Już to widzieliście – recenzja filmu „Mãos no fogo” – Berlinale 2024

Kiedy berliński festiwal kuleje, to portugalska kinematografia najczęściej oferuje pomocną dłoń. Tegoroczna odsiecz może nie okazała się równie efektowna co w latach poprzednich, ale nowy film Margaridy Gil przynajmniej połechtał kinofilskie podniebienie kolekcją pięknych tableaux. Co ciekawe z perspektywy tropicieli twórczej zdrady, utwór wpisuje się w modny ostatnio trend sięgania po pióro Henry’ego Jamesa. I chociaż to wcale nie najlepsza próba – obok wysiłków Patrica Chihy i Bertranda Bonello – dokręciła śrubę sąsiednim tytułom z sekcji Encounters.

Portugalka w dość oczywisty sposób inspirowała się nowelą W kleszczach lęku. Jak przystało na adaptację tego klasyka literatury gatunkowej, przeniesionego wcześniej na srebrny ekran chociażby przez Jacka Claytona, ontyczna ambiwalencja nie tylko ma za zadanie wzbudzić w odbiorcy niepewność, ciekawość, a rzadziej tak naprawdę przerażenie, powinna także stanowić główny temat utworu. Dlatego początkowa sekwencja przedstawia kamerę niczym autorefleksyjną broń, której celuloidowa amunicja będzie służyć w starciu z rozmówcami protagonistki. Maria, młoda dokumentalistka, planuje bowiem ustawiać kolejnych interlokutorów w gotowości do filmowego odstrzału. Ci jednak albo złośliwie uciekną w przestrzeń pozakadrową, albo złamią czwartą ścianę, stukając w szkiełko należące już nie do przyszłej absolwentki artystycznej uczelni, lecz Acácia de Almeidy. Niejeden powie o wystudiowanych kompozycjach uznanego operatora, że bywają akademicko nudne, ale właśnie ta piktorialna gracja w zderzeniu z metafizyką Gil okazuje się fundamentalna dla jej kina.

Bohaterka zaś, naiwna jeszcze być może w wielu życiowych niuansach, aczkolwiek pewnym krokiem przecierająca własną stopą wytyczony szlak, realizuje obraz poświęcony wymarłemu gatunkowi architektury oraz ludziom zamieszkującym pałacyki w malowniczej dolinie Douro. Nieprzystawalność pamiętających czasy imperialnej potęgi budynków do pędu dnia dzisiejszego stanowi zresztą świetną kanwę dla tanatyczno-medialnego dochodzenia amatorki – śledztwa w sprawie zagadnień realizmu. Gdzie zatem doń bliżej/dalej – sami wybierzcie skrajność – jeśli nie w jednym z tych kulturowych grobowców, których sypialnie okupują na wpół rzeczywiste postaci, może ekscentryczni spadkobiercy, może po prostu wywołane promieniem słońca widma, które więził kurz osiadły na zapomnianych taśmach.

Bo umówmy się, że stanie na straży optycznych technik jako doskonałego modelu re-prezentacji jest zadaniem skazanym na porażkę nie mniej spektakularną niż karkołomna próba odpowiedzi na pytanie o materialność gości nawiedzonych posesji w brytyjskim horrorze. Zamiast gotyckiego domu strachów, cieni biegających po korytarzach i skrzypiących okiennic, wyobraźcie sobie XVIII-wieczny dworek z romantycznej powieści, skąpane w sierpniowym upale firany, cykady w pobliskim zagajniku, kręte uliczki turystycznego miasteczka i koncerty na wolnym powietrzu – sceneria bliska popularnym wyobrażeniom kraju Camõesa oraz środowisko intrygi o zadziwiająco sadomasochistycznym podtekście. Historia kina to w końcu dzieje grzechu, więc strzeż się, kochasiu.

À propos przeszłości, reżyserka nie jest odosobniona w fascynacji magiczno-realistyczną poetyką, jeśli tylko spojrzeć na dorobek rodaków, których wskrzesza w ramach diegezy na poły postmodernistycznymi, na poły autobiograficznymi wtrętami. W końcu przywołany w dialogu Oliveira nie raz zwracał obiektyw w stronę zjawisk nadprzyrodzonych (od Benilde ou a Virgem Mãe po Dziwny przypadek Angeliki) po to właśnie, by powiedzieć coś zarówno o naturze medium, jak i cielesności ekranowych kobiet. Szczególnie ostatni utwór wyraźnie koresponduje z Mãos no fogo. Dzieła flirtują bowiem z ideą audiowizualnej mumifikacji – pierwszy zapisuje na zdjęciu uśmiech martwej dziewczyny, drugi ukazuje nagość tejże iluzji.

Nie dziwi zatem, że filmowa Maria, Maria do Mar – jak w Bondowskim stylu przedstawia się postać grana przez debiutującą Carolinę Campanelę – podejmuje decyzję o wygłoszeniu swoistego manifestu ikonoklastki. Monolog u brzegu pochmurnego morza, w trakcie którego odmawia prymatu górskim widokom na rzecz subiektywizacji sonorycznego krajobrazu, ponawia w zasadzie pytanie Daneya: „Zapewne myślisz, że kino to obrazy i dźwięki. A co, gdyby było odwrotnie”? Duchy przecież czają się w mroku – ubogim miejscu, jeśli ograniczyć percepcję wyłącznie do preferowanego przez Arystotelesa zmysłu. A że każdy obraz krytycznie nastawiony do obrazowości jako takiej sprawia, że silniej nadstawiam ucho, toteż projekt wieloletniej partnerki João Césara Monteiro przypadł mi do gustu. Ów sentyment i Rita Durão w obsadzie.

Tomasz Poborca
Tomasz Poborca

Hands in the Fire

Tytuł oryginalny:
Mãos no fogo

Rok: 2024

Kraj produkcji: Portugalia

Reżyseria: Margarida Gil

Występują: Carolina Campanela, Marcello Urgeghe, Adelaida Teixeira i inni

Dystrybucja: 

Ocena: 4/5

4/5