Kawa czy herbata? – recenzja filmu „Szukając kobiety z kłami i wąsami” – Pięć Smaków

Khyentse Norbu, znany w swoim rodzinnym Bhutanie i całym buddyjskim świecie jako lama Dzongsar Jamyang Khyentse Rinpoche, powraca z nowym filmem. Długo nie było nic wiadomo o tym projekcie. Realizacja była owiana tajemnicą, plan zdjęciowy umiejscowiono w Nepalu, a budżet był naprawdę skromny. Wolność twórcza: brak fleszy, producenckich nacisków i himalajskie powietrze, przerodziły się w Szukając kobiety z kłami i wąsami.

Gotowe dzieło nagle w 2019 roku wypłynęło na niewielkim festiwalu w Morelii (najpewniej dlatego, że jedną z producentek była Meksykanka Maria Fernanda Rivero). Niedługo potem pandemia zahamowała normalny obieg festiwalowy i film trafił na platformy vod (m.in. w USA). Po dwóch latach od premiery udało się organizatorom Pięciu Smaków sprowadzić dzieło na polskie ekrany. W międzyczasie Norbu i jego przyjaciel, producent i reżyser Zhuangzhuang Tian (Złodziej koni, Błękitny latawiec) zdążyli się zaangażować w Bipolar w reżyserii Queeny Li, który najpierw pokazywano w Rotterdamie, a potem m.in. na Warszawskim Festiwalu Filmowym, gdzie według naszej redakcji był najciekawszą produkcją z programu (z topką można zapoznać się TU).

Norbu w Szukając kobiety z kłami i wąsami swoim zwyczajem obsadził naturszczyków, tłumacząc, że naturalność i znajomość duchowego dziedzictwa (w przypadku mnichów) jest warta więcej niż zawodowe odgrywanie emocji. W dziale technicznym postawił jednak na profesjonalistów. Najważniejszym nabytkiem dla ekipy okazał się wybitny tajwański operator Mark Lee Ping-bing, który wcześniej tworzył zdjęcia do Rzeki czasu Chao Yanga, Spragnionych miłości Wong Kar-Waia czy filmów Hou Hsiao-hsiena. Jedną z osób odpowiedzialnych za montaż była natomiast Jinlei Kong (pracowała m.in. z Jia Zhangke i Yi’nanem Diao). Co ciekawe do pionu producenckiego należała Olivia Harrison, wdowa po członku The Beatles, znana z tego, że już wcześniej wspierała kino, m.in. razem z Martinem Scorsese dofinansowała renowację dzieł Chaplina czy filmów meksykańskich z lat 40. 

Szukając kobiety z kłami i wąsam

Dla autora Pucharu Himalajów, Podróżników i magów oraz Hemy, Hemy (NASZA RECENZJA), jak zwykle film staje się szansą na rozważania nad kondycją człowieczeństwa. Tym razem na głównego bohatera wybiera osobę niewierzącą, choć żyjącą w sercu buddyjskiego ekosystemu. Jego świeckie nastawienie, zupełnie wyzbyte religii i wszelkich mistycznych doznań jest wsparte dodatkowo przez kosmopolityczne ciągoty, fascynację zachodem i wszelkimi modami stamtąd przychodzącymi. Tenzin (Tsering Tashi Gyalthang) nie tylko ubiera się jak Europejczyk, ale ma też know-how odpowiedni do tego, żeby nie czuć się wobec przybyszów jak obywatel z rubieży. Biegle posługuje się angielskim, w kieszeni nosi iPhone’a i marzy o tym, żeby w Katmandu otworzyć kawiarnię typu speciality. Jednym słowem, żeby Nepalczycy mogli pić kawusię z dripa i aeropressa jak mieszkańcy Berlina, Kopenhagi czy Warszawy. Wszak wszyscy żyjemy w globalnej wiosce.

Szukanie miejsca na nowy biznes, dopinanie kontraktów i niesnaski ze wspólnikiem Tengiz łączy z misją podjętą na życzenie swojej matki. Kobieta, która pozostała w ich rodzinnej wiosce w górach, była niegdyś biegłą wykonawczynią klasycznej muzyki buddyjskiej. Jej podstawą jest niezwykle trudny śpiew alikwotowy, któremu towarzyszą melodie grane na tradycyjnych himalajskich instrumentach. Tengizowi przychodzi w udziale szkolenie się akompaniamentu na strunowym instrumencie zwanym tungana lub tungna (jeśli się nie mylę), na oko przypominającym popularny w Indiach sitar.

Oprócz tych zajęć nasz bohater ma jednak pewien zgryz. Nocami zamiast o ziarnach z Gwatemali i rodzajach filtrów śni bowiem o łące i enigmatycznej młodej kobiecie. Sam nie umie odnaleźć żadnego sensu w owych marach, ale z pomocą przychodzi mu jego przyjaciel, z którym uczęszcza na muzyczne komplety, Jachung (Tulku Kungzang). Pozostaje on jako praktykujący buddysta w kontakcie z pewnym lamą. Właśnie ten ekscentryczny mnich doradza Tengizowi co ma zrobić dalej, tym samym wyznaczając oś fabuły całego filmu. Duchowny wkracza do życia protagonisty w momencie, gdy ten ma zaraz otwierać swoją wymarzoną kawiarnię, i trzeba przyznać, że już samych wyglądem i metodami przekonuje rozmówcę, że nie jest byle jakim mistrzem. Otóż przywdziewa on słoneczne okulary, na szyi nosi wielkie słuchawki, a w momentach niepewności chętnie pyta „wujka Google’a” na swoim tablecie. Być może to jego nowoczesne oblicze zapewnia posłuch u niedowiarka Tengiza. Tak jak głosi tytuł dzieła Norbu, aby odsunąć od siebie widmo rychłej śmierci bohater będzie musiał znaleźć kobietę z kłami i wąsami, a najlepiej z trzema oczami. Znamienne, że w dwóch innych filmach z programu Pięciu Smaków także najważniejszym celem staje się wybawienie z nadnaturalnej opresji. Dzieje się tak w tajskim Medium (córka opętana przez duchy) i malezyjskiej Historii południowej wyspy (domniemane przekleństwo rzucone przez bóstwo na męża).

Szukając kobiety z kłami i wąsam

Misja od lamy wydaje się dla ateisty początkowo raczej niemożliwa i absurdalna, ma bowiem szukać dakini, czyli ​​„posłanki niebios”. Trzeba tu zaznaczyć, że Khyentse Norbu, mimo, że jest przecież bardzo zaangażowany w życie buddyjskiej społeczności, umie podejść z humorem to tej tematyki. Tam, gdzie jego rodaczka Dechen Roder sięga po tropy rodem z filmu detektywistycznego (Miód dla dakini: dostępny na platformie Pięć Smaków w Domu / NASZA RECENZJA), on decyduje się na pójście w komediowe tony, ale nie zapomina wszelako o lokalnym kolorycie i domieszce dramatów jednostki. Tengiz korzystając z rad kolejnych mnichów na swej drodze, zostaje wtłoczony w konwencję komedii romantycznej à rebours. Zamiast szukać partnerki seksualnej (jak w Hitchu: Najlepszym doradcy przeciętnego faceta) czy przyszłej żony (jak w Szczęśliwej siódemce Bustera Keatona i jego nieudanym rimejku Kawalerze z Chrisem O’Donnellem), rozgląda się za dziewczyną, która może okazać się wybrana przez bogów i ocalić go przed zgonem. Może będzie to jego koleżanka, może piękność z herbaciarni lub napotkana na targu młoda matka?

Zegar tyka, a on biega po Katmandu z lewym butem i próbuje wręczyć go kolejnym kobietom w rytm meksykańskiego szlagieru Cucurrucucú paloma (usłyszymy go także w Happy Together Wong Kar-Waia). Te zaloty mają marne szanse na powodzenie, ale nie to jest dla twórców najważniejsze. Norbu nie narzuca wcale światopoglądu i jasnego rozwiązania, sugeruje tylko większą uważność na swoją kulturę i zwolnienie w biegu, w którym wszyscy chcąc nie chcąc uczestniczymy.

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk
Szukając kobiety z kłami i wąsami plakat

Szukając kobiety z kłami i wąsami
Tytuł oryginalny:
Looking for a Lady with Fangs and a Moustache

Rok: 2019

Kraj produkcji: Meksyk, Nepal, Singapur

Reżyseria: Khyentse Norbu

Występują: Tsering Tashi Gyalthang, Orgyen Tobgyal Rinpoche, Tulku Kungzang i inni

Ocena: 3,5/5