Kilka słów o „Przekleństwach niewinności” – pokazie ukrytym Octopus Film Festival 2023

Wczoraj w nocy odbył się tradycyjny pokaz ukryty w ramach Octopus Film Festival. Jak co roku autobusy podjechały pod Europejskie Centrum Solidarności by zabrać chętnych w podróż ku nieznanemu. Tym razem celem okazał się Stadion Gdańskiego Ośrodka Sportu przy ulicy Traugutta. Na tym historycznym obiekcie Lechii Gdańsk uczestników powitał czarny Cadillac Sedan DeVille i charakterystyczny instrumental z Playground Love zespołu AIR.

Po zajęciu wszystkich miejsc na krytej trybunie VIP lampy stadionu się rozświetliły, a w przeciwległym rogu boiska z trawy podniosła się dziewczyna w białej sukience i zagubiona skierowała się ku bramie wyjściowej. Chwilę później na rozstawionym na murawie ekranie pojawiła się Kirsten Dunst z lodem na patyku, Kathleen Turner zaczęła podlewać kwiaty, robotnicy przybili karteczkę o konieczności wycinki drzewa, a Giovanni Ribisi zaczął swoją opowieść o siostrach Lisbon – „Cecilia was the first to go…”.

Przekleństwa niewinności, reżyserski debiut Sofii Coppoli oglądany ponownie po latach na festiwalu poświęconym kinu gatunkowemu trudno sklasyfikować inaczej niż horror psychologiczny. Zaskoczyło mnie to, pamiętam fabułę, ikoniczne sceny, wybitne wykorzystanie subiektywnego narratora. Nie pamiętałem jednak dojmującego poczucia fatum, wręcz paraliżującej grozy świadomości nieuchronnej klęski. Produkcja często określana klasykiem „kina dziewczęcego” oblepia widza absolutną nieuchronnością śmierci tego świata, bezsensu egzystencji. To odpowiednik dziewięćdziesięciominutowego wpatrywania się w fascynującą otchłań, która wciąż patrzy Ci w oczy i czasami nawet mrugnie.

Chociaż adaptacja wydanej w 1993 roku powieści Jeffreya Eugenidesa pod tym samym tytułem w oczywisty sposób wywodzi się z Pikniku pod wiszącą skałą Petera Weira i Oszukanego Dona Siegela, to tu nie ma już miejsca na magię czy nadzieję kryjącą się w niedopowiedzeniu. Rzeczywistość w jakiej bohaterowie się urodzili, od dnia poczęcia naznaczyła ich nieuchronnością porażki. Zaiste, Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową.

A może wcale nie, może to tylko wymysły narratora – faceta w średnim wieku, który próbuje nadać magii i poetyzmu swojemu zmarnowanemu życiu i w tym celu fantazjuje na temat tragedii sprzed lat? Uczucia, którego może nie było? Do samobójczyń, które być może nie istniały?

Koniec końców, to nie ma przecież znaczenia. Przekleństwa niewinności w niecodziennym anturażu piłkarskiego stadionu, którego wybór jako lokacja podkreśla niejako kluczowość dla opowieści rozgrywającej się tam sceny, uwodzą pięknem, melancholią i smutkiem. Być może o to właśnie chodzi w nastolęctwie i dojrzewaniu, że każdorazowo są naznaczone niezrozumiałym dla ludzi z zewnątrz cierpieniem.

Gdy w de facto finałowej scenie Lux pali papierosa w zaciemnionym salonie, oczekując przybycia chłopców bohaterka grana przez Kirsten Dunst uwodzi zarówno widzów jak i narratora i jego znajomych. To co dokonać się miało, właśnie się dzieje, a ona w końcu jest spokojna, zdecydowana – połączona i zjednoczona ze swą Otchłanią. Uwodzi ich i nas, tak jak wcześniej całe rodzeństwo uwiódł ten najbardziej kojący z demonów – Śmierć. I tylko jedna pojedyncza łza, na krótką chwilę przed cięciem pojawiająca się w jej oczach, przypomina nam, że Lux dalej jest człowiekiem. Że się boi i że jest już za późno. Bo czy fatum nie znajduje się ostatecznie tylko w naszych głowach?

Marcin Prymas
Marcin Prymas