Matka i córka – recenzja filmu „Cząstki kobiety”

Pierwszą ważną premierą dystrybuowaną w 2021 roku przez Netflixa, która nie jest bez szans przy przyznawaniu nominacji oscarowych, jest film pt. Cząstki kobiety w reżyserii Kornéla Mundruczó. Uznany węgierski reżyser debiutuje w kinie angielskojęzycznym, przenosząc na ekran napisaną wspólnie ze swoją życiową partnerką Katą Wéber sztukę teatralną, wystawianą od 2018 roku w warszawskim Teatrze Rozmaitości. Produkcja miała premierę na zeszłorocznym festiwalu w Wenecji, gdzie nagrodzono Pucharem Volpiego grającą główną rolę Vanessę Kirby.

Gwoli ścisłości Mundruczó i Wéber tekst „Cząstek kobiety” pisali z myślą o kinie, ale wobec problemu ze znalezieniem finansowania projektu zdecydowali się zaadaptować pomysł na deski teatru. Temat nie został wybrany przypadkowo – praca nad scenariuszem była dla pary elementem przepracowania traumy po stracie dziecka. Węgrzy mieli za sobą już ciepłe przyjęcie na warszawskiej scenie, gdy w 2012 roku prezentowali tu Nietoperza. Druga sztuka przyniosła twórcom spore uznanie w Polsce i za granicą (udział w prestiżowym festiwalu w Awinionie). W międzyczasie wrócili do pomysłu realizacji filmu. W produkcję zaangażowali się Sam Levinson (Assassination Nation, serial Euforia) i Martin Scorsese, a muzykę miał stworzyć dwukrotny laureat Oscara Howard Shore. Do obsady zaproszono naprawdę interesujących aktorów: poczynając od wspaniałej Ellen Burstyn w drugoplanowej, choć kluczowej dla fabuły, roli Elizabeth, matki protagonistki, przez pojawiających się w epizodach Molly Parker (House of Cards), Sarah Snook (Sukcesja), Ilizę Shlesinger (The Iliza Shlesinger Sketch Show) i Benny’ego Safdie’go (Good Time – NASZA RECENZJA), po grających pierwsze skrzypce Shia LaBeoufa i Vanessę Kirby.

Akcję filmu osadzono w Bostonie, ale na ekranie widzimy tak naprawdę Montréal. Mieszka tam para trzydziestolatków, Martha Weiss (Kirby) i Sean Carson (LaBeouf). Ona lada moment ma urodzić wyczekiwaną przez oboje córeczkę Yvonne. Odbębnia zatem biurowe baby shower, przygotowuje pokój dziecięcy i w salonie samochodowym, w którym pracuje jej szwagier (Safdie), kupuje, choć za pieniądze mamusi (Burstyn), rodzinne auto. On jest brygadierem ekipy budującej most, po którym zgodnie z obietnicą jako pierwsza ma przejść jego córka. Coraz lepiej mu się wiedzie finansowo, ale wyraźnie odczuwa dyskomfort względem pochodzenia klasowego partnerki. Teściowa na każdym kroku – portfelem, słownictwem, obyciem „na salonach” – wskazuje mu, że związek z jej córką to mezalians. Ale teraz nie ma to znaczenia – Sean i Martha będą mieli dziecko, które scementuje ich relację i na zawsze pozbawi jej rodzinę wpływu na ich losy.

Niestety, życie nie pisze scenariuszy według naszych pragnień. Piękne, słoneczne mieszkanie staje się scenerią przełomowego momentu, który niczym huragan odwróci sens dotychczasowych działań naszej pary. Po tej chwili nic nie będzie już takie samo, w konsekwencji związek dwojga ludzi ulegnie erozji. Mundruczó decyduje się na jedną bardzo długą scenę, która przedstawia poród. Została ona nakręcona kamerą z ręki, śledzącą każdy ruch bohaterów. Cięcia montażowe są w niej zapewne sprytnie zamaskowane, co sprawia że dla widzów te 25 minut będzie nie mniej porażające, jak dla postaci. Decyzja Marthy o tym, żeby rodzić w domu, wymusza przybycie na miejsce położnej. Jednak zamiast umówionej Barbary przybywa jej koleżanka, równie doświadczona w zawodzie Eva (Parker). I już to jest znakiem ostrzegawczym. Nie wszystko idzie zgodnie z planem! Długie minuty, w trakcie których obserwujemy rodzącą kobietę, filmowaną w sposób naturalistyczny, przy dźwiękach sapań i westchnień, są jak droga przez jej mękę. Na końcu tej ścieżki czeka jednak tylko gorycz porażki i rozczarowanie. Wydana na świat z takim trudem pociecha nie przeżywa i, co gorsza, nikt nie wie, czemu to się zdarzyło. Za śmierć dziecka przed sądem ma odpowiedzieć położna, której postawiono aż osiem zarzutów. Więcej o domowym porodzie w kontekście tego filmu możecie przeczytać na Twitterze zawodowej akuszerki: TUTAJ.

Cząstki kobiety

Mundruczó, aby ukazać upływ czasu, decyduje się na podział filmu na segmenty, które rozgrywają się mniej więcej co miesiąc. Każdy rozdział otwiera widok na kolejne etapy budowy mostu na rzece Charles, którą nadzoruje Sean. Akcja rozpoczyna się 17 września, a kończy 3 kwietnia. W ciągu tych niecałych ośmiu miesięcy jesteśmy świadkami wydarzeń związanych z przeżywaniem traumy przez rodziców po stracie dziecka. Twórcy dość szybko stawiają na punkt widzenia Marthy jako osoby, która w tej sytuacji doświadcza najwięcej cierpienia. Są to nie tylko psychiczne udręczenie i mentalne oddalenie od ukochanego, ale też czysto fizyczny ból, związany z laktacją oraz innymi zmianami w ciele kobiety po ciąży. Fenomenalnie zagrana przez Kirby postać ma jednak w tej sytuacji szansę na nowe otwarcie. To dla niej asumpt, żeby się uwolnić od nacisków bliskich, także dlatego, że teraz ujawniają oni swoje inne oblicza. Kochający i dowcipny Sean przypomina sobie o uśpionych demonach: nietykanego od ponad sześciu lat alkoholu, przemocowego, niemal zwierzęcego usposobienia (które Shia LaBeouf wygrywa doskonale), pędu do gwałtownych rozwiązań, które popychają go w ramiona innych kobiet. Jako potomek węgierskich imigrantów, wciąż goniący za american dream, za jedyną drogę po śmierci Yvonne uważa wyjazd do Seattle – tam może uda się doprowadzić wszystko do porządku. Zupełnie jak Dwight z pokazywanego na American Film Festival i Splacie! Moje serce bije tylko gdy mu każesz (NASZA RECENZJA), który chciał uciec od problemów na mityczną Florydę.

Z drugiej strony na Marthę wywiera presję jej pryncypialna matka, która za wszelką cenę, nie bacząc na pragnienia rodziców, chce doprowadzić do pogrzebu dziecka i procesu skazującego położną. Elizabeth definiuje nie tylko religijność i konserwatyzm, ale również żydowskie pochodzenie, przez które od zawsze musiała walczyć, rozpychając się rękami i nogami w nowej ojczyźnie. Dzieciństwo przeżyte w głodzie i biedzie w getcie w Europie Wschodniej dało jej siły, żeby nigdy nie odpuszczać, i stało u podstaw jej obecnej przynależności do wyższych sfer. Jej córka urodzona już w Stanach, wiodąc od zawsze dostatnie i wygodne życie, ma zupełnie inne priorytety. Relacja tych dwóch kobiet wysuwa się na pierwszy plan i staje się szansą na kulminację filmu. Dwa monologi, które przekornie można nazwać oscar speeches, wygłaszane przez Vanessę Kirby i Ellen Burstyn, nie tylko ukazują aktualną pozycję negocjacyjną ich bohaterek, ale są też wołaniem o zrozumienie przez drugą stronę. Obie aktorki w scenie w jadalni rodzinnego domu grają na bardzo wysokich rejestrach, ale każda z nich porusza odpowiednie struny, nie ma w nich fałszu czy szarżowania, jakie widzieliśmy w rozegranym w podobnej scenerii Sierpniu w hrabstwie Osage. Konflikt między matką i córką nie zostaje wówczas wcale rozwiązany. Musimy poczekać na akt trzeci, czyli rozprawę sądową. Mniejsza o to, co mówi wówczas Martha, i co działo się dotąd, wyraz twarzy i kunszt, z jakim oddała emocje Burstyn w tej scenie, był wart każdej minuty oczekiwania. Oczy i mimika aktorki zdradzają nam przebiegające po głowie jej postaci myśli i akt kapitulacji wobec wyboru córki. Przemawiająca do zgromadzonych na sali Martha jest w ekstazie, uwalnia się w tym momencie, odżywa jak feniks z popiołów, wyzwalające łzy łączy z uśmiechem skierowanym w kierunku matki. Kirby wznosi się ponownie na wyżyny swoich możliwości, nie ustępując w niczym bardziej doświadczonej koleżance po fachu. Przez większość filmu pozostaje wszak bardzo zimna, osowiała, jakby nieobecna. Energia, jaką kumuluje przez ten czas, wybucha tylko w dwóch scenach, dzięki którym w pełni rozumiemy, z czym musiała przez te miesiące radzić sobie jej bohaterka.

Żeby nie było niedomówień, Cząstki kobiety nie są obrazem idealnym i mają swoje problemy. Przy przenoszeniu sztuki na ekran gdzieś zgubiła się postać siostry, która jest tylko kadłubkiem postaci i zapomniano o jej przywiązaniu do katolicyzmu. W TR Warszawa Agnieszka Żulewska miała pole do popisu, zaś filmowa Anita grana przez znaną komiczkę Ilizę Shlesinger ma dosłownie trzy sceny. Niepotrzebnie rozbudowano za to wątek sądowy. Choć chwalę powyżej kreacje aktorskie, to nie do końca jestem przekonany do obsadzenia 88-letniej Burstyn w roli rodzicielki 32-letniej Kirby: różnica wieku między kobietami nieco przeszkadza w uwierzeniu, że mogą być matką i córką, i to, że ich relacja wybrzmiewa, jest tylko zasługą odtwórczyń. Tym, co ciągnie produkcję w kierunku przepaści, są używane przez Kornéla Mundruczó symbole. Nie wierząc chyba w inteligencję widza, Węgier atrofię związku ukazuje nie tylko samymi zdarzeniami i dialogami, ale też podrzuca obrazy usychających kwiatów i brudnych naczyń. Upływ czasu i przepracowywanie traumy przez Marthę, jak się już rzekło, kwituje ujęciami na budowany most. Poczekajcie jednak do końca seansu i złapcie się za głowę, gdy usłyszycie, z czym protagonistce kojarzy się strata córki. To tylko kilka narzekań, bowiem film dostępny na Netflixie, dzięki rewelacyjnej obsadzie czy świetnej operatorce Benjamina Loeba (Mandy NASZA RECENZJA), pozostaje spełnionym studium wychodzenia z traumy po śmierci dziecka oraz przekonującym starciem światopoglądów reprezentowanych przez matkę i córkę.

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk
Cząstki kobiety plakat

Cząstki kobiety

Tytuł oryginalny: Pieces of a Woman

Rok: 2020

Gatunek: dramat

Kraj produkcji: Kanada, Norwegia, USA

Reżyseria: Kornél Mundruczó

Występują: Vanessa Kirby, Shia LaBeouf, Ellen Burstyn i inni

Dystrybucja: Netflix

Ocena: 3,5/5