Różowe okulary i czerwone flagi – recenzja filmu „Palmy i słupy” – AFF

Palmy i słupy, wyświetlane podczas American Film Festival 2022 w Konkursie Spectrum, są fabularnym debiutem Jamie Dack, który przyniósł jej nagrodę dla najlepszej reżyserki dramatu na festiwalu w Sundance, gdzie obraz miał swoją premierę. Stanowi on jednocześnie rozwinięcie jej krótkometrażowego filmu pod tym samym tytułem z 2017 roku. Autorka pod przykrywką bardzo niepozornej narracji rozbiera na czynniki pierwsze zjawisko syndromu sztokholmskiego, swoją bohaterkę umiejscawiając na mapie ruchu #metoo – w jego wciąż jeszcze milczącej części.

Siedemnastoletnia Lea (Lily McInerny) mieszka z matką, Sandrą (Gretchen Mol), w niezbyt zamożnej części Kalifornii. Czas wakacyjnej przerwy płynie duszno i powoli – na spotkaniach ze szkolnymi znajomymi, plotkach z przyjaciółką, Amber (Quinn Frankel) i okazjonalnym seksie z kolegą, Jaredem (Timothy Taratchila). Rutyna i monotonia bywają dobijające, szczególnie dla błyskotliwej nastolatki, marzącej – jak wszyscy w jej wieku – o lepszym życiu. Wyprana z dialogu relacja z rodzicielką, przyprowadzającą do domu ciągle nowych partnerów, pogłębia poczucie alienacji, braku stabilizacji i życiowego sensu. W skąpanej kalifornijskim słońcem prozie życia pojawia się nagle on, Tom (Jonathan Tucker), dwa razy starszy, przystojny mężczyzna. Ratuje z opresji, podwozi do domu, karmi zaciekawionymi spojrzeniami i czułymi słowami. Początkowo mocno pilnuje dystansu, na nic nie naciska, zbliża się powoli, ale za każdym razem idąc krok dalej. Zafascynowana Lea na to oczywiście pozwala – w końcu dostaje inny poziom doznań, zarówno intelektualnych, jak i fizycznych, z którymi jej rówieśnicy przegrywają na starcie z wiadomych względów.

W serialu BoJack Horseman autorstwa Raphaela Boba-Waksberg pada fraza: „Kiedy patrzysz na kogoś przez różowe okulary, wszystkie czerwone flagi, wyglądają po prostu jak flagi”. Nie ma stwierdzenia lepiej pasującego do sytuacji naszej bohaterki, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę dodatkową dozę naiwności wynikającą z jej wieku i braku doświadczenia. Pasywno-agresywne, manipulatorskie komentarze Toma, coraz mocniej zaznaczającego swoje terytorium, są alarmujące dla nas, ale nie dla kogoś tkwiącego w centrum sytuacji. Dodatkowo mężczyzna każdą wątpliwość rozwiewa szumnymi deklaracjami o miłości i wspólnej przyszłości, usypiającymi czujność Lei i nakazującymi wierzyć w dobre intencje. Do tego stopnia, że gdy pojawia się ostrzeżenie z zewnątrz, dziewczyna natychmiast je ignoruje, wierząc bezgranicznie partnerowi. Kiedy zaś różowe okulary opadają i ukazuje się las czerwonych flag, jest już za późno na ucieczkę, przynajmniej tę w wymiarze psychicznym.

Spośród wszystkich pozycji dotykających tematyki wykorzystywania seksualnego i ruchu metoo, film Dack jest doświadczeniem wyjątkowo trudnym w odbiorze, paradoksalnie w dużej mierze ze względu na bardzo dobre prowadzenie narracji. Od pewnego momentu trzyma napięcie jak rasowy thriller, każąc nam odwracać wzrok od ekranu w obawie przed spełnieniem najgorszego. Kulminacyjna scena w hotelowym pokoju, początkowo oddana statycznym ujęciem, potęguje wrażenie doświadczania razem z bohaterką dramatycznej sytuacji. O ile Theodoros Angelopoulos w Pejzażu we mgle (1988) pozostawił widza z domysłem, co dzieje się za samochodową plandeką, głównie ze względu na wiek bohaterki i brak potrzeby epatowania dosłownością, o tyle Dack prowokuje obrzydliwością okoliczności, we właściwym momencie zmieniając kadrowanie na samą twarz dziewczyny. Doznawana przez nas bezsilność boli i frustruje, nie pozwala patrzeć na ekran; jednocześnie wyznaczone przez kamerę twarde ramy przestrzeni nie pozwalają wydostać się z sytuacji. Dyskomfort psychiczny rozlewa się po ciele, paraliżując je tak, jak sparaliżowane strachem zostaje ciało Lei. Debiutująca aktorsko w pełnym metrażu Lily McInerny elektryzuje talentem. Zadziornością i bystrością spojrzenia, ale także brakiem skrępowania oraz naturalnością przypomina nieco Keirę Knightley. Momenty, w których zmuszona jest do przyspieszonego dorastania, zdania sobie sprawy z tego, że rzeczy nie zawsze są tym, na co wyglądają, pokazują, że mamy do czynienia z ogromnym talentem aktorskim.

W swojej filmowej diagnozie autorka przygląda się wielowarstwowości procesu osaczania ofiary przez agresora. Bardzo cicho, a przez to dosadnie manifestuje sprzeciw wobec zbyt pochopnemu ferowaniu wyroków. Bycie częścią sytuacji często nie pozwala na obiektywny osąd, a nawet wyjście poza jest objęte błędem poznawczym, wynikającym z zainwestowanego czasu i emocji. Różowe okulary nie spadają niestety ani szybko, ani samoistnie. Wiek potęgujący naiwność oraz brak relacyjnych fundamentów w rodzinie, są dodatkowymi determinantami sukcesu kata. Poza tym wszystkim jest coś jeszcze – nieumiejętność rozmawiania o swoich problemach, wstyd przed osądem warunkowany kulturowo i społecznie. Do tego dochodzi brak edukacji seksualnej, uświadamiającej o istocie czerwonych flag i o konieczności rozmowy o swoich problemach, przede wszystkim z najbliższymi. Reżyserce daleko jednak do osądzania Lei czy wyśmiewania jej łatwowierności. Krzyczy natomiast w stronę społeczeństwa, że gdzieś jest błąd – w rodzinie, w budowaniu systemu własnej wartości dziecka, w braku wrażliwości na jego problemy. Oprawcy się nie zmienią, będą czekać – zawsze i wszędzie, a wszystko, co możemy zrobić, to od najmłodszych lat budować świadomość, słuchać siebie nawzajem i zapewniać o pomocy. Jej narracja jest przy tym niezwykle cicha, zniuansowana, a jedynie wplecione delikatnie mocne akcenty przypominają zarówno nam, jak i Lei, że jesteśmy w samym środku piekła, które trwać może latami.

Agnieszka Pilacińska
Agnieszka Pilacińska

Palmy i słupy
Tytuł oryginalny:
Palm Trees and Power Lines

Rok: 2022

Kraj produkcji: USA

Reżyseria: Jamie Dack

Występują: Lily McInerny, Jonathan Tucker, Gretchen Mol

Ocena: 3,5/5

3,5/5