She said, he said – recenzja filmu „Oskarżony”

Ruch #metoo był jednym z ważniejszych wydarzeń społecznym ostatniej dekady. Przerwał złotą erę milczenia ofiar molestowania seksualnego, zaczął kruszyć mur przywileju, naruszył nietykalność najgrubszych ryb. Jego sceptycy i przeciwnicy dostrzegli w nim przede wszystkim ogromne pole do nadużyć w ferowaniu wyroków, a opinii publicznej zarzucali niepoprzedzone procesami sądowymi, pochopne lincze. Oczywiście temat ten stał się również polem eksploatacji – mniej, lub bardziej dosłownej, wśród twórców kina. I to właśnie jemu przygląda się w swoim najnowszym filmie francuski reżyser, Yvan Attal.

Oskarżony wydaje się być brakującym elementem układanki nowej rzeczywistości. Daleko mu do brawurowej i zero-jedynkowej stylistyki Obiecującej. Młodej. Kobiety. Emerald Fennell (NASZA RECENZJA). Nie przygląda się wersjom wydarzeń, żeby niczym Ridley Scott w Ostatnim pojedynku nakreślić portret toksycznej męskości, dla której gwałt jest jedynie kolejną formą stosunku seksualnego. Nie diagnozuje przestrzeni przemocy seksualnej jak powściągliwa i oszczędna Asystentka Kitty Green (NASZA RECENZJA). Niejednoznacznością i trzymaniem w napięciu najbliżej mu do serialu The Morning Show, ale w warstwie fabularnej kładzie nacisk na coś innego. Głównym celem francuskiego reżysera jest bowiem pokazanie wszystkich odcieni szarości sytuacji, w której znaleźli się jego bohaterowie oraz dekonstrukcja naszych, czyli publiczności, sądów.

Oto Alexandre Farel (Ben Attal, syn reżysera i Charlotte Gainsbourg), na co dzień studiujący na jednej z najbardziej prestiżowych uczelni na świecie, czyli amerykańskim Stanfordzie, odwiedza mieszkających w Paryżu rodziców. Obydwoje są ludźmi sukcesu – ojciec (Pierre Arditi) ma swój program w telewizji, matka (Charlotte Gainsbourg) jest nie mniej znaną publicystką o radykalnych, feministycznych poglądach. Ona życie dzieli z nowym partnerem (Mathieu Kassovitz), on ociera łzy po byłej żonie w hotelowych pokojach w towarzystwie dużo młodszych od siebie kobiet. W dniu przylotu do Francji Alexandre poznaje córkę nowego partnera swojej matki, Milę (Suzanne Jouannet), którą za namową rodziny zabiera na imprezę. Następnego dnia do jego drzwi puka policja, twierdząc, że Mila złożyła zawiadomienie o gwałcie.

 

Attalowi nie można zarzucić braku umiejętności portretowania ducha czasu. Wszystko, co dzieje się w tle tej historii stanowi kalkę naszej rzeczywistości. Powtarzane przez bohaterów frazesy, brzmią niemal jakbyśmy je usłyszeli „na ulicy”, przez co całość nie jest jedynie odklejoną od rzeczywistości twórczą fanaberią, a przystającą do ciała koszulą codzienności. Francuz równie sprawnie dokonuje wiwisekcji relacji rodzinnych. Przygląda się pozornej trosce, która zatrzymuje się na poziomie szumnych deklaracji, nie mając swojego odzwierciedlenia w realnych działaniach. Za przykład podaje tu ojca Alexandre’a, który z jednej strony zajadle broni syna podczas mowy sądowej, z drugiej przez cały film nie zamienia z nim ani jednego słowa. Portret matki jest mozaiką rodzicielskiej miłości, ale też bolesnej konfrontacji z hodowanymi i pielęgnowanymi przez lata przekonaniami. „Odkryłam sprzeczność między zaangażowanym, humanistycznym dyskursem a rzeczywistością, w której żyjemy. Nie da się wdrażać szlachetnych idei tam, gdzie osobisty interes przesłania jasność widzenia.” – przyznaje w sądzie przed przysięgłymi, ale przecież i przed samą sobą. W końcu kiedy zostaje postawiona pod ścianą czynu swojego syna, wszystko co widzi, to jego pozycję – i potencjalnie zmarnowane życie i karierę. Z drugiej strony mamy rodziców Mili. Ciepłego, wspierającego ojca i matkę (Audrey Dana), choć również dbającą, to szukającą zawsze, nawet w tak trudnym czasie, okazji do przypomnienia byłemu mężowi, ile krzywdy wyrządził, porzucając rodzinę.

Nie ma tutaj postaci kryształowych czy powierzchownie skonstruowanych, ale nie ma też przerysowania, które mogłoby sprowadzić obraz na tory taniego efekciarstwa. Reżyser daje bohaterom drugoplanowym odpowiednio dużo przestrzeni, pamiętając, że to nie oni są tu najważniejsi, a jednocześnie zastanawiając się nad siłą ich roli w kształtowaniu pewnych wzorców. Na ile luźny stosunek do relacji seksualnych, nienadawanie im nadmiernego znaczenia, wynikającego z kulturalnych norm, który praktykuje ojciec Alexandre’a, wpłynął na egocentryczne spojrzenie jego syna? Ile w zachowaniu Mili znajdziemy echa religijnej ortodoksji jej matki, wpędzającej córkę w poczucie winy z byle powodu, o sferze seksualnej nie wspominając? Te wszystkie niuanse nakładają się cienkimi warstwami na głównych bohaterów, nie próbując jednak ich usprawiedliwić, a jedynie pokazując olbrzymią siłę kontekstu.

Warstwą fabularną wartą wspomnienia jest część procesowa, która spełni oczekiwania nawet najbardziej wybrednych fanów filmów sądowych. Działa ona przede wszystkim dzięki realistycznym scenom, pozbawionych przerysowanych elementów, do których przyzwyczaiło nas amerykańskie kino. Jest niczym „zwierciadło przechadzające się po gościńcu”, pokazujące, że publiczne procesy to niszczenie nie tylko życia ofiary i oskarżonego, ale także ich rodzin i przyjaciół. Wszystko, co robimy, może kiedyś obrócić się przeciwko nam, nawet (a może przede wszystkim?) napisane przed laty posty w social mediach.

Attal, będący obok Yaël Langmann współautorem scenariusza, jest mistrzem prowokacji, ale nie taniej, naskórkowej, a tej z najwyższej półki. Nie wodzi widza za nos dla samego wodzenia, ale dla przedstawienia rzeczywistości taką, jaką ona jest, czyli wielowymiarową, zależną od kontekstów. Nie wciela się w postać sędziego, oddzielającego dobro od zła – wręcz przeciwnie, pokazuje swoją, ale także naszą, bezbronność w tym zakresie. Rozbiera na czynniki pierwsze naturę sytuacji, w której jedyną rzeczą, jaką dysponujemy w trakcie wydawania osądu, są sprzeczne zeznania. Snuje niemal filozoficzne rozważania nad wymiarem i zasadnością cancel culture, w jej czystej postaci, nie opowiadając się za żadną ze stron, a cierpliwie zbierając wszystkie sygnały z otoczenia i przekazując je widzowi. Daje nam wszystkim, jako globalnej społeczności, pokoleniom wychowanym w erze internetowej anonimowości i bezkarności, pstryczka w nos, pokazując, że zbyt chętne i szybkie wypowiadanie swoich racji, zanim poznane zostaną dowody, a wina udowodniona, jest ślepą uliczką, ale przecież też częścią stadnej warstwy ludzkiej natury. Koniec końców Oskarżonego porównać można do uniwersalnej, indyjskiej opowieści o sześciu niewidomych mężczyznach dotykających danej części słonia i na jej podstawie tworzących swoją definicję tego zwierzęcia. Zarówno bohaterowie filmu, jak i my, w codziennym życiu, nierzadko dotykamy tylko fragmentu prawdy, który często i tak ulega relatywizacji w zestawieniu z perspektywą innych uczestników zdarzenia.

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

Oskarżony

Tytuł oryginalny:
 Les Choses humaines

Rok: 2021

Kraj produkcji: Francja

Reżyseria: Yvan Attal

Występują: Ben Attal, Suzanne Jouannet, Charlotte Gainsbourg i inni

Dystrybucja: Galapagos

Ocena: 3.5/5