Musimy porozmawiać o Clemence – recenzja filmu „Dwa bieguny Clemence” – AFF

Do sekcji Konkurs Spectrum tegorocznej edycji American Film Festival trafił fabularny debiut Alex Heller, Dwa bieguny Clemence, będący swoistą artystyczną autoterapią z racji dekonstrukcji własnych doświadczeń związanych z chorobą dwubiegunową. Scenarzystka, reżyserka i odtwórczyni głównej roli w jednym mierzy się także z typowym dla wchodzenia w dorosłość bagażem oczekiwań, zarówno rodzicielskich, jak i społecznych, a wszystko obleka w niewymuszony, nieprzesadzony humor, nierzadko wywołujący gorzki śmiech.

Clemence (Alex Heller) nie radzi sobie praktycznie z niczym. Bywa agresywna, ma zmienne nastroje, zbyt często reaguje niewłaściwie do sytuacji i lubi zadawać niewygodne pytania. Nic jej się nie podoba, wszystko ją denerwuje, łącznie ze współlokatorką i collegem, który w końcu rzuca, żeby wrócić do piwnicy rodziców. W domu rodzinnym wszystko zaś wygląda jak w najczarniejszej komedii, a w zasadzie jak w typowej obyczajówce: nikt ze sobą nie rozmawia, nikt nie słucha siebie nawzajem, wszyscy za to lubią mieć do siebie pretensje. Zarówno matka, Sherri (J. Smith-Cameron), jak i ojciec, Don (Steve Buscemi), wyposażeni w łagodne usposobienie, nie radzą sobie ani z córką marnotrawną, ani z jej młodszym rodzeństwem – bratem Neilem (Wyatt Oleff) i siostrą Carlin (Emily Robinson). Tymczasem wizyta u psychiatry kończy się dla tytułowej bohaterki niespodziewaną diagnozą: choroba afektywna dwubiegunowa. W fabule Heller stanowi ona punkt wyjścia do rozważań zarówno nad swoim miejscem na ziemi, jak i strukturą rodziny.

Na pierwszy rzut oka wydaje się to być kino niczym nie zaskakujące, a sama bohaterka aż za bardzo zachodzi za skórę wszystkim dookoła, także widzom. Debiutująca pełnym metrażem twórczyni ma jednak asa w rękawie – kartę, która szczególnie dla polskiej publiczności może okazać się prawdziwym balsamem na krwawiące rany. Obrazy poświęcone rozbieraniu na czynniki pierwsze relacji rodzinnych od dawna bowiem naznaczone są manierą jedynie pesymistycznego przyglądania się rozpadowi empatii i nieumiejętności nastawienia na autentyczny odbiór drugiego człowieka. Tonie w tym kino amerykańskie, czego przykładem jest chociażby (skądinąd świetny) Sierpień w hrabstwie Osage (2013) Johna Wellsa czy Ludzie (2021) Stephena Karama, ale też polskie produkcje, żeby wspomnieć Fucking Bornholm (2022) Anny Kazejak [NASZA RECENZJA] i Cichą noc (2017) Piotra Domalewskiego [NASZA RECENZJA]. Przyglądanie się samemu problemowi ma oczywiście swoje plusy, jak uwypuklenie skali rodzinnych dramatów, ale niemal zawsze zostawia bohaterów (i nas) z niczym: Jest źle, lepiej zapewne nie będzie, deal with it. Tymczasem Heller idzie do przodu. Nie zamierza karmić nas kolejną historią o emocjonalnych zombie i o tym, że z rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciach. Zamiast tego proponuje realne rozwiązania, jak chociażby uciszenie na chwilę swojego ego, dostrzeżenie w znienawidzonej osobie tak samo cierpiącego człowieka, wysłuchanie jego problemów. Nie skręca przy tym w odrealnioną, przesłodzoną historię, w której wszystkie kłopoty rozwiązują się magicznie po kilku rozmowach, wręcz przeciwnie – pokazuje mozolny proces odbudowywania relacji. Dystansuje nas przy tym od siebie (w końcu to opowieść autobiograficzna) ciętym humorem, ale mimo tej skrupulatnie budowanej gorzkiej fasady, całość wybrzmiewa nad wyraz pozytywnym ładunkiem, pozostawiającym w sercu zamiast kolejnej dawki goryczy, do której zdążyli przyzwyczaić nas twórcy, dużo ciepła. Być może to idealna propozycja do obejrzenia dla polskich twórców – jako nauka tego, że naprawdę nie ma potrzeby regularnego bombardowania rodzinnymi, osobistymi i narodowymi traumami, zatrzymując się jedynie na ich wiwisekcji, żeby stworzyć kino dotykające czegoś ważnego.

Film Heller zaskakuje również w kontekście zaburzeń psychicznych – zrywa z narracją traktowania choroby jako wymówki, co dla Clemence było chlebem powszednim. Oczywiście zasługa w tym podjętych działań terapeutycznych: przede wszystkim leków, ale także uzupełnienia w postaci psychoterapii. Niemniej jednak autorka szuka dla swojej postaci obszaru, w którym ta będzie mogła w końcu dojrzeć – zarówno w wymiarze osobistym, jak i społecznym. Ciekawie wypada także konfrontacja zdrowia psychicznego z fizycznym. Nagłe pojawienie się tematyki nowotworowej przypomina wyświetlany podczas 18. edycji festiwalu Millennium Docs Against Gravity Niech żyje miłość (2020) Sine’a Skibsholta, opowiadający o relacji matki pogrążonej w depresji z córką cierpiącą na raka, z którego wybrzmiewa smutny wniosek, że choroby te nigdy nie znajdą wspólnej płaszczyzny porozumienia. Amerykańska reżyserka i na tym polu się nie poddaje, ponownie twierdząc, że wszystko jest kwestią chęci i wypracowywania odpowiednich metod komunikacji.

Dwa bieguny Clemence to przede wszystkim pełna dystansu opowieść o zagubieniu w świecie, na który nie jest się z różnych powodów gotowym. Przerwa w nauce i powrót do rodzinnego domu, jawiące się jako regres, tutaj okazują się być zapalnikiem zmian. Autorka bezwstydnie obnaża przed nami swoje słabe punkty: egoizm, infantylność, emocjonalną chwiejność; z jednej strony być może próbując przeprosić przypadkowe ofiary swojego zachowania za czasami zbyt szorstki język i brak zrozumienia, z drugiej pokazując wolę zmiany i odbudowanie tego, co potłuczone, a być może stworzenie zupełnie nowej jakości. Przepyszny, sarkastyczny humor, nadający całości smaku, nie pozostawia złudzeń, że był to czas spędzony konstruktywnie, dający nadzieję w obszarze, w którym mało kto szuka przysłowiowego światła w tunelu.



Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

Dwa bieguny Clemence
Tytuł oryginalny:
The Year Between

Rok: 2022

Kraj produkcji: USA

Reżyseria: Alex Heller

Występują: Alex Heller, J. Smith-Cameron, Steve Buscemi, Wyatt Oleff, Emily Robinson

Ocena: 3,5/5

3,5/5