Walka kogutów – o „Nożu w wodzie” Romana Polańskiego – Krótka Historia Polskiego Kina

W ramach drugiej edycji Krótkiej Historii Polskiego Kina na ekrany sal kinowych w całym kraju powróci jeden z najważniejszych tytułów w dziejach naszej kinematografii. Pierwszy polski obraz nominowany do Oscara w kategorii (wówczas jeszcze) filmu nieanglojęzycznego oraz debiut późniejszego zdobywcy Oscara i Złotej Palmy Romana Polańskiego, człowieka, o którego życiorysie można powiedzieć wiele złego, ale jego dorobek jest niepodważalny.

Nim jednak Roman Polański stał się twórcą rozpoznawalnym przez kinomanów pod każdą szerokością geograficzną, przechodził przez naturalną ścieżkę absolwentów Łódzkiej Szkoły Filmowej. Po oddaniu doskonale przyjętego przez pracowników uczelni filmu dyplomowego Dwaj ludzie z szafą, stanowiącego slapstickową groteskę rozgrywającą się na tętniących życiem ulicach miasta włókniarzy, urodzony w Paryżu świeżo upieczony absolwent reżyserii został włączony w skład Zespołu Filmowego „Kamera”. Grupa ta zarządzana była przez Jerzego Bossaka, doświadczonego dokumentalistę i profesora łódzkiej PWST. Po zdobyciu niezbędnego doświadczenia w roli asystenta na planie Zezowatego szczęścia [NASZ TEKST] Polański został uznany za gotowego do realizacji samodzielnego projektu. W tym celu wraz z pięć lat młodszym kolegą, Jerzym Skolimowskim, sporządzili autorski scenariusz pierwotnie nazwany Agrafka, fajka, nóż, zaakceptowany po dwóch seriach poprawek już jako Nóż w wodzie


Tekst autorstwa późniejszych międzynarodowych ambasadorów łódzkiej Filmówki doskonale współgrał z ograniczonym budżetem, jakim mógł dysponować debiutant. Film wymagał bowiem jedynie trojga aktorów, jachtu i kilku pomocniczych łodzi pozwalających na techniczną realizację zdjęć na wodzie. Samo przedsięwzięcie było oczywiście niezwykle trudne technicznie i obarczone sporym ryzykiem opóźnień. Przy kaprysach mazurskiej pogody zdjęcia trwały znacznie dłużej, niż zakładał pierwotny plan. Warunki atmosferyczne bynajmniej nie były jedynym problemem na etapie produkcji Noża w wodzie. Prawdziwe trzęsienie ziemi miało miejsce po wizycie na planie reportera z „Ekranu” przedstawiającego ekipę filmową jako grupę młodzieńców, którzy znaleźli sposób na to, by fundusze przeznaczone na kinematografię spożytkować na pływanie luksusowym jachtem i przejażdżki równie ekstrawaganckim mercedesem (będącym zresztą prywatną własnością Polańskiego). Wiadomość o marce samochodu ponoć dotarła do samego Gomułki, dopatrującego się w tym wyborze naigrywania się z partyjnych oficjeli, którzy poruszali się właśnie wehikułami z zachodnich Niemiec. Nie było wyjścia, sceny z udziałem pojazdu należało nakręcić jeszcze raz, korzystając już z załatwionego na te potrzeby peugeota.

Nóż w wodzie
"Nóż w wodzie" (1961)

Jednym z największych problemów na planie, była współpraca Polańskiego z Jolantą Umecką. Dwudziestotrzyletnia wówczas dziewczyna nie miała żadnego doświadczenia aktorskiego. Decyzja o obsadzeniu jej w roli Krystyny nastąpiła po tym, jak reżyserowi odmówiła Ewa Krzyżewska, która po doskonale odebranej roli w Popiele i diamencie [NASZ TEKST] nie miała ochoty na współpracę z debiutantem. Nie mogąc znaleźć innej alternatywy, późniejszy twórca Pianisty zaproponował udział w swoim projekcie dziewczynie przypadkiem spotkanej na basenie Legii, pasującej mu urodą do własnych wyobrażeń na temat postaci. Jak na ironię, kiedy już kręcono zdjęcia, okazało się, że jej umiejętności pływackie są niewystarczające do potrzeb części scen i twórcy musieli zdecydować się na dublerkę – pływaczkę. Nie był to jedyny problem z aktorką-amatorką, reżyser wraz z ekipą nie byli w stanie zmusić jej do nauczenia się swoich kwestii czy okazywania emocji w sposób zgodny z koncepcją twórcy. Jeśli wierzyć anegdotom, posługiwali się nawet takimi fortelami, jak niespodziewane wystrzelenie rakietnicy (w scenie powrotu chłopaka na statek po rzekomym utonięciu), by wywołać w niej efekt zaskoczenia. Jednocześnie sam reżyser miał sobie wiele do zarzucenia, a jego metody pracy dzisiaj zdecydowanie zostałyby uznane za mobbing i znęcanie się nad młodą dziewczyną, skutecznie zniechęcając ją do kontynuowania swojej aktorskiej kariery.

Zygmunt Malanowicz, wówczas student ostatniego roku aktorstwa w Łodzi, wcielający się w rolę chłopaka również nie był pierwszym wyborem Polańskiego. W tym przypadku jednak nie doszło do odmowy, a do zmiany wcześniejszej koncepcji. Mający niebagatelne doświadczenie sceniczne i filmowe reżyser planował osobiście wcielić się w tego bohatera, jednak Jerzy Bossak wyperswadował mu ten pomysł, argumentując to faktem, że presja wynikająca z roli debiutującego reżysera jest dostatecznie duża, a praca po obydwu stronach kamery znacząco by ją zwiększyła. Częściowo jednak Polański postawił na swoim, gdyż głos młodzieńca, który słyszymy w filmie, nagrywał właśnie późniejszy twórca Chinatown. Dubbingowanie filmu w studiu było koniecznością, ponieważ zbieranie dźwięku przy realizacji zdecydowanej większości zdjęć na łódce nie wchodziło w grę. Co ciekawe, jedynie Leon Niemczyk sam nagrywał swoje kwestie, filmowa Krystyna mówi głosem Anny Ciepielewskiej.

Na końcowym etapie produkcji doszło do zdarzenia, które mogło okazać się tragedią. Podczas nocnego powrotu ze zdjęć filmowym peugeotem samochód prowadzony przez Jerzego Lipmana (autora zdjęć) ze scenarzystą Jakubem Goldbergiem i samym Polańskim wpadł w poślizg, co zaowocowało wypadkiem. Reżyser, najbardziej poszkodowany z całej trójki, znalazł się w szpitalu, gdzie lekarze stwierdzili pęknięcie podstawy czaszki. Mimo znaczących obrażeń udało mu się w dwa tygodnie dojść do formy wystarczającej, by jechać do Warszawy, gdzie zrealizował ostatnie sceny (rozgrywające się we wnętrzu łodzi). Następnie we Wrocławiu film udźwiękowiono i zmontowano. 
Wkrótce nadeszły długo oczekiwane pokazy przedpremierowe. Dominujący przekaz prasowy okazał się miażdżący. Reżyserowi zarzucano dekadencję, inspiracje francuską Nową Falą, co wówczas równało się zapatrzeniu w „zgniły zachód”, a towarzysz Wiesław dopatrywał się w nim ataku w partyjne elity i zapatrzenia w zachodnie wzorce. Ba, niektórzy krytycy stosowali tak niewybredne chwyty jak wypominanie Polańskiemu posiadania francuskiego prawa jazdy. Warto dodać, że zdarzały się teksty pozytywne, np. recenzja na łamach „Polityki”. Na skutek wysondowanych nastrojów twórcy zrezygnowali z uroczystej premiery, po cichu wprowadzając film na ekrany kin, gdzie nie zrobił furory. Drugie życie obraz dostał dzięki zaproszeniu na Biennale do Wenecji. Tamtejsza publiczność Nóż w wodzie doceniła, a jury FIPRESCI zdecydowało się na wręczenie Polakowi swojej nagrody, która nie tylko uczyniła dzieło naturalnym kandydatem do Oscara, ale też otworzyła Polańskiemu szansę na wielką międzynarodową karierę.

"Nóż w wodzie" (1961)

Przejdźmy jednak do samej fabuły i zastanówmy się, o czym debiutancki film Polańskiego tak naprawdę jest. Nie podlega wątpliwości, że w centralnej części opowieści znajduje się spór między dwoma mężczyznami, w którym obserwatorem, rozjemcą, a może i swego rodzaju trofeum stanowi Krystyna, żona Andrzeja. Postaci konsekwentnie budowanej jako przeciwieństwo swojego adwersarza, do samego końca pozostającego bezimiennym chłopakiem, co samo w sobie ma niesamowicie silną symbolikę. Andrzej to wszak „ktoś”, mężczyzna z Warszawy, poważany dziennikarz sportowy, żeglarz-amator legitymujący się papierami sternika, chłopak zaś to „nikt” – przybłęda zgarnięty z drogi, z dobytkiem mieszczącym się w plecaku. Podczas gdy starszy z nich może pochwalić się swoim eleganckim samochodem, własną łodzią, zegarkiem, radiem czy butelką wyśmienitego alkoholu, młodszy ma w zasadzie tylko nóż, atrybut o tyle kluczowy, że świadczący o sprycie i zaradności bohatera, który wylicza jego zalety podczas leśnych wypraw. 

Postać grana przez Leona Niemczyka już od pierwszej sceny filmu, w której arbitralnie decyduje o zmianie z żoną na fotelu kierowcy, okazuje swoją potrzebę dominacji. Następnie, kiedy niemal przejeżdża stojącego na drodze autostopowicza, łajając niedoszłego denata, sugeruje mu, jak wielkie szczęście miał, że trafił na tak dobrego kierowcę. Jak widać kryzysowa sytuacja nie była w stanie ani na moment zaburzyć doskonałego mniemania mężczyzny o sobie. Nie była to oczywiście jedyna próba zaznaczenia hierarchii. Na pokładzie „Christine” dziennikarz nieustannie musztruje swojego towarzysza rejsu, jednocześnie dając mu okazję do kompromitacji tylko po to, by chwilę później znów wcielać się w rolę mentora. Oczywiście funkcja kapitana przekłada się również na relację z żoną. Tutaj sprawa jest prosta: na łodzi to mąż wydaje polecenia, w niezrozumiałym dla gościa żeglarskim żargonie, a żona bez zająknięcia je wykonuje. Co ciekawe, krytycznemu podejściu Andrzeja nie są poddani jedynie uczestnicy wspólnego rejsu. Jego ego okazuje się tak wybujałe, że nawet podczas słuchania transmisji radiowej z meczu bokserskiego musi zaznaczać, że na walkę do Turcji pojechał zupełny nieudacznik, a on zrelacjonowałby ją lepiej. Zaskakujące, jak ponadczasowym tematem okazują się słowne potyczki dziennikarzy sportowych z wybujałym ego i nadmiernym przekonaniem o swoim prestiżu i warsztacie.

Bohater, w którego wciela się Zygmunt Malanowicz, reprezentuje diametralnie inne środowisko. Dzieciak bez planu na jutro, opowiadający z rozrzewnieniem o górskich wędrówkach czy spontanicznych podróżach autostopem, jawi się tu jako uosobienie wolności. Patrząc na konflikt między obydwoma figurami, aż chce się sparafrazować George’a Hansona z Easy Ridera i stwierdzić, że Andrzej nigdy nie bał się chłopaka, ale boi się tego, co przybysz sobą przedstawia, czyli wolności. Warszawiak bowiem, tak zakochany we wszystkim, co posiada, wie, że każda z tych rzeczy tylko bardziej wiąże go z jego zdominowanym przez pracę stylem życia i rzeczywistością, w której on wraz z małżonką może sobie pozwolić raptem na jeden dzień na ukochanej łódce, by nazajutrz skoro świt wracać do stolicy, podczas gdy beztroski młodzieniec sam jest panem swojego czasu. Jak widać, z twórczości trzydziestopięcioletniego wówczas Polańskiego bije ten sam duch, co z pieśni nieodżałowanej Janis Joplin śpiewającej „Freedom’s just another word for nothin’ left to lose”.

Kiedy widzimy już, jakie wartości i symbole reprezentują obaj bohaterowie, warto skupić się na samej zimnej wojnie rozgrywanej między nimi na ciasnym pokładzie żaglówki, który z każdą minutą gęstniejącego napięcia zdaje się stawać coraz bardziej klaustrofobiczną przestrzenią wypełnianą kipiącym testosteronem. Andrzej sam siebie stawia w pozycji nieco niewygodnej. W swojej optyce musi on bowiem dominować we wszystkim. Nieważne, czy to umiejętności prowadzenia łódki, gra w bierki, prędkie dmuchanie materaca, czy czynność bardziej zbliżona do świata jego gościa, taka jak rzut nożem do celu. Co ciekawe, nie zawsze liczy się to, by wygrać umiejętnościami czy przewagą fizycznej siły. Gospodarz nie widzi nic złego w tym, by mimo rzuconego wprost wyzwania na to, czyj materac pierwszy wypełni się powietrzem, zamiast własnych płuc użyć wyciągniętej z ukrycia pompki. To po raz kolejny pokazuje, jak olbrzymią wagę bohater przywiązuje do wszelkiego rodzaju gadżetów. Znamienne jest również to, jak świat męża Krystyny zaburza istnienie na łódce noża, tego jednego przedmiotu budzącego fascynacje, lecz nienależącego do niego. Przez co w chwili napięcia to właśnie ten artefakt musiał stać się kwestią ostatniej już kłótni między mężczyznami. Grany przez Malanowicza chłopak ma diametralnie inny charakter, nie odczuwa potrzeby dominowania we wszystkim, jednak przyjemność sprawia mu zaburzanie idealnego świata, w którym Andrzej widzi siebie jako pana i władcę. Młodzieniec wyszydza absurdy myślenia kapitana „Christine”, jak choćby w scenie, w której po wdrapaniu się na maszt pyta, czy ma zakukać, nawiązując do opowieści o starym bosmanie będącym dla męża Krystyny autorytetem pomimo wątpliwej, jak sam przyznaje, inteligencji.

Można w rywalizacji między bohaterami dostrzec swego rodzaju taniec godowy, wszak nie są na pokładzie sami, a chłopak nie pozostaje obojętny na wdzięki Krystyny, nawet jeśli ta traktuje go protekcjonalnie. Widać tu też odniesienie do pierwotnej walki o przywództwo w stadzie czy też znaleźć tam analogie do międzypokoleniowej walki, w której starsi, cieszący się ciężko wywalczonym komfortem, starają się zamurować na swoich intratnych posadach, niedostępnych dla młodszych stażem konkurentów. Jednocześnie Polański skutecznie zaznacza, że mimo licznych przepychanek żadna z postaci nie przejawia złych intencji. Doskonale widać to w finałowej scenie, w której Andrzej targany jest skruchą, a wizytę na posterunku uważa za obowiązek. Tą sekwencją twórcy pokazują nam, że nie mamy do czynienia ze złym człowiekiem, a jedynie z konsekwencją zdarzeń kierowanych zupełnie naturalnymi, choć często dobrze chowanymi, instynktami.

Na tej niewielkiej łódce spokojnie pływającej po przepięknych mazurskich jeziorach Polański zmieścił zintensyfikowaną, ponadczasową prawdę o ludzkim, w szczególności męskim, charakterze. Nieco ironiczny obraz toksycznej, maczystowskiej rywalizacji, możliwy do czytania na wielu płaszczyznach. Jednocześnie, również za sprawą zdjęć Lipmana i doskonałej muzyki Komedy, stanowiący znakomite doświadczenie audiowizualne i po prostu kompletne dzieło, którego nie da się wymazać z pamięci – jeden z najdojrzalszych debiutów nie tylko polskiej, ale światowej kinematografii. 

 

Bibliografia

Polański R., Roman, K. Szymanowska, P. Szymanowski (tłum.), Warszawa: Wydawnictwo Polonia, 1989.

Klejsa K., Rekwizytornia psychoanalizy. „Nóż w wodzie” Romana Polańskiego, Edukacja Filmowa.  [dostęp 09.03.2024]

Szczepanek R., Mazurskie przygody Noża w wodzie, Onet Kultura, 8.03.2012. Online: https://kultura.onet.pl/film/wywiady-i-artykuly/mazurskie-przygody-noza-w-wodzie/p8qts3d  

[dostęp 09.03.2024]

JBS, Kultową rolę przypłaciła lękiem i traumą. Polański pisał o niej „pucołowata baba”, Onet Kultura. 09.03.2024. Online: https://kultura.onet.pl/film/wywiady-i-artykuly/jolanta-umecka-role-w-nozu-w-wodzie-przyplacila-trauma-potem-zniknela/2k1rkqm

Marcin Grudziąż
Marcin Grudziąż