„To co się dzieje, naprawdę nie istnieje”, śpiewały Elektryczne Gitary i to zdanie, otwierające piosenkę do filmu Kiler najlepiej obrazuje paradoksalność jednego z najlepszych filmów tegorocznego canneńskiego konkursu głównego – Paryża, 13 dzielnicy Jacques’a Audiarda.
Zbliżający się już do siedemdziesiątki Audiard wciąż pozostaje jednym z najlepszych i najbardziej uniwersalnych francuskich reżyserów. Pomimo podeszłego wieku, do światowej świadomości przebił się dopiero zrealizowaną w 2001 roku trzecią swoją fabułą – odwróconym neo-noir Na moich ustach. Z biegiem XXI wieku zrealizował świetnie oceniane kino gangsterskie (Prorok), społeczne (nagrodzony Złotą Palmą Imigranci), melodramatyczne (Rust and Bone), czy westernowe (Bracia Sisters – NASZA RECENZJA). Kontynuując swoją podróż po gatunkach tym razem ląduje w komedii romantycznej, lecz mającej bliżej do Jean-Luca Godarda niż Mitji Okorna. Audiard, podobnie jak w swoim anglojęzycznym debiucie sprzed 3 lat, scenariusz oparł na „klasyku literatury współczesnej”. Tym razem w miejsce prozy Patricka deWitta wybór padł na komiks Killing and Dying autorstwa pracującego m.in. dla New Yorkera Adriana Tomine’a (wydanego w Polsce w zeszłym roku przez Kulturę Gniewu jako Śmiech i śmierć). Francuz, wspólnie z Céline Sciammą i Leą Mysius (reżyserka Avy, scenarzystka ostatnich filmów Desplechina) przeniósł akcję wydanego w 2015 roku komiksu do Paryża, wybierając część według siebie najciekawszych wątków z laureata nagrody Eisnera.
Przenosimy się do tytułowej 13. dzielnicy Paryża, gigantycznego blokowiska na południu miasta, kojarzonego głównie z dużą mniejszością azjatycką (zwłaszcza chińską) a także ze znajdującą się tam Biblioteką Narodową. To właśnie dalekowschodnie i edukacyjne skojarzenia tego miejsca postanawia wykorzystać Audiard w swojej opowieści o trzech zagubionych w wielkim mieście duszach szukających stabilizacji, spokoju, uznania, czy w końcu bliskości, której wszak nie ma w domach z betonu. Emile (Lucie Zhang) pracuje w call centre i żyje w mieszkaniu mającej coraz mniejszy kontakt z rzeczywistością babci, uciekając od problemów dnia codziennego w przygodny seks. By nie umrzeć z głodu szuka współlokatora, którym okazuje się być nauczyciel literatury Camille (Makita Samba), leczący swoje naukowe kompleksy flirtem z uczennicami. W tym samym czasie trzydziestokilkuletnia agentka nieruchomości z Bordeaux, Nora (Noemi Merlant), przyjeżdża do Paryża by rozpocząć studia prawnicze na Sorbonie. Losy tej trójki wielokrotnie się przetną w szeregu chwilami śmiesznych, a chwilami strasznych przeżyć.
Paryż, 13 dzielnica chociaż z opisu przypomina kino Rohmera, czy jego alternatywnych pogrobowców, to w duszy i ciele przywołuje na myśl bardziej twórczość Jean-Luca Godarda. W warstwie fabularnej objawia się to po pierwsze dużym nastawieniem na społeczno-ekonomiczny kontekst przedstawionej historii. Większość ważnych życiowych decyzji bohaterów, tudzież ich dylematów, dyktowana jest raczej egoistyczną potrzebą przeżycia, niż wielkimi uczuciami i emocjami. Jednocześnie całość ujęta zostaje w dość bezpretensjonalny i niezwykle komediowy ton, dzięki czemu nigdy nie wchodzi w niebezpieczne rejony kina społecznego. Posiadającą własne mieszkanie bohaterkę eks i tak opieprzy za to, że jako najemczyni, więc społeczny pasożyt, nie ma prawa narzekać na jego zachowanie, a Nora bezskutecznie do swojego wynajmującego będzie próbowała się dodzwonić w sprawie dziury w ścianie. Mamy tu również absurdy i paradoksy seksualnej emancypacji, jak z Kobieta jest kobietą, czy 2 lub 3 rzeczy, które o niej wiem…, łącznie z pochyleniem się nad losem pracownic seksualnych.

Audiard rusza wbrew popularnemu ostatnio i wyrażonemu chociażby w Najgorszym człowieku na świecie Joachima Triera (NASZA RECENZJA) trendowi tworzenia kina bliskiego życiu i emocjom, takiego z którym widz powinien się utożsamiać. Brechtiańsko odrzuca widza od ekranu i przypomina mu, że to tylko film, głównie za pomocą operatorskich i montażowych zabiegów. Po pierwsze, prawie całość Paryża, 13 dzielnicy opatrzona została obrzydliwie brzydkim czarno-białym filtrem, przywodzącym na myśl kinowe nieporozumienia wizualne, takie jak Malcolm i Marie (NASZA RECENZJA), czy Z perspektywy Paryża (wyjątkiem jest tylko jedna jedyna scena przedstawiająca … nagranie sekskamerski). Dzięki temu zabiegowi w warstwie wizualnej, coś co jest oczywistą grą z nieszczerością – występ internetowej pracownicy seksualnej – zostaje wyróżnione jako prawdziwsze niż cała reszta filmu, w efekcie widz zostaje emocjonalnie zdystansowany od romansów, spotkań i rozstań protagonistów. Efekt ten podkreśla dodatkowo eklektyczny montaż, z nagłymi niespodziewanymi cięciami, zbliżeniami na detale i dynamicznie zmieniającym się klatkarzem. Ciągłe podkreślanie sztuczności tego, co przedstawione na ekranie, z jednej strony wybije fanów utożsamiania się z bohaterami, którzy przyszli na seans skuszeni zaangażowaniem Céline Sciammy w pisanie scenariusza, z drugiej pozwala skupić się Audiardowi i jego ekipie na tym co ich interesuje – błyskotliwych dialogach, portrecie współczesnego Paryża i dobrej zabawie.
To kilkanaście męsko-żeńskich scen z życia, ludzkie elektrony błądzące po wielkim blokowisku, kierowane podnieceniem, frustracją, żałobą i ekonomiczną desperacją. W wielkim, szarym i pięknym mieście, uciekając w orgazm, pragnąc choć na chwilę odpocząć od paniki. Stęsknione za ojczyzną, pozbawione tożsamości ofiary wiecznej tułaczki dyskutujące o seksie przy oglądaniu transmisji z protestów w Hongkongu. Lewicowi intelektualiści pozbawiani nadziei i zmuszeni do sprzedaży mieszkania burżujom. Kobieta, której ukradziono młodość, a teraz nie wie jak ją odzyskać. A jeśli nie lubicie post-nowofalowego kina, to przynajmniej może przekona was rewelacyjna muzyka współczesna, która nadaje rytm i energię całości.


Paryż, 13 dzielnica
Tytuł oryginalny: „Les Olympiades”
Rok: 2021
Gatunek: dramat
Kraj produkcji: Francja
Reżyseria: Jacques Audiard
Występują: Noémie Merlant, Makita Samba, Lucie Zhang i inni
Dystrybucja: Gutek Film
Ocena: 4/5