Nasz Disneyland – recenzja filmu „Barbie”

Po ponad dwóch tygodniach od premiery Barbie wreszcie można poczuć w eterze powoli opadające zalążki kurzu. Wspomnienie Grety Gerwig porównującej uniwersum Mattel do Playtime (1967) Jacques’a Tatiego przykrywają myśli o coraz bardziej jałowej dyskusji nad ideologiczną naturą filmu. Na stronie firmy od kilku dni można zamówić lalkę Dziwnej Barbie, Google wciąż pokrywa się różem, gdy tylko wyszukacie tytuł czy jakiekolwiek nazwisko związane z produkcją. Podobnie jak sowa z Duolingo, której dźwięków uświadczamy w jednej ze scen, więc pozostaje jedynie czekać, jak do tej multikorporacyjnej współpracy marketingowej dołączy Lego z projektem Barbielandu czy Mojo Dojo Casa House. Oto rasowy produkt kapitalizmu w pełnej krasie właśnie zjechał z taśmy.

Historia jest prosta: w Barbielandzie, będącym rozbudowanym fantazmatem matriarchatu w odcieniu landrynkowego różu, zawsze wspaniały dzień przeżywają różne wersje Barbie (w które poza wersją stereotypową Margot Robbie wcielają się m.in. Emma Mackey czy Issa Rae) i Kenów (tu obok Ryana Goslinga występują Simu Liu i Kingsley Ben-Adir), a także inne postaci z uniwersum lalki i Alan, grany przez Michaela Cerę – jedyny taki model w krainie. Słodkie, przeestetyzowane życie, w którym grzanka jest zawsze idealnie wypieczona, a imprezy udane, przerywają tanatyczne myśli, a następnie błędy w systemie w postaci płaskich stóp głównej bohaterki, zepsutego mleka, spalonych tostów czy pojawiającego się na udach cellulitu. „Life in plastic” nie trwa długo. Kiedy wspomniana wcześniej Dziwna Barbie dowiaduje się o sytuacji, wysyła Stereotypową do Prawdziwego Świata (sygnowanego króciutkim, acz pamiętnym i zdecydowanie najlepszym z całej ścieżki muzycznej motywem od Tame Impala) z bojową misją: aby przywrócić równowagę w Barbielandzie, musi znaleźć dziewczynkę, która się nią bawi i której ponure myśli mają wpływ na lalkę. W podróż mimowolnie wyrusza wraz z zapakowanym z tyłu Kenem, nieułatwiającym jej podjętego zadania.

Zanim więc plastikowy anturaż wypali spojówki, znika – a w jego miejscu pojawia się wariacja na temat rzeczywistości, podlana ironią godną politowania w postaci raz żartu o niewielkiej liczbie kobiet na stanowiskach kierowniczych w firmie Mattel, a innym razem nawiązaniem do Prousta czy dźwiękiem sowy z Duolingo. Do gry wkraczają grana przez Americę Ferrerę Gloria, sekretarka CEO Mattela, i jej zbuntowana córka, których duet w jakiś sposób czuwał nad Barbie, a tuż za nimi stereotypowa do granic możliwości góra firmy w postaci Okrągłego Stołu z Willem Ferrellem na czele. Lalce jednak ani widzi się wracać na warunkach korporacji. Inaczej niż Kenowi, który zafascynowany męską dominacją i końmi – dumnym symbolem tejże, powraca do Barbielandu wprowadzić patriarchat.

Jeśli Jameson czy Baudrillard sproblematyzowali postmodernizm późnego kapitalizmu, to Greta Gerwig dostatecznie udowodniła jego chorobliwą naturę, pachnącą stęchlizną słynnej bezrefleksyjnej konsumpcji znaku. Film rozpoczyna od znanego z teasera nawiązania do 2001: Odysei kosmicznej (1968) Stanleya Kubricka. Zanim kur zapieje, trzykroć jeszcze odniesie się do Mechanicznej pomarańczy (1971), Ojca chrzestnego (1972), Ligii Sprawiedliwości Zacka Snydera (2021) czy wreszcie flashbacków Prousta. Jeśli dodać do tego jeszcze fabułę utkaną z motywów wędrownych: od platońskiej jaskini w skórce Matrixa (1999) czy Truman Show (1998), aż po Czarnoksiężnika z Oz (1939), plastikowa estetyka filmu zaczyna wyglądać na najmniej kiczowaty z elementów.

Gerwig zdaje się tu uprawiać większy fetyszyzm referencyjny niż Mel Brooks czy parodyści niekoniecznie takiej klasy. Szkoda, bo kiedy odkrywa kąty różowego Palm Springs, jakim jest matriarchalny, przepełniony różnego rodzaju Barbie i Kenami Barbieland, z sukcesem uderza w komediowe tony bez intertekstualnej pomocy. Na pierwszym planie ma w końcu znakomicie sprawdzających się w kiczowatych konwencjach Margot Robbie i Ryana Goslinga, dla których produkcja stanowi także najlepszą okazję do gry z wizerunkiem. Z równie czarującą swobodą odnajdują się w tak pierwszym i ostatnim akcie – umiejscowionych w Barbielandzie – jak i w środkowym, zlokalizowanym w prawdziwym świecie. Wszystkie trzy segmenty filmu łączy nader szybkie tempo akcji, które zamyka dyskusję nad wątpliwym feminizmem lalki w zaledwie dwóch krótkich scenach. Ukoronowaniem tego zabójczego sprintu jest jednak rola, w jakiej stawia w tej historii ducha Ruth Handler, wieloletniej prezeski Mattela i twórczyni Barbie. W drugim segmencie jej postać pojawia się na całe trzydzieści sekund, żeby na koniec zostać istnym spiritus movens przekonującym główną bohaterkę do wiary w amerykańskie „life is your creation”.

Będąc przedstawicielką pokolenia, którego dorastanie przypadło na okres produkcji straight-to-dvd z Barbie, widziałam, jak złotowłosa lalka z dystyngowaniem tańczyła kilka baletów Czajkowskiego, latała na pegazach i szukała wróżek w zaskakująco psychodelicznym sztafażu. Zdarzyło jej się też być irytującą nastolatką, konfrontującą się z młodzieńczymi problemami, a także ratować paryski dom mody przed upadkiem. Z ciekawości zajrzałam też do youtubowego Life in the Dreamhouse, którego koncept zdaje się w pewien sposób powielać Mattel w filmie. Ironia, ale i charakterystyczna dla animacji podprogowość tego projektu znacznie dosadniej uwypuklają porażającą nieświadomość egzystencji w plastikowej jaskini charakteryzującą bohaterów. Na tym wyjątkowość Barbie polega, że w granicach swojego świata wszystko może, nic nie musi i podlega jedynie kosmetycznym zmianom, bo ostatecznie żyje przecież w wiecznym teraz. Na taki tragizm w kinowej Barbie nikt sobie pozwolić jednak nie może.

Wsłuchując się w tekst bardziej najtisowego niż ustawa przewiduje szlagieru zespołu Aqua w trakcie pisania tekstu o filmie Gerwig, nie mogę pozbyć się dziwnej tęsknoty za tą perwersyjną radiową satyrą, która nie sili się na ugłaskanie każdego odbiorcy, niezależnie od wieku, płci czy poglądów. Barbie może zdobyć się na seksualny żart, ale w granicach kiczowatego symulakrum. Popfeminizmem bije z ekranu, ale jakiekolwiek wątpliwości co do wpływu lalki na dziewczęce umysły zostają rozwiane nieśmiale wyrażoną prośbą o Zwyczajną Barbie. Satyra na zmaskulinizowane władze Mattela jest, więc i ten ekonomiczny aspekt zdaje się wyliczony, ale ostatecznie wracamy do starego porządku, a zadowoleni możecie być ze swojej wciąż matriarchalnej fantazji. W końcu, jak w poprzednich filmach Gerwig, ideologiczna agitacja odbywa się tu w ramach sążnistego wykładu Ameriki Ferrery, leczącego bohaterki w ten sposób z patriarchalnej hipnozy Kenów. Wszelkie fascynacje ideologiczne Gerwig inscenizuje w formie niemalże kabaretowych scenek. Jest łopatologicznie i dosadnie, bez przestrzeni na jakikolwiek wkład własny ze strony widza.

Wspomnienie dyskotekowego hitu Duńczyków odsyła do sfery audialnej, przypominającej tu playlistę Top Artists: rozpoczyna Lizzo, na scenę wchodzi Dua Lipa (śpiewająca główny motyw muzyczny i zarazem wcielająca się tu w potrójną syrenkę Barbie), a kończy Nicki Minaj w duecie z Ice Spice. Po drodze produkcyjne batuty Marka Ronsona i Andrew Wyatta nie omijają również Billie Eilish. Każde brzmienie wypada tu radiowo i odtwórczo. Synthowo-smyczkowy motyw, debiutujący w scenie jakby wyjętej z Gorączki sobotniej nocy (1977), również nie ma w sobie krzty plastiku czy choćby kolorytu scenografii lub gry Margot Robbie i Ryana Goslinga. Dokładnie ten sam materiał producencki duet mógłby oddać na album niezwiązany z filmem i nikt nie poczułby różnicy. Może z wyjątkiem musicalowego numeru, który w wykonaniu Ryana Goslinga, w poprzedzających scenach jak mantrę wyjącego do dźwięków gitary jarmarczne „Push” od Matchbox Twenty, faktycznie stanowi niezłe zwieńczenie jego historii.

Barbie zdaje się, że dokonuje subwersji, ale ją widzieliśmy już tak naprawdę wiele razy. Życie w symulacji i odkrywanie prawdy już było. Podróże w nieznane też. Przemiana skrajnie matriarchalnego systemu w patriarchalny czy na odwrót albo próba pojednania (wybaczcie skostniałą metaforę!) Wenus z Marsem również nie jest żadną wywrotową ideą. Tutaj po prostu ten sam proceder odbywa się w świecie lalek, w towarzystwie prowizorycznych wątków ponadpokoleniowego, transgresyjnego siostrzeństwa. Przede wszystkim ma on jednak miejsce na polu korporacyjnych kompromisów, aby jak najelastyczniej poszerzyć bańkę tak widzów, jak i partnerów reklamowych. To przepis na uniwersalne Greatest Hits, które jest tak bardzo dla każdego, że ostatecznie dla nikogo.

Julia Palmowska
Julia Palmowska

Barbie

Rok: 2023

Kraj produkcji: USA, Kanada

Reżyseria: Greta Gerwig

Występują: Margot Robbie, Ryan Gosling, America Ferrera, Kate McKinnon, Michael Cera i inni

Dystrybucja: Warner Bros. Polska

Ocena: 1/5

1/5