Niemy krzyk – recenzja filmu „Some Rain Must Fall” – Berlinale 2024

Problemem wielu filmów z konkursów głównych niemal wszystkich najważniejszych festiwali jest zbyt częste unikanie podejmowania narracyjnego ryzyka. Bezpieczne wybory, sprawdzone przepisy czy formalne sztuczki rzadko kiedy zaś mają wspólną linię z prawdziwą sztuką. Niekiedy dużo ciekawsze okazują się sekcje poboczne, jak choćby berlińskie Encounters, które w tym roku Nagrodą Specjalną Jury wyróżniło pierwszy pełny metraż Yanga Qiu.

Potknięcia są niemal nieodłącznym elementem debiutu, ale ciekawy język filtrujący sposób patrzenia na rzeczywistość, sprzężony ze świadomością filmowej formy, dający obietnicę co do kolejnych projektów, jest w stanie je wynagrodzić. Tak też jest w przypadku enigmatycznego Some Rain Must Fall. Epicentrum opowieści wypełnia postać Cai (Yu Aier), gospodyni domowej w średnim wieku, przykładnej żony i matki, pod ułożoną, bezbłędną fasadą skrywającej kipiące pokłady życiowej frustracji. Qiu rozpoczyna film pierwszym niemym krzykiem kobiety, wyjmując tym samym wentyl bezpieczeństwa z jej szczelnego do tej pory układu nerwowego. Niewinne zdarzenie na szkolnym boisku w czasie odbierania dziecka z placówki kończy się nieprzewidzianymi konsekwencjami, w które wplecione zostają dotychczasowe problemy i odkładane od lat decyzje, będące powodem podskórnego stresu.

Ów krzyk Cai mógłby mieć zupełnie inny kształt. Dla Qiu bowiem charakter zdarzeń jest wtórny wobec procesu portretowania kobiety. Narzędzia narracyjne służą mu do nadawania jej przypadkowi uniwersalnego wymiaru, nie zaś do tkania dramaturgii. Urodzony w Chinach reżyser hołduje zasadzie niedopowiedzeń, podobnie jak Tarkowski audiowizualną materię traktując na równych prawach z poezją i zostawiając przestrzeń interpretacyjną widzowi. Rozrzuca wydarzenia, oświetlając zaledwie fragmenty ich natury, karmiąc nas częściej wrażeniami niż faktami, dużą część historii pozostawiając poza kadrem.

Powściągliwą i chłodną bohaterkę widzi jako odbicie patriarchalnej chińskiej kultury, wyrosłego na tradycjonalizmie zaciskania zębów kiedy boli, duszenia emocji i potrzeb do chwili, w której ciało nie jest w stanie dłużej magazynować frustracji. Regularne drenowanie goryczy autoagresją przynosi ulgę tylko na chwilę i wymaga kolejnych działań. Zaciśnięta przez matkę na krtani karcąca dłoń po wiadomości o złożonych papierach rozwodowych, czyli podniesieniu ręki na świętą instytucję małżeństwa przez pragnącą lepszego życia córkę, przyjęta zostaje przez Cai ze stoickim spokojem – być może ból zadawany przez innych smakuje tak samo, być może kobieta doświadczyła go tyle razy, że kolejny nie robi na niej wrażenia. A może wydaje jej się, że nie zasługuje w życiu na nic innego.    

Posłuszeństwo wobec zasad nakreślonych przez kolektyw ma tu zawsze pierwszeństwo przed własnym ja. Każdy, kto sięga po wolność, musi liczyć się z konsekwencjami. Homoerotyczne napięcie między Cai a jej gosposią staje się wyczekiwaną przestrzenią uwagi poświęconej jej nie tylko jako kobiecie, ale przede wszystkim jako człowiekowi. Dotyk będący ukojeniem i przyjemnością, choćby chwilowy i szybko spłoszony kagańcem społecznego ostracyzmu, rozpala zapomniane ciepło i daje nadzieję na zmianę. Reżyser nie eksploruje jednak dalej tego wątku – ponownie jedynie przyglądając się temu, jak poszczególne bodźce z otoczenia – i pozytywne, i negatywne, wpływają na jego bohaterkę.

Narracyjny talent Qiu został dostrzeżony już w 2017 roku, kiedy na festiwalu w Cannes otrzymał Złotą Palmę w kategorii krótkiego metrażu za Spokojną noc. Wtedy też rozpoczęła się jego trwająca do dziś współpraca z wybitną niemiecką autorką zdjęć, Constanze Schmitt, której zdolności mogliśmy podziwiać chociażby w rodzimym Mateczniku Grzegorza Mołdy [NASZA RECENZJA]. Nieoczywiste, skąpane w półmroku raz zieleni, raz miedzi kadry idealnie korespondują ze stanem Cai – nieprzeniknionej, pokazującej nam zawsze tylko fragment siebie, za każdym razem jednak tak samo skrępowany, zawstydzony, bolący. Qiu udało się wydobyć z tej postaci maksimum uniwersalizmu. To, co ten ból wywołuje, nie ma już znaczenia – znaczenie ma otwarta rana wyrosła na tłumieniu potrzeb i popędów. I choć owej enigmatyczności przydałoby się miejscami więcej światła, poszukiwanie własnego języka wypowiedzi dla tej behawioralnej wiwisekcji przynosi spełnienie i stanowi jedną z ciekawszych propozycji tegorocznego festiwalu. 

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

Some Rain Must Fall
Tytuł oryginalny:
Kong fang jian li de nv ren

Rok: 2024

Kraj produkcji: Chiny, USA, Francja, Singapur

Reżyseria: Qiu Yang

Występują: Yu Aier, Xu Tianyi, Yibo Wei, Di Shike, Gu Tingxiu

Ocena: 3,5/5

3,5/5