż. Boris Baum, 3/10
- The Flood, reż. Victoria McIntyre, 2020, 3/10
- Armugan, reż. Jo Sol, 3/10
- Gracious Night, reż. Mika Kaurismaki, 3/10